26 sty 2015, o 17:44
Kraiven wpatrywał się w Palmirę, ale ta widać postanowiła milczeć. Nie winił jej za to. Ciężko było zebrać myśli w takim momencie, gdzie stawką jest życie, albo śmierć. Znając asari, zapewne chciałaby się wycofać, ale perspektywa zgarnięcia dodatkowych funduszy na jej cele, była aż zanadto kusząca. Dla Willa, pieniądze obecnie nie były ważne. Liczyło się teraz danie ludności cywilnej pretekst tego, że na najemnikach błękitnych słońc można jeszcze polegać. O ile palenie zwłok czy ta tak zwana czystka nie miała rzeczywiście miejsca. Nawet jeśli miała, musiał udowodnić, że jemu zależało na dobro cywilów w dystrykcie Gozu. Mimo to, wiedział też doskonale, że nie tak łatwo jest zaskrobać sobie zaufanie. Musiał się wysilić, a nawet dać od siebie więcej niż oczekiwał. Prawda jednak była okrutna. Pokiereszowany Kent, stanowił zagrożenie nie tylko już dla siebie, ale i tak całego zespołu, a roztargnione wsparcie jakim była Palmira, również było niebezpieczne. Błękitny zdjął swój karabin z ramienia, łapiąc go w obie ręce i spojrzał na drugą asari - Zaprowadzisz Palmirę do kliniki i będziesz strzegła jak oka w głowie. Jeśli rzeczywiście jesteś jej siostrą, to w tym wypadku mogę ci zaufać. Aczkolwiek jeśli wrócę do kliniki, a Palmiry tam nie zastanę...to znajdę cię - odparł z nutką wrogości w głosie. Tak, Willowi nie podobała się ta asari. Cuchnęła Cytadelą albo zaćmieniem, więc nie miał zamiaru mieć za towarzysza nieznaną mu osobę, która przy pierwszej możliwej okazji, mogłaby mu wbić sztylet w plecy. Co prawda drell zapewne zrobiłby to samo, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że dość często się nie dogadywali podczas misji. Każdy preferował inną taktykę działania i podejścia do sprawy. Jednak mimo wszystko, byli z błękitnych słońc. Jedyne marne pocieszenie na zaufanie. Spojrzał raz jeszcze na Palmirę, gdyż już czuł na sobie jej lodotwate spojrzenie - Palmiro, wiem że ci się to nie podoba - zaczął poważnie - Jednak chcę byś była bezpieczna. Cała strefa mieszkalna jest zbyt przesiąknięta robactwem i pułapkami. Tutaj nie jest bezpiecznie. No i na dodatek chcę jeszcze zapolować na tego snajpera, który zabił Fennenę. Dlatego w tej sprawie chcę działać niezależnie - zerknął na drella pytająco - A ty mój jaszczurowaty przyjacielu? Idziesz ze mną? Czy też twoje obrażenia są jednak zbyt wielkie na kolejny spacerek po naszym okupowanym terenie? - spytał z uśmiechem na twarzy. Przypuszczał, że raczej wybierze to pierwsze. W końcu wiedział, że tak samo jak on, coś czuli do tej diabolicy, ale zdecydowanie to uczucie było silniejsze u Kenta. Dlatego nie zdziwił by się gdyby zamierzał pójść z Palmirą. Decyzja należała do niego. Teraz należało się zastanowić, jak poradzić sobie z batarianinem i jego ukrywającymi się kolegami, którzy z tego co zrozumiał, szykowali się na ich nadejście. Strach i niepewność dało się aż zanadto wyczuć w jego głosie, to prawda, ale kto wie czy rzeczywiście nie w kłamał w sprawie wsparcia. Samo zobaczenie Derieta w takim stanie, budziło niepewność. Ktoś musiał ostro mu przyłożyć na dachu. Kraiven nigdy nie nie doceniał swojego przeciwnika. Nawet jeśli jest to pozorny biedak, to taki potrafi zabić dla kawałka chleba. Z batarianami było to samo. Piraci czy szabrownicy, nigdy nie działają w pojedynkę. Chyba, że jest to pierwszy dziwny przypadek, które właśnie Kraiven doświadczał na własne oczy. Zresztą tutaj o niezwykłe przypadki nie jest trudno. Nic go już na Omedze nie zaskoczy na dobrą sprawę. No chyba, że Aria'T'Loak go zaprosi osobiście do klubu.