- Wiem - odparła, zamykając oczy i zdała sobie sprawę, że to prawda. Arrow nie zrobiłby jej krzywdy, nawet gdyby był na nią wściekły. Nie posunąłby się do czegoś takiego. Oddając pocałunek rozluźniła się już całkowicie i cały ten niepokój w końcu zniknął. To, że kiedyś był taki, a nie inny, faktycznie nie znaczyło że nadal mogą go ponieść emocje. Przecież teraz traktował ją tak, jak nie robił tego nikt inny i Irene nie potrafiła wyobrazić sobie, że coś z jego strony mogłoby ją w jakikolwiek sposób zranić. Uśmiechnęła się, całując go i pozwoliła mu odsunąć się, żeby wyniósł kota. To był bardzo dobry pomysł, nie wyobrażała sobie że miałaby co trzy sekundy zganiać Rado z blatu, a pewnie i tak coś by zwędził kiedy ona by nie patrzyła.
Zajęła się przygotowywaniem obiadu i kiedy Arrow wrócił, była w trakcie krojenia warzyw. Znieruchomiała na moment, czując jak ją obejmuje i zamruczała cicho, gdy poczuła dotyk jego ust na karku. Zaraz jednak wróciła do gotowania, chcąc to zrobić szybko i mieć z głowy.
- Nie trzeba - odparła, głównie dlatego, że nie lubiła, jak się jej ktoś wtrącał. Jakby się uparła, znalazłoby się dla Hearrowa coś do roboty, ale póki co wolała go tam, gdzie był. - Teraz pomagasz mi doskonale - uśmiechnęła się. - Kiedyś zajmowałam się tym prawie codziennie. Na statku było dwanaście osób i wszyscy musieli jeść... Na początku gotowaliśmy we dwoje, z takim... turianinem, potem on nauczył mnie jak robi się obiady dekstro, ja nauczyłam go naszych i mogliśmy się wymieniać w kuchni. To jest jeden z moich ukrytych i niedocenionych talentów - zaśmiała się cicho. - Potrafię ugotować coś z niczego - wsypała pokrojone warzywa do garnka i odłożyła deskę na blat, po czym obróciła się w miejscu, w ramionach podporucznika i uśmiechnęła się zadziornie. - Ale to jeden z tych mniej interesujących. Powinieneś poznać te ciekawsze.
Cóż, może nie do końca powinien, ale pewnie wcześniej czy później pozna. Nie wszystkie mogą go ucieszyć, chociaż część na pewno to zrobi.
- Ja też - przyznała, przesuwając ręką po jego klatce piersiowej. Przedramię nie krwawiło już, ale Irene i tak była zła na kota. - Ale wiem, że musisz jechać. Przecież będę czekać na ciebie - może niekoniecznie przez całe dwa tygodnie, ale nawet jeśli ją gdzieś wymiecie na kilka dni, to przecież zdąży wrócić przed nim. - Tam - również skinęła głową w stronę sypialni i uśmiechnęła się.
Odwróciła się z powrotem i delikatnie odsunęła od siebie jego ręce, bo musiała trochę się poplątać po kuchni. Z Hearrowem uczepionym pleców nie było to szczególnie wygodne.
- Możesz wyjąć talerze - rzuciła, kiedy jakieś piętnaście minut później kończyła przygotowywanie obiadu i nałożyła im obojgu. Danie było klasyczne, ale z mięsem dostępnym na Cytadeli nabierało nowej jakości. A może po prostu Irene była bardzo niewybredna w kwestii jedzenia, przez to, że często naprawdę zmuszona była jeść coś z niczego. Wiedziała, że Marshall nie będzie rozmowny, więc pozwoliła mu skonsumować w ciszy. Dopiero kiedy odłożył sztućce, zdecydowała się odezwać.
- To co tam będziesz robił? - spytała, przeciągając się. - Jak wygląda przeciętny dzień porucznika w ośrodku szkoleniowym? Poza opieprzaniem innych, że nic nie potrafią i przekonywaniem ich, że wcale potrafić nie chcą?