Magazyn:
Zaalarmowani przez Ner'Harasa, żołnierze rozstawili się po cichu na pozycje, by godnie przyjąć niespodziewanych gości. Kiedy systemy maskujące quarianina przeładowały się, pod osłoną kamuflażu taktycznego zlustrował on sytuację. Do pomieszczenia weszło sześciu uzbrojonych najemników. Nie było z nimi żadnego mecha, co sprawiało niejaką ulgę i pozwalało się domyślać, że tajemniczy atak cybernetyczny dosięgnął wszystkich jednostek mechanicznych w obrębie bazy.
Przeciwników było zbyt wielu, by mężczyzna zajął się nimi samemu. Nie było więc lepszego wyjścia, niż pozwolić im wejść prosto w gardło czającego się kilkanaście metrów dalej lwa...
Pokój:
Pomieszczenie nie różniło się specjalnie od podobnego miejsca, które można było znaleźć w dowolnej innej placówce wojskowej w galaktyce. Na szafkach rozsiane były przeróżne drobiazgi należące do najemnych żołnierzy. Ściany przy pryczach pokrywały lekko zniszczone plakaty, przedstawiające kobiety wielu ras galaktyki. W umieszczonej przy wejściu tablicy do gry wciąż znajdowały się dwie rzutki. Ciekawe ile osób już nigdy nie wróci tu po swoje rzeczy? Czy nikt już nie dokończy porzuconej na stole książki? Trudno było opędzić się od myśli, że nawet w tym tajemniczy, wyjętym z pod prawa ośrodku pracują przecież zwykli ludzie, turianie, asari...
- Hmm... Właściwie, to posiadam całkiem szeroki wachlarz informacji o nim. - nim. A więc program był dziełem jednej osoby?
- Ale na razie mam wam nic nie mówić. - odpowiedział Virgil.
Saiph oddalił się do jednego z terminali, gdzie nareszcie mógłby wykorzystać wszelkie możliwości, jakie dawało podpięcie się do sieci. Dzięki pomocy SI pokonanie nielicznych zabezpieczeń nie stanowiło większego wyzwania. Już po chwili na omni-kluczach całej trójki pojawiły się schematy całego ośrodka. Co więcej, oznaczono na nich nawet pozycję wrogich oddziałów. Jeden z nich - a także zbiór niezidentyfikowanych dla systemu jednostek - znajdował się tuż za drzwiami...
Razem:
Długo można by jeszcze opowiadać o tym, jak grupa powoli przedzierała się przez należący do Zaćmienia ośrodek. Niemniej jednak nie byłyby to chlubne opowieści. Po raz pierwszy od momentu, kiedy drużyna rozdzielił się na platformie startowej Oola, obie grupy spotkały się. Sześcioosobowy oddział najemników, wysłany by zabezpieczyć boczne wyjście z hangaru, miał nieszczęście trafić pod krzyżowy ogień, gdy z jednej strony natknął się napastników, z drugiej został niespodziewanie zaatakowany przez zupełnie niespodziewanych gości. Po kilku chwilach członkowie Zaćmienia zostali rozbici.
Odnalezienie się było niewątpliwym sukcesem, jednak czas ani okoliczności nie pozwalały na wylewność ani czułości. Cały oddział ruszył do miejsca, gdzie wedle schematów znaleźć mogli cel całej wyprawy - nośnik, na którym zainstalowano sztuczną inteligencję. Po drodze pokonali kilka sal i niejednego najemnego żołnierza. Ale pokonanie przez liczący dziesięć osób, wsparty mechami, oddział paru kilkuosobowych grup nie było niczym zaszczytnym. Nie stanowiło wyzwania, celu - było jak stawianie kroków na ścieżce prowadzącej do celu.
Plan obiektu wskazywał, że za kolejnymi drzwiami znajduje się puste pomieszczenie. To, co wyróżniało je od wszystkich mijanych dotąd sal znajdowało się za przeciwległym jego końcem. Oddział dotarł do miejsca, z którego można było jedynie zawrócić, bądź dostać się nareszcie do rdzenia SI. Wszyscy popatrzyli na siebie krótko. O ucieczce nie mogło być już mowy - pozostawało brnąć dalej.
Wrota otworzyły się i turiańscy żołnierze wpadli do środka, szybko zajmując upatrzone pozycje. Wolną przestrzeń w dużej mierze zajmował ogromny stół, otoczony miejscami siedzącymi. Nie był to jednak zwykły blat, a wielki pulpit. Prawdopodobnie trafili właśnie do jakiegoś rodzaju centrum dowodzenia. Znaleźli się na półmetku, ale nie oznaczało to końca problemów. W ostatniej sali, do której zaraz mieli wejść, znajdowała się piątka osobników. A więc garstka najemników miała być ostatnią linią obrony dla zwyrodniałego komputerowego eksperymentu? I jeśli tak - co w taki razie popychało sztuczną inteligencję do pomagania napastnikom, jeśli przybyli tu by ją zniszczyć? Musieli uważać. Sytuacja mogła okazać się zmyślnie zastawioną pułapką, która tylko czekała aż nierozważnie ją uruchomią.
- O, jesteście! - usłyszeli zsyntetyzowany głos. Ci, którzy nie mieli do tej pory do czynienia z wirtualnym bytem, zaskoczeni unieśli lufy karabinów, w poszukiwaniu wroga. Tymczasem uruchomił się wielki ekran umieszczony na bocznej ścianie. Zajął go znany już niektórym zbiór figur - umieszczone w okręgu koło, ograniczone z góry i z dołu poziomymi prostymi. Tym razem będące manifestacją Virgila "oko" nie przyjęło żadnej wyrazistej barwy. Było po prostu szare, by nie zlać się z czarnym tłem.
- No dobrze... więc... - "wzrok" SI omiótł podłogę, jakby chciała ona uniknąć kontaktu wzrokowego. Sztuczny byt zachowywał się tak, jak gdyby próbował zebrać siły do poruszenia trudnego tematu.
- Co to do cholery jest? - SI. - SI? - No, najwyższa pora. - Dobiegł cichy dialog między turianami. Pod wielkim terminalem zebrała się wysłana z Nieśmiertelnego drużyna, wraz z Rienem i Kyussem. Każde z nich poczuło, że ma za chwile rozegra się tu coś ważnego.
- Cóż... Jesteście już prawie na miejscu! Dobra robota. Tylko... tylko chyba nie mogę wam pozwolić od tak pójść dalej, bo to już ostatnie drzwi które mogłem zablokować. Rozumiecie? - "oko" cały czas poruszało się. I choć zdawało się to nieprawdopodobne, wyrażało sporą gamę emocji. Choć nie było w nim żadnego błysku, zdawało się być żywe.
- Dlatego... muszę wam pokazać pewien materiał, bo inaczej nasz plan ze zbiegającym do nieskończoności prawdopodobieństwem się nie powiedzie. Um... tak, to chyba tyle. Więc wyświetlam!
Virgil zniknął. Zamiast niego na ekranie pojawiło się nagranie. W kadrze nie najlepszej jakości kamery znajdował się siedzący przy blacie turianin. Wyglądał na dość dobrze zbudowanego. Na białej powierzchni jego naturalnego pancerza znajdowało się kilka czerwonych tatuaży - było to nieczęsto spotykane u turian zestawienie.
- Nazywam się Sigil Victus. - odezwała się postać na ekranie
- Wychowałem się na Palavenie, uczyłem w jednej z najlepszych placówek, odbyłem służbę wojskową, zdobyłem niemały majątek. Jestem trupem. - powiedział niespodziewanie, po czym zamilkł na chwilę. W tym czasie przyglądał się trzymanej w dłoni tabliczce.
- Zawsze byłem. Nie żyłem już wtedy, gdy się urodziłem. To zabawne. - uśmiechnął się do siebie, wciąż bawiąc trzymanym w dłoniach przedmiotem. -
Ludzie mieli raka, drelle mają Keplera... Tyle się o tym mówi. Ale to przecież zabija dziesiątki tysięcy. Dlaczego ktoś miałby się przejmować, że jeden turianin na sto milionów rodzi się z wyrokiem śmierci!? - osobnik cisnął tabliczkę poza kadr, co wywołało głośny brzdęk. Mężczyzna ukrył na chwilę twarz w dłoniach, ale opanował się i kontynuował.
- Moje geny już na samym początku zmówiły się przeciwko mnie. Gdyby ktoś zorientował się wcześniej, może dałoby się coś z tym zrobić, ale tak? Zostało mi nie więcej niż trzy lata. Wtedy moje organy zaczną się... rozrastać, aż rozedrze mnie od środka jedna, bezkształtna masa. Nazywa się to niezwykle zawile, ale co mi po nazwie? Leku nie ma. Czemu miałby być? Przecież jestem jednym na sto milionów! - rozwścieczony turianin uderzył pięścią w blat. Oddychał ciężko, ze wzrokiem utkwionym w kamerze.
- Nagrywam ten materiał, bo mam zamiar podjąć bardzo ryzykowne kroki. Wszystko oprze się na jednej karcie. Ale w końcu jakie ma to znaczenie? Przecież nie mam nic do stracenia. Jeśli jednak by się nie udało, może kolejny jeden na sto milionów dotrze do tego materiału. Dowie się, że ta ścieżka donikąd nie prowadzi. Szkoda czasu na powtarzanie cudzych błędów.
Materiał skończył się i ekran zgasł, lecz tylko na chwilę. Po chwili znów oglądali to samo pomieszczenie. Przy blacie ponownie siedział osobnik o białej twarzy pokrytej czerwonymi tatuażami.
- To... chyba mogę to uznać za pierwszy sukces. Nie było łatwo, a zwłaszcza tanio... Właściwie boję się pomyśleć ile można by zrobić wykorzystując takie środki... Handlarz Cieni ceni się bardzo wysoko, tak jak i najemnicy. Ale nie widzę sensu w zbieraniu oszczędności, więc nie żal mi ani kredytu. Nareszcie zdobyłem - Sigil wydobył z pod stołu metalowy dysk, średnicy podobnej do rozmiaru jego dłoni.
- to. Quariański nośnik, zawierający wiedzę ich przodków. Nie wiem ile takich dysków przetrwało Wojnę Pierwszego Kontaktu, ale liczy się tylko to, że choć jeden trafił tutaj. Nie mam czasu na odtwarzanie pracy dziesiątek pokoleń. Jeśli tylko uda mi się odtworzyć algorytmy odpowiedzialne za kopiowanie informacji...! W tym dysku cała moja nadzieja. - nagranie skończyło się, by chwilę później ustąpić kolejnemu.
Minął... Rok. I cztery miesiące. - raz jeszcze znaleźli się w tym pomieszczeniu. Nie zmieniło się ono znacznie, gdy w miejsce jednym przedmiotów biurko zajmowały inne. Natomiast wyraźną różnicę dostrzec można było w wyglądzie turianina. Osłabł, schudł. Oczy utraciły blask.
- Przyznaję, że nie wiedziałem na co się porywam. Ci... khm!... quarianie faktycznie znają się na informatyce. Udało się, ale... khm!... nie myślałem, że zajmie to tyle czasu. Kiedy pomyślę ile roboty przede mną... Boję się, że nie zdążę samemu. Ale na pomoc nie mogę liczyć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zechce mi pomóc. Nie przy tworzeniu SI. - Sigil uśmiechnął się lekko
- To jak wyrok śmierci. Szkoda, że dostałem już jeden.
Dostałem propozycję. - turianin wyglądał jeszcze nieznacznie gorzej, niż poprzednio.
- Najwyraźniej zwróciłem uwagę swymi... badaniami. Khm, khm! Zaćmienie chce zapewnić środki i ośrodek, jeśli tylko napiszę dla nich bojowe SI. Cholera, skąd wiedzą? Nieważne... To zwykłe najemne mendy, do tego terroryści, ale nie mam innego wyjścia. Czas ucieka. Khm! Khm!
Po raz pierwszy nagranie wykonano w innym pomieszczeniu. To było o wiele lepiej oświetlone, a do tego dość spore. W tle widać było kilka terminali, potężnych klastrów obliczeniowych i blat, na którym znajdował się rozebrany mech.
- Przyznaję, że skurwysyny mają rozmach. Jesteśmy gdzieś na zadupiu cywilizacji, ale to nawet lepiej. Nie wiem jak udało im się założyć taki ośrodek w tym miejscy, skąd wzięli sprzęt... Khm! Nie interesuje mnie to. Ważne jest tylko to, że mam jak pracować.
Raz jeszcze zobaczyli to samo pomieszczenie, a przy blacie turianina. Wyglądał już naprawdę niekorzystnie. Oczy były podkrążone, szczęka drżała. Słychać było, że oddychanie jest dla niego trudne.
Co raz bliżej, co raz bliżej... Udało się. Moja SI jest już niemal gotowa. Kiedy wszystko będzie sprawne... khm!... Cały czas zastanawiam się, czy to wypali. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, stworzę wirtualną kopię swojej osobowości, a następnie... khm!... Następnie SI wykorzysta ją jako swoją bazę danych. Swoją osobowość! Ucieknę od wadliwego organicznego worka flaków, choroby... Khm! Na elektronicznym nośniku nie dopadną mnie żadne skurwysyńskie wadliwe geny! Taaak... Khm! - słowa Sigila zaczynały przypominać pieśń szaleńca nie tylko ze względu ich treść. Sam osobnik wyglądał, jakby znajdował się w dziwnym, upojnym transie.
- Potrzebuję tylko nowego ciała, bo kiedy wszystko się wyda... Muszę jakoś stąd uciec.
- Cholera! Nie nie, wszystko idzie nie tak! Khm! Khm, khm! Te mendy w ogóle mi nie ufają. Kiedy zażądali wyników... Skopiowałem SI. Okazało się, że działa bez startowych danych. Jest... jest ciekawy. Nazwałem go Virgil. Udało mu się nawet złamać firewall i bez mojej wiedzy połączyć z extranetem... Kiedy chcieli próbki jego możliwości, po prostu... khm!... Kazałem mu opanować jakiś dron i postrzelać... Ale oni dalej mi nie ufają. Cały czas jakiś kutas mnie... khm!... pilnuje. Nie mam pojęcia... Khm! Khm!... co teraz. Wszystko gotowe, mam już platformę... Ale jeśli jakoś nie odwrócę ich uwagi, równie dobrze mogę strzelić sobie w... Khm! w łeb. Virgil mógłby opanować kilka mechów, ale nie wywalczymy drogi na zewnątrz. Potrzebny mi cud. Ktoś musiałby chyba zaatakować tę dziurę, żebyśmy mieli szansę się wydostać. Nie chcę... khm! Khm! Khm!... Nie chcę tu zdechnąć... - jego słowa przeszły w szloch.
Kurwa, nie... Nie po tym wszystkim!
Po tym materiale nie nastąpił już kolejny. Na wielki ekran powróciło należące do sztucznej inteligencji "oko", które utkwiło swoje spojrzenie w zebranych. Program nie odzywał się, czekając na ich odpowiedź. Pytanie było przecież oczywiste. Oboje, Virgil i Sigil, potrzebowali pomocy. Mogła nadejść już tylko zza tych ostatnich drzwi.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąDeadline: Nim wszyscy zginiemy.
Kolejka: brak.
Mam wielką nadzieję, że wypowie się chociaż trójka graczy.
Dlaczego taka ściana tekstu? Bo ta sesja, niczym gwiazda, wypala się. Jeżeli nie chcemy, by skonczyła jako czarna dziura nie poznawszy swego końca, musimy resztki energii włożyć w jeden, efektowny finał, zamiast tracić ją na tygodnie wątłych odpisów.
Mam nadzieję, że intryga, która miała budować się tygodniami nie straciła wszystkich walorów, gdy skurczyła się do jednego, choć długiego, postu. Nie jest to ostatni odpis, decyzja nie będzie jeszcze tą ostateczną, jednak postanowienia w tym momencie powzięte mogą mocno ważyć na ostatecznym wyborze.