Wraz z ostatnią postacią, która osunęła się martwa na ziemię, nastała krótkotrwała cisza. Bruce rozejrzał się pośpiesznie, czy aby na pewno nikt do niego nie mierzy, by następnie wstać i wydostać zza swojej osłony. Usłyszał niewyraźny szept rannego, jednak zdawać by się mogło, że w pierwszej chwili go zignorował, gdyż nie ruszył od razu w jego stronę. Przybliżył się do ciał najemników i sprawdził, czy faktycznie są martwi czy tylko mocno ranni. Nie miał skrupułów by dobić tych, którzy przeżyli.
- Czy reszta z was jest cała? - Powiedział donośnym głosem, przeszukując kolejne ciała w poszukiwaniu ewentualnej broni i uzupełnieniu pochłaniaczy ciepła. Z pewnością przydałoby się porządnie przeszukać najemnika, który go obezwładnił i mierzył do niego jeszcze kilka chwil wcześniej. Zdawało się, że był tu kimś ważniejszym od reszty.
Rozpierducha jaka miała tu miejsce, z pewnością nie uszła uwadze innych, dlatego nie należało tu ślęczeć zbyt długo. Gdy skończył swoją pracę i jeśli inni się tym nie zajęli, to ruszył do Lag'a, zabierając po drodze nieprzytomną lub już nieżywą Artemidę, by zobaczyć co z nim i potraktować go w razie potrzeby dawką żelu.
- Muszę przyznać, że z nieba mi spadliście. Mam wobec was dług. - Powiedział poważnie, rozglądając się po ekipie ratowniczej. - Wydaje mi się, że ktoś z nas będzie musiał zabrać rannych do punktu medycznego. No chyba, że możecie zadzwonić po tragarzy? - No cóż, to co zrobią potem i czy ruszą w stronę głównego celu jakim był Archanioł, było teraz kwestią drugorzędną. Wiedział też, że jeśli będzie trzeba, zgłosi się na ochotnika, by zaopiekować się osobami, które same nie pójdą dalej.