Peter
Zapukanie do drzwi kajuty kapitańskiej mogło dać kapitanowi kilka sekund na przygotowanie się - po wejściu jednak do środka, Peter zdał sobie sprawę, że Sanghi wyraźnie go oczekiwał. Pomieszczenie pełniące funkcję sypialni kapitana było nieco mniejsze niż pokoje z kwaterami dla czterech osób każda. Jasno oświetlone, urządzone stosunkowo elegancko wydawało się nie pasować do siedzącego w nim mężczyzny. King szybko dostrzegł tak małe szczegóły, jak ubrania ułożone starannie w kostkę, lecz leżące na wierzchu, pod ręką, zamiast w szafce, bądź biurko zarzucone datapadami. Sanghi rozlokował się w swoim miejscu wyraźnie stawiając na wygodę, o czym świadczył również fakt nieaktywnych, świecących elementów ozdobnych w kajucie, które projektant umieścił w miejscach jak poręcze łóżka. Jedyne, czego potrzebował kapitan, to światło główne, lub po prostu mocna lampka przy biurku. Połowa kajuty wydawała się przez niego nietknięta.
Właśnie teraz mężczyzna ten wstał z biurka, przy którym siedział, stając naprzeciw pilota. Nie przeszkadzało mu natychmiastowe przejscie do rzeczy, bez zbędnych ceregieli i rozmów o nieistotnych rzeczach.
Ku zdziwieniu Petera, po wypowiedzianych przez niego słowach odnośnie Dione, wyraz twarzy kapitana nie zmienił się ani o jotę. Stosunkowa beznamiętność i poważny wzrok nie pogłębił się, ani nie zmienił w inne odczucia. Im dłużej King go obserwował, tym bardziej zwracał uwagę na tę maskę jego twarzy, jak gdyby poza nią nie istniał człowiek ją noszący, a tylko ona i choćby najdrobniejsze nań zmiany faktycznie się liczyły.
- Wiem o tym - zaczął zdawkowo kapitan, najwyraźniej uznając, że skoro jest to sprawa, od której zaczęto, to niczego gorszego nie może się spodziewać. Powrócił do swojego biurka, opadając na fotel, lecz nie chwytając w dłoń datapadu, który czytał przed nadejściem Petera. - Robi to na moje polecenie. - dodał, by tym samym zapoczątkować chwilę ciszy.
Mimo wszystko, wreszcie takowa upłynęła, a kapitan postanowił podjąć temat bez otrzymania wcześniej pytań odnoszących się do tego.
- Im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Wiedziałem, że znajdziesz o tym wzmiankę, ale założyłem, że moja autoryzacja do tych działań sprawi, że nie uznasz ich za podejrzane.
Jaana
Koniec końców, Jaana zawędrowała wreszcie do Dione. Nie sposób było dowiedzieć się, co robi syntetyczka, z samych obserwacji jej działań. Stała przy jednym ze stanowisk, pogrążona w cybernetycznym świecie. Niedaleko niej stał Winford, również zajęty pracą, lecz z wyraźnie większym znudzeniem na twarzy. Żadne z nich nie zwróciło na Ritavuori uwagi. Pierwsza zrobiła to syntetyczka w chwili, w której została zapytana.
Niebieskowłosa odwróciła swój wzrok od panelu, przenosząc go na stojącą przed nią dziewczynę. Nawet jej palce, wcześniej jak gdyby dla komfortu istot żyjących, mogących obserwować jej działanie, wstukujące informacje przez holograficzną klawiaturę, teraz zamarły. Mimo wszystko Jaana nie miała złudzeń - Dione na pewno nie przerwała w tej chwili całej swojej pracy, poświęcając pełnię uwagi odpowiedzi na jej pytanie. Ostatecznie była SI, na pewno potrafiła operować przy wielu zadaniach, większej ilości niż mógłby zrobić człowiek w jednym czasie.
- Jeśli będziemy poruszać się z ówczesną prędkością, pozostały czas podróży wyniesie trzy do czterech dni.
- Gówno, a nie - odezwał się nagle podniesionym głosem Winford, w jakże elokwentny sposób. Tym samym dał znać, że przysłuchał się pytaniu, jak i odpowiedzi. - Niby sztuczna inteligencja, a głupia jak but. Jeśli nawet poruszamy się szybciej i jeśli nawet dolecimy do układu w cztery dni, to nie będziemy mogli lecieć z taką samą prędkością do planety. - wyraz jego twarzy wydawał się być beznamiętny, lecz Jaana podejrzewała, że nagłe splunięcie w geście pogardy pasowałoby do obecnego wizerunku Thorana. Jego tęczówki błysnęły czerwienią, powodując gęsią skórkę na ludzkim ciele. - Oprócz dotarcia na samą planetę, mamy od cholery danych do zebrania w samym układzie. Będziemy poruszać się wolno i studiować ile tylko możemy. Nie zejdziecie z pokładu statku przez co najmniej sześć dni. Obliczenia Holtza były poprawne, choć też ze sporym marginesem. Chyba, że dla kogoś "około dwóch tygodni" jest dokładne.
Mężczyzna wzruszył ramionami, powracając wzrokiem do komputera, przy którym pracował przed włączeniem się do tematu. Dione jednakże mu nie odpowiedziała. Naturalnie obojętnym sobie wzrokiem spojrzała jedynie po Jaanie i również wróciła do pracy.
Pyrak
Zarywanie nocki przez Pyraka okazało się stosunkowo owocne. Oględziny pojazdu trwały dość długo - nie tyle przez fakt nie znajdywania różnych niedoskonałości, które mógłby naprawić, ale też myślenie jak tego dokonać. Ostatecznie, po kilku godzinach, vorcha mógł wyjść z pewnym planem jak rozwiązać kilka rzeczy. Tyczyły się one głównie systemów bojowych pojazdu.
Wspomniany wcześniej przez twórcę Badgera komputer, w pełni automatyczny system, mógł mieć kłopoty gdy za kółkiem siadał ktoś nie do końca kompetentny. W chwili, w której celów było zbyt wiele, często pojawiały się bugi, a nawet restarty spowodowane dezorientacją komputera. Oprócz tego, również w głównym dziale, sterowanym jedynie przez człowieka, wspomaganie użytkownika na mnogie sposoby w trakcie prowadzenia ognia, a nie tylko pojedynczego wystrzału, było dalekie od perfekcji. W teorii wady te nigdy nie byłyby problemem, jeśli z tych partii systemów korzystałaby osoba z doświadczeniem, jak i w pełni potrafiąca wykorzystać możliwości Badgera. Mimo tego, szanse na to, że w kryzysowej sytuacji ktoś o mniejszym przeszkoleniu otrzyma taką moc wciąż były zbyt duże, by Pyrak mógł z czystym sercem stwierdzić, że nic tu po nim.
Następnym jego przystankiem było laboratorium naukowe. Znane mu aż za dobrze z chwil uruchomienia wszczepki, tak jak na samym początku, nie było puste. Mimo wczesnej pory, Beldias już zakasał rękawy i mamrotał coś pod nosem, najpewniej do uruchomionego omni-klucza, w którym jego wirtualna asystentka notowała wypowiadane przez salarianina spostrzeżenia.
Na widok Pyraka drgnął, natychmiast urywając. Ruszył w kierunku vorcha jednocześnie dezaktywując swój omni-klucz, a dłońmi podpierając już boki.
- Vorcha! - rzucił aż dziwnie rezolutnie jak na niego samego, w formie powitania stojącego w jego progach Pyraka. - Wczesna pora. Dobrze, można zacząć pracę wcześniej.
Nie wydawał się być na wielce wrogo nastawionego, lecz Pyrakowi wciąż mógł przypominać ten najgorszy typ szalonego naukowca - salarianina, któremu szczęście w życiu dają jego sukcesy, przy tym pozbawionego wszelkich zahamować w moralnych kwestiach.
- Chcesz popracować nad wszczepką? Marjaana już nadrobiła resztę. Została was dwójka, ty i Zemke. Zaraz powinna przyjść, poszła po kofeinę. - wypluwał z siebie słowa z szybkością, z jaką karabin wypluwa pociski - mimo tego Pyrak nie miał zbyt wielu problemów ze zrozumieniem go. Wciąż też podejrzewał, jaką kwestię poruszy następną. - Czy też chcesz mi pomóc przy zadaniu?
Wyświetl wiadomość pozafabularną