26 sty 2014, o 09:58
Jedno trzeba przyznać - pytanie Maarva przynajmniej ściągnęło na niego uwagę watażki. Zamiast jednak uznania za trafne pytanie, w ślepiach kroganina widniała... podejrzliwość? irytacja? a może tylko zrezygnowanie?
- Nie słuchasz uważnie, Maarv, skup się - warknął głucho watażka splatając przedramiona na masywnej piersi. - To nie nasz statek jest tak wspaniale wyposażony. - Nietrudno było przeoczyć prychnięcie pogardy, gdy ruchem łba wskazywał na znikający w górze stateczek na pokładzie. Zdanie watażki najwyraźniej niewiele różniło się od poglądu Maarva na ten temat. - To piraci musieli być uzbrojeni po zęby. Nasz cel, Prometeusz, jest gigantem. Cholernym olbrzymem. Średnio uzbrojonym, ale za to doskonale bronionym. Korsarze zrobili z niego kupę złomu. - Znów spojrzał na swego rozmówcę. - Zdjęli z niego każdą barierę, każdą pieprzoną zaporę, rozumiesz? I tu pojawia się pytanie, dlaczego w związku z tym go zostawili, hm? Co, nagle rozmyślili się? - Prychnął cicho i potrząsnął łbem.
- Znam tę grupę. Tych piratów. Gdy przypuszczali swój atak, nasi już tam byli. Ze stadem vorcha. - Uśmiechnął się z przekąsem. - Korsarze nie byli nieprzygotowani. Wielu biotyków, żołnierzy-renegatów. Byli jak stado doskonale wyszkolonych varrenów. I uciekli. Wpadli na Prometeusza, pobyli tam ledwie chwilę, by za moment spieprzać jakby ich ktoś użarł w tyłek. Dlatego polecisz na ten statek. Piraci weszli nam w paradę, ale, okazuje się, to dobrze. Zlecenie jednak wciąż jest zleceniem.
Ruchem łba wskazał nieopodal zgromadzonych młodzików.
- Wybierz sobie któregoś do towarzystwa. To banda o większym mniemaniu o sobie niż rozumie, ale można przynajmniej próbować czegokolwiek ich nauczyć. Osobiście proponuję tego, tego lub tego. - Wskazał trzech ze stadka. Jeden na swój wiek był stosunkowo rosły, choć i tak nie miał sięgnąć wzrostu Maarva. Drugi z kolei był chucherkiem, w jego ślepiach przebłyskiwało jednak coś w rodzaju inteligencji. Podczas, gdy pozostali uczestniczyli właśnie w zażartej dyskusji, on usunął się w cień, spoglądając na nich z czymś w rodzaju politowania. Trzeci natomiast - o, to był element! Siedząc pod ścianą namiotu bawił się czymś - kamykiem, może znalezionym gdzieś fragmentem broni - co jakiś czas rzucając uważne spojrzenie na pozostałych. - Obecnie nie są lepsi od tamtych, ale przynajmniej rokują lepiej.
Watażka zamyślił się na chwilę, upewniając się, że na ten moment nie ma nic więcej do powiedzenia.
- Prom już czeka - rzucił wreszcie, wskazując na jedną z maszyn. - W drodze skontaktujecie się ze Skengiem, powinien być już na Prometeuszu. - Znów można było odnieść wrażenie, że watażka nie mówi wszystkiego, coś pomija, o czymś zapomina. Tym razem jednak mówił zbyt szybko, by móc się wtrącić. - No, rusz dupę. Nie macie za wiele czasu.
Wreszcie spoglądał na Maarva przez nieco dłuższą chwilę.
- Twoja historia w tej chwili niewiele znaczy - rzekł, ni z tego, ni z owego odchodząc od tematu aktualnego zlecenia. - Dla nas jesteś taki, jak tamci. - Wskazał młodziaków. - Nowy. Świeżak. Zdolniejszy od nich, ale nowy. Podważanie poleceń nie służy twojej pozycji, a tylko, jeśli wypracujesz sobie odpowiednie miejsce w Hordzie, będziesz miał cokolwiek do powiedzenia. Polecisz więc na Prometeusza bez szemrania i zrobisz, co do ciebie należy, a o tym, jak niegodna była ciebie ta praca, porozmawiamy gdy wrócisz. - Prychnął cicho, a w jego ślepiach pojawiło się nagle pogardliwe rozbawienie. - Oczywiście, możesz też popilnować żarcia przed pyjakami, jeśli wydaje ci się to bardziej warte twojego czasu.
Nie czekając na odpowiedź, ruszył z powrotem do namiotu, który nie tak dawno opuścił.