Palmira
Otwarcie drzwi nie przysporzyło tylu problemów, ilu można się było spodziewać. Dzięki instrukcjom Derieta nawet ktoś zupełnie nieobeznany z systemami przejść, tak jak Palmira, mógł sobie poradzić. Po podważeniu nożem pokrywy kryjącej okablowanie i poświęceniu nieco dłuższej chwili na znalezienie przewodów najbardziej pasujących do opisu drella, po chwili napięcia, gdy ostrożnie przecinała odnalezione przewodniki i stykała je ze sobą - tak, po tym wszystkim można było uznać, że osiągnęła sukces. Skoro obyło się bez porażenia prądem, kontrolka drzwi zgasła a same wrota po krótkiej chwili w bezruchu rozsunęły się wreszcie, należało stwierdzić, że asari rzeczywiście uczyniła wszystko jak należy.
Gdy tylko przejście rozszczelniło się, dochodzący z wnętrza pomieszczenia głos stał się bardziej wyraźny. Można było także zlokalizować źródło chrapliwego kaszlu i monotonnej mantry.
-
Zabijcie... Daj-dajcie mi wr...wreszcie... - Kolejne słowa nastąpiły dopiero po gwałtownym ataku bezdechu, gdy batarianin, bo tę rasę reprezentował chory, ze świstem wciągając powietrze, splunął krwią. -
...umrzeć. To... Tak kurewsko... kurewsko boli.
Pomieszczenie było zwyczajnym, niezbyt luksusowym mieszkaniem. Za całe wyposażenie służyło mu pamiętające lepsze czasy biurko, podobnie staroświecki materac, na którym spoczywał teraz chory, dwie wysokie szafki i mrugająca teraz lampa mająca ewidentne problemy ze stabilnym oświetleniem pokoju. Na biurku spoczywał jeszcze nieaktywny teraz datapad, na ścianie wisiała apteczka, zaś drzwi po przeciwległej stronie pomieszczenia, nieopodal łóżka, musiały prowadzić do łazienki.
To wszystko Palmira mogła dostrzec na pierwszy rzut oka, nim jej uwagę odwrócił znów chrapliwy głos.
-
Ty... Ty... - Dwie pary przekrwionych oczu spoczęło na asari, a ta w jednej chwili zrozumiała, z kim ma do czynienia. Chory był terrorystą, może nie największym, ale odkąd wysadził w dokach Omegii jedną z łajb zaopatrujących kilka lokalnych sklepów, miał swoje pięć minut. Po dziesiątkach wyświetleń jego holo wizerunków witających każdego przybywającego na stację trudno byłoby go nie rozpoznać.
-
Ty... zabij mnie, zabij... Zrób to...
William
W dziecku rzadko kiedy widzi się jakiekolwiek niebezpieczeństwo czy utrudnienie, to, co zrobiła dziewczynka było więc niemałym zaskoczeniem. Gdy po dłuższej chwili milczenia Fenenna skinęła wreszcie głową, wyjątkowo przyznając Williamowi rację i uczyniła krok do przodu, dziewczyna gwałtownie pokręciła głową, zastępując im drogę. Nic nie mówiąc - kładąc palec na ustach zasugerowała, by nie odzywali się również Błękitni - wskazała w kierunku placu, ale też za siebie, jak gdyby za mieszkania, przy których się kryła i ponownie pokręciła przecząco głową. Bardzo sugestywnie przejechała też palcem po gardle, w zrozumiałym dla każdej rasy geście. Gdy jednak czasem podobna gestykulacja jest groźbą, tak teraz była raczej ostrzeżeniem - bo trudno było się spodziewać, by to dziewczyna miała poderżnąć im gardła, gdy spróbują iść dalej.
Nie, to nie ona była zagrożeniem. To stało się jasne, gdy padł strzał, a zaraz po nim - kolejny.
Może i można było to przewidzieć, z drugiej jednak strony - czy naprawdę? Dzielnica wydawała się być spokojną, a oni wciąż znajdowali się kawałek od obu zaznaczonych na mapie stref. To była kwarantanna, nie miejsce działań zbrojnych, nic podobnego nie powinno mieć więc miejsca. Przecież użycie jakiejkolwiek broni palnej w takiej ciszy było najgłupszym, co można było zrobić. Równie dobrze można było podwiesić nad sobą mobilny neon
tu jestem.
A jednak broń została użyta, użyta bardzo skutecznie.
To, że nic nie mógł dla niej zrobić, stało się jasne gdy tylko spojrzał na ranę postrzałową. Czysta. Precyzyjna. Nie w głowę, nie w szyję, ale w klatkę piersiową, przy czym na tyle skutecznie, by po błyskawicznym zdjęciu tarcz przez pierwszy pocisk, wejść w ciało kobiety jak w masło, jak gdyby na drodze nie było żadnych żeber, żadnych kości.
Sytuacja, w jakiej się znaleźli, była zdecydowanie taką, w której nie można było już liczyć nawet na medi-żel - i to właśnie sugerowała dziewczynka, gwałtownie machając ręką w kierunku Kraivena i ponaglając go, by poszedł za nią, by krył się. W jej oczach widniało takie przerażenie, jakiego William, nawet uwzględniając jego doświadczenie, dotąd nie widział. Kryjące pół twarzy za arafatką dziecko musiało wiedzieć, z kim mają do czynienia, oraz absolutne pewne, że jakiekolwiek poszukiwania strzelca nie powinny mieć miejsca. O tym ostatnim Błękitny mógł się zresztą przekonać - spoglądając w stronę, z której padł strzał, nie był w stanie dostrzec nic, jakiejkolwiek wskazówki dotyczącej tożsamości czy lokalizacji napastnika.
Houston, zdaje się, że mamy tu cholernie dobrego snajpera.
Deriet
Po udzieleniu naprędce porady Palmirze, drell dobrej chwili potrzebował na to, by upewnić się, że nie został zauważony. Po krótkiej rozmowie gotów był niemal sądzić, że nawet oddech ma zbyt głośny, by pozostać ukrytym. Wbrew jednak ewentualnym obawom, nikt go nie ostrzelał, nikt nie dołączył do niego na dachu - generalnie nie było żadnych niepokojących symptomów sugerujących zauważenie szpiega przez kogokolwiek. Opancerzony żołnierz niby przez chwilę patrzył w stronę drella, ale jego wzrok prześlizgnął się po rozpłaszczonym na dachu osobniku i nic nie świadczyło o tym, by mężczyzna cokolwiek dostrzegł. Kent mógł więc na spokojnie przystąpić do zlokalizowania terminala, przy czym...
Jaśniejącego panelu nie było, co było dezorientujące, jednak tylko przez chwilę - przypominając sobie odprawę, drell mógł przypomnieć sobie określenie
korytarze techniczne. Nie konsoli powinien więc szukać, a czegokolwiek, co pozwalałoby wejść na ścieżki nieprzeznaczone dla pospólstwa.
Właz takowy rzeczywiście był, choć nie nad tym miejscem, w którym na mapie oznaczono terminal. Znajdując się ponad poziomem mieszkań, był doskonale widoczny, podobnie jak fragment drabinki do niego wiodącej. W tym momencie jednak zaczęły się problemy, bo...
Najkrótsza droga do wspomnianego wejścia wiodła dokładnie przez to mieszkanie, przed którym stał obecnie żołnierz, a w którym mógł znajdować się jeszcze jeden człowiek. Czy ktokolwiek stał przy samym włazie do korytarzy technicznych - a dokładniej pod nim - tego Deriet nie widział - obserwację utrudniały mieszkania.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąschemat
Ogłoszenia parafialne:
Fenenna zwróciła się do mnie informując o swej rezygnacji z gry. Postać pozostawiła do mej dyspozycji, ja zaś zdecydowałam o jej likwidacji, jako, że żadne inne rozwiązanie nie miałoby racji bytu. Nie mam w zwyczaju prowadzić czyichś postaci jako NPCów, ponadto takie rozwiązanie było jedynym nienaciąganym (nie powiem, że planowanym tak czy tak, bo wszystko rozstrzygnęłyby rzuty, których w tym przypadku możemy sobie oszczędzić). Jeśli chodzi o chronologię, strzał kończy nam turę, tj. Palmira usłyszy odgłos przytłumiony będąc już w mieszkaniu, Deriet zaś, ze względu na odległość, raczej nie ma co liczyć na zostanie zaalarmowanym.
Mam nadzieję, że pozostali wytrwają i podołają ewentualnym dalszym wyzwaniom :P