Rhea musiała chwilę odczekać, zanim mogła wychylić się zza filaru, narażając się na ogień vorchy, które strzelały na oślep we wszystko wokół. Dopiero, gdy jej tarcze się zregenerowały, wyszła z ukrycia i czym prędzej schyliła się po latarkę na pancerzu martwego. Początkowo wcale nie chciała sie odczepić, ale ostatecznie asari mocnym szarpnięciem oderwała sprzęt. Po tym źródło światła zgasło, ponieważ zasilane było z baterii przypiętych do pancerza. Jednak gdyby dziewczyna chciała i znała się odrobinę na technologii, z powodzeniem mogłaby przypiąć lampkę do własnego pancerza i podłączyć do omni-klucza. Przemieszczenie się źródła światła nie pozostało niezauważone, więc dwoje najdalej wysuniętych vorchy zaczęło ostrzał w tamtym kierunku, niestety bezskutecznie, ponieważ Marissa zdążyła powrócić na swoją pozycję, by zmienić broń. Gdy tylko to uczyniła, rozpoczęła ostrzał, trafiając, pomimo utrudnionych warunków w najbardziej do przodu wysuniętego vorcha. Dziewczyna zdążyła przyzwyczaić się do mroku i dzięki odrobinie szczęścia wycelowała w głowę przeciwnika, który natychmiast runął na podłogę.
Stark schowana za filarem złożyła na plecach swoją spluwę, a z nogawki wyciągnęła nóż. Obeszła niepostrzeżenie filar, musząc przy tym uważać na fazy, w których vorcha wychylał się, żeby strzelić. Przy kolejnym razie pani komandor wyrosła przed zupełnie niczego nie spodziewającym się vorchem, chwytając go silnym ruchem. Dosłownie pociągnęła go ze sobą za filar. Ten krzyknął zaskoczony, ale nim zdążył zareagować, w jego oku spoczęło ostrze noża. Ten jednak nie zginął na miejscu. Zaczął wierzgać bezsensownie rękami i nogami, a z miejsca rany lała się krew, opływająca całą jego twarz, wpływając mu do ust, czym biedak zaczął się krztusić. Stark puściła nieszczęśnika z uścisku, zupełnie nie przejmując się jego agonią. Nim schowała nóż i sięgnęła po snajperkę, ponownie wychyliła się za filar, chcąc dokonać skanu taktycznego. Kiedy jego wyskoczyła, tam kroganina już nie było. Stark odwróciła się do tyłu, żeby go namierzyć, ale wtedy właśnie zobaczyła, jak ten na nią szarżuje. Kroganin obszedł już wcześniej filar, zdziwiony faktem, że jego towarzysz-vorcha zniknął i zaczął krzyczeć, a kiedy zorientował się, co zaszło, zdecydował zaskoczyć panią Komandor od tyłu. Ta cofnęła się do tyłu po szarży i niemal padła na ziemię. W ostatniej chwili zdążyła włączyć kamuflaż, dający jej kilka sekund na ucieczkę.
Williamowi udało się bez większego uszczerbku przedostać się znów za filar, gdzie Rhea musiała ustąpić mu miejsca po prawej stronie. Wydał rozkaz, choć Stark właśnie siłowała się z vorchem i zaraz miał ją wziąć szarżą kroganin, więc niewiele mogła w tym momencie zrobić. Po tym bez wahania rzucił granat domowej roboty wprost na vorche. broń zadziałała natychmiast. Wybuch nie był spektakularny, ani za dobrze widoczny nawet przy noktowizorze. Nie naruszył też delikatnej konstrukcji walącej się ściany, ale jednak miał dużo bardziej niszczycielską moc. W samym centrum gaz eksplodował, zapalając trzech vorchy w swoim zasięgu. Ci wstrzymali ostrzał, oklepując się w panice rękami po całym ciele. Jeden z nich rzucił się na podłogę i z wrzaskiem próbował się ugasić, turlając po podłodze. To jednak było bezskuteczne. Niemal na oczach zamienił się w spalone truchło, tak samo jak jego dwaj koledzy. Po reszcie pomieszczenia rozszedł się trujący gaz, docierając nawet do Rhei i Williama, choć ci oczywiście, szczelnie opancerzeni, nie mogli wyczuć jego działania. Trucizna dostała się też za wyrwę w drzwiach, gdzie, z tego, co słyszała Stark, zapanowała panika. Tymczasem wszystkie osoby, które nie były w pełni lub wcale osłonięte, złapały się przede wszystkim za twarze, chcąc ochronić oczy. To niestety było całkiem nieskuteczne. Gałki oczne narażonych na skutki toksycznej substancji dosłownie zaczęły się rozpływać, a ich powierzchnia skóry niemal w momencie pokryła się bąblami. Stark, będąca najbliżej kroganina, obserwowała, jak ten ścierał własnymi rękami płaty skórne, chcąc zdziałać cokolwiek, co uśmierzyłoby ból. Wszyscy przeciwnicy w tym momencie stali się bardzo łatwymi celami, niezdolnymi sie obronić w żadnej sposób, więc wszystkie działania Williama były wręcz jak prosty trening. Przez chwilę nikt więcej z Krwawej Hordy nie próbował przedostać się do środka.
Tymczasem Vicca z pełnym uśmiechem na ustach ostrzelała biednego vorcha, który w zasadzie nie zdążył ani uciec ani nawet podnieść się na nogi. Jego śmierć przyszła szybko. Przez chwilę panowała cisza, to znaczy nie cisza w dosłownym znaczeniu, bo we wcześniejszej części pomieszczenia odbywała się zażarta strzelanina, ale też nikt nie zdołał przedostać się tak głęboko, by zająć sobą Fenennę i Viccę. Dopiero po jakimś czasie, kiedy gaz z sykiem obszedł całe pomieszczenie, wszystko zaczęło cichnąć...
Wyświetl wiadomość pozafabularnąCzas do niedzieli