Przestrzeń kosmiczna wokół Vimiru jest doskonałym miejscem dla potencjalnych dorobkiewiczów, których główne źródło zarobku polega na piractwie. Co prawda sam Vimir to planeta niezamieszkała lub też nie będąca szczególnym punktem zainteresowania handlowców, ale przebiegający przez te tereny szlak handlowy i bliskość Układów Terminusa sprawiają, że statki piratów czy łowców głów nie są tutaj rzadkością.
Zastanawialiście się kiedyś, co dzieje się z największymi zwyrodnialcami Galaktyki? Nie, nie trafiają do więzienia, to byłoby za proste. Oni są werbowani do pirackich statków, a doskonałym okazem jednego z nich jest MC.202 Red Havoc, należący do pewnego anonima, a przynajmniej tyle wiadomo o nim publicznie.
Tak oto świeżo zwerbowana załoga statku dryfowała w okolicach przenośnika masy przy Vimirze, mając chętkę na jakiś łatwy do ogołocenia salariański frachtowiec, których sporo przelatywało na trasie do Cytadeli czy Omegi. Wśród tej zacnej trupy znaleźli się ciekawi osobnicy, ale tylko mężczyźni. W końcu baba na pokładzie przynosi ponoć pecha, a w zasadzie na tym statku nawet najbardziej waleczna i męska kobieta skończyłaby ostatecznie bardzo źle. Ale sama byłaby sobie winna, nikt by jej nie zapraszał, a chłopcy nie umieliby się powstrzymać.
Za sterami statku siedział niejaki James Clinton. Atrakcyjny, trzydziesto paro letni mężczyzna. Nosił półdługie blond włosy, a te w połączeniu z błękitnymi oczami i szerokim uśmieszkiem sprawiały, że chłopak budził zaufanie. Być może to właśnie dlatego stał się seryjnym mordercą i gwałcicielem. Po prostu za łatwo przychodziło mu zawsze zawieranie nowych znajomości. Ale w ramach sprostowania, szczególnie lubował się w młodych chłopcach. Z przyczyn czysto etycznych nie przytoczymy jego ulubionego powiedzonka odnośnie nastolatków i ich dziurek. W każdym razie w tym momencie założył on nogi na kokpit, na uszach nosił słuchawki, a kątem oka zerkał na wskaźniki, oczekując pojawienia się jakiegoś godnego uwagi obiektu w zasięgu radaru.
- Szefie...- rzekł w końcu, stękając do Bardaka i opuszczając słuchawki niżej na ramiona.- Możemy zrobić już przerwę? Dupa mnie boli od tego siedzenia. - Po tym powiódł wzrokiem po reszcie ekipy. Kroganin z varrenem, jakiś paskudny meksykaniec.- "Ale... z braku laku torba na głowę i za ojczyznę"- pomyślał, a głośno dodał do meksykanina przeglądającego holograficznego świerszczyka- A to nie mnie powinna boleć, co Chico?- mrugnął do niego rubasznie i uśmiechnął się szeroko.
Enrico Iglesias, którego imię i nazwisko w tych czasach nie przypominało już niestety nikomu słynnego stulecie temu muzyka, wcale nie znał sie na żartach. W zasadzie nie grzeszył rozumem i pewnie dlatego nie wiedział, kiedy ktoś mówi serio a kiedy dowcipkuje. I w tym momencie łypnął wzrokiem na nowego kolegę i mruknął pod nosem.
- Żebym nie musiał zapoznać twojego rowa z moją maczetą.- syknął w odpowiedzi, bo też jak nie wiadomo co powiedzieć, można komuś pogrozić. Zwykle się sprawdzało.
Enriko był pochodzenia meksykańskiego. Z wyglądu większość ludzi dawało mu zdrowo po pięćdziesiątce. Gdy Bardak jednak czytał jego "CV", mężczyzna podał wiek poniżej trzydziestego roku życia. Prawda leżała gdzieś po środku. Nie wiadomo, czy Iglesias nie potrafił liczyć czy nie pamiętał, ile wiosen miał na kartu, ale czy to ważne? Miał gnata, i to nie byle jakiego gnata, strzelbę Patroszyciela. A to, skąd wzięły się obrzydliwe szramy na jego twarzy to już drugorzędna sprawa, tym bardziej, że miał naprawdę doskonałe referencje.
- Ja bym na przykład poszedł jaką rozróbę zrobił w tego...- brakowało mu słów.- na Vimir albo na jakieś dziwki poszedł. Dawno już nie miałem baby...- westchnął, zamyślając się.
- Przestańcie, kurwa, pierdolić.- warknął nagle kroganin. Nazywał się Gbur Havek i jego imię mówiło o nim wszystko. Był raczej małomówny. A jego wyraz twarzy zwykle wyrażał niezgłębioną pustkę. Nie miało to też większego sensu, pytanie go o jego zdanie na jakiś temat. On chciał zwykle coś rozpierdolić. Albo najlepiej spalić, a znany był w Galaktyce jako piroman-kleptoman. Jeśli w wiadomościach podawano, że jakiś budynek spłonął, a wszelkie drogocenne przedmioty zostały ukradzione, to musiał być Gbur. A towarzyszył mu zawsze jego wierny varren, który wabił się "Ty". A przynajmniej Havek inaczej się do niego nie zwracał. I chociaż zwierzę to wyglądało na pokojowe, a do właściciela się łasiło, nic bardziej mylnego. Już przy rozmowie kwalifikacyjnej Bardak był świadkiem tego, jak owo "słodkie zwierzątko o świecących oczkach" odgryzło jakiemuś przypadkowemu facetowi jaja. Dosłownie. I to też zaważyło na tym, że Gbur dołączył do ekipy. - Ile można czekać. Mieliśmy tu mieć co zaatakować!- warknął do Bardaka z wrogim wyrazem twarzy. Widać było, że miał ochotę się pobić lub pokłócić i właśnie znalazł sobie doskonały pretekst.
Wyświetl wiadomość pozafabularną