[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=iCGBzrpxpsU[/youtube]
Po wejściu do budynku i zamknięciu za sobą drzwi, William pierwsze co zrobił to zdjął hełm. Syk powietrza, towarzyszący przy odpięciu od pancerza był nade słyszalny. Spocona i cała czerwona twarz była aż nadto widoczna. Tak jak sam najemnik przy Williamie mógł za pierwszym razem dostrzec jego opanowanie, tak teraz ciężko można było to teraz odnaleźć po tym człowieku. Przymrużone i zmęczone oczy, lekka irytacja połączona z częstym zaciskaniem zębów oraz ta dziwna nieobecność. Jego myśli krążyły cały czas po korytarzu, by za chwilę przypomnieć sobie, że znalazł się w domu batarianina. Spojrzał dokładniej na korytarz, podnosząc głowę i ruszając przed siebie, przypinając tym samym hełm do ładownicy w pasie. Mieszkanie typowe dla warunków w Gozu, było duże i wszechstronne. Prawie porównywalne do tych w Kimie. Na dobrą sprawę, nigdy nie był w czyimś domostwie w tym dystrykcie. Nawet przed zarazą. Jedynie co słyszał, to że jej mieszkańcy zawsze chwalili to miejsce za najlepsze do życia w porównaniu do innych miejsc na Omedze. Niestety to miejsce już przestało istnieć. Targane wojną i zniszczeniami od wirusa.
Jak coś takiego można odbudować? Zadawał sobie to pytanie gdy szedł korytarzem by stanąć przy dwóch pomieszczeniach. Kątem oka zajrzał do jednego i drugiego, ale ostatecznie skręcił do tego po lewej. Widok kuchni i zawartości na stole wzmógł w nim wilczy apetyt. Jednak zdał sobie sprawę, że ktoś tutaj był niedawno przed nim. Wysuszone jedzenie mogło być tego dowodem. Stawiał na kumpla batarianina. To było jedyne logiczne wytłumaczenie. Nie mniej, błękitny poczynił krok na przód, podchodząc bliżej do lodówki. Otworzył ją, zerkając co jest w środku. Miał nadzieję, że znajdzie coś do jedzenia i do picia. Głównie interesowało go piwo i coś na szybkiego do skonsumowania, niepotrzebnego do przyrządzania. Po uprzednim złożeniu windykatora i przyczepienia go na zaczep pancerza, wyjął owe rzeczy z lodówki jeśli znalazł. Jedzenie rzecz jasna od razu zaczął konsumować -
Mhm. Odpoczniemy tu chwilę. Poczekamy na Derieta - zaczął, przegryzając i odwracając się do błękitnego za nim -
Rozejrzyj się za jakimś medi-żelem i bronią - odpowiedziawszy, podszedł do stołu. Położył na nim jedzenie i picie oraz wyjął swoją zapalniczkę z ładownicy pasa. Papierosy, które były na stole aż za bardzo go kusiły, więc wyciągnął jedną z paczki, wkładając do swoich ust. Dźwięk metalowego krzesiwa, uwalniający płomień i oświetlający nieco twarz Williama był teraz doskonale widoczny. Przynajmniej na tą krótką chwilę. Dmuchając sobie dymek z ust, odkorkował piwo i usiadł na krześle, wzdychając. Mógł chwilę odpocząć to prawda. Wyluzować się, pozwolić odpłynąć emocjom. Lecz niestety nie był w stanie tego zrobić. Nim się zorientował, wypalił z dwa albo trzy papierosy. Wstał od stołu, dopijając butelkę piwa i rzucając go na stół. Paląc kolejnego papierosa, wyszedł z kuchni, kierując się wprost. W łazience nie zastał długo. Tylko przepłukał sobie twarz i gardło o ile była woda. Jednak na chwilę oparł się rękoma o umywalkę by znów pogrążyć się w myślach. Spojrzał na lustro i na samego siebie. Nie dowierzał co zobaczył, ale ostatecznie to przemilczał. Odkleił się od umywalki by wyjść stąd i udać się dalej korytarzem, prowadzącym do dwóch kolejnych pomieszczeń. W jednym z nich, znalazł warsztat. Tak jak zresztą mówił to batarianin. Surowce w skrzyni, narzędzia do majsterkowania. W pewnym sensie mógłby z nich skorzystać. Były tutaj potrzebne narzędzia do modyfikacji uzbrojenia. Kraiven zmrużył oczy, wypuszczając kolejny dymek. Po krótkiej chwili, opuścił to miejsce wchodząc do ostatniego pokoju w mieszkaniu. Sypialnia nie była duża jak przypuszczał, ale wystarczająca by zapewnić komfort. Od razu zaczął szukać wzrokiem pakunku na łóżku, a gdy go dostrzegł, podszedł do niego. Była przygotowana do transportu zgodnie z tym co powiedział jego zleceniodawca. Z ciekawości otworzył ją, a widok jej zawartości zbił go z tropu. Popatrzył na biegające futrzaki, po czym zamknął pakunek, przecierając ręką swoje włosy -
Narażam swoje życie dla pierdolonych chomików - westchnął cicho, nie dowierzając, że prawie zginął dla misji polegającej na przetransportowaniu małych zwierzątek. Kątem oka jeszcze przejrzał sypialnię czy czegoś ciekawego nie pominął. Drugi błękitny do tego czasu powinien znaleźć coś ciekawego w mieszkaniu w postaci broni. Jeśli nie, to musiał mu w tym pomóc -
Tylko nie wywróć tego mieszkania do góry nogami. Mój zleceniodawca byłby wkurzony z tego powodu - odparł do najemnika jeśli zaczął dość głęboko szperać po kątach. Sam William zaś zajrzał jeszcze pod łóżko, albo pod poduszkę jeśli tamten tego nie zrobił. Zazwyczaj w takich miejscach mieszkańcy chowali jakąś broń. Kto wie, może mu się w tym poszczęści. Kiedy już znajdą jakąś broń, William bierze jakąś torbę, pakunek i wychodzi z pokoju -
Będę w warsztacie jak coś - odpowiedział nim przekroczył drzwi. Jednak zanim udał się do wspomnianego miejsca, wstąpił jeszcze do lodówki po fajki, coś do przegryzienia oraz po dwie butelki piwa. Będąc już cały zaopatrzony po potrzebne rzeczy, wszedł do warsztatu. Pojemnik z chomikami postawił gdzieś na stole przed wejściem by nie zwariowały od dźwięków urządzeń elektrycznych, a torbę rzucił przy skrzyni. Jeszcze by brakowało aby mu chomiki zdechły. Przy okazji skoro już tu był, zapakował surowce do owej torby, którą jak już obładował, zasunął. Batarianinowi się już nie przydadzą swoje śmieci, a Kraivenowi już z pewnością. Podchodziło to co prawda pod kradzież, ale William to podliczy pod rachunek. Zresztą kto o zdrowych zmysłach ryzykuje swoje życie dla paru chomików? Nie tracąc czasu, odczepił swój karabin szturmowy, rozsuwając go i kładąc na stole. Zabierał się do roboty. Trzeba było nieco zmodyfikować parę rzeczy. Głównie amunicji z której korzystał, a tutejsze zaopatrzenie pomoże mu nieco podwyższyć jej współczynniki. Tak więc, pijąc, jedząc oraz popalając sobie, podrasowywał moc amunicji i konserwował broń. Przynajmniej znów mógł skupić się na czymś by odgonić złe myśli, które nie dawały mu spokoju.