Deriet skuszony wizją znalezienia dodatkowej drogi wyjścia powoli przesuwał się w stronę źródła światła. Jego kroki odbijały się echem wśród skrzyń potęgując i tak już wyczuwalną grozę tego miejsca. Nagle bez żadnego ostrzeżenia kolumna skrzyń runęła z łoskotem powalając drella na ziemię. Ciężkie metalowe pakunki skutecznie poobijały jego chronione smętnymi resztkami pancerza ciało, jednak najgorsze było to, że przygniatając mu nogi, tułów i ręce pozbawiły go jakiejkolwiek możliwości ruchu. Tylko łutowi szczęścia zawdzięczał fakt iż nie oberwał głowę. Wtedy usłyszał zbliżające się do niego spokojne kroki i radosne podśpiewywanie.
-
Szkoda, że nie jesteś asari – obcy, bez wątpienia turianin, przykląkł przy powalonym przeciwniku, sięgając dłonią do zapięcia jego hełmu. Chociaż oszołomiony drell nie potrafił umiejscowić pochylającej się nad nim mordy bandzior wydawał mu się w jakiś sposób znajomy. –
Chociaż…- zawahał się cofając rękę -
Zaczekaj minutkę, pójdę po więcej tego cudownego środka. – rzucił w kąt szklany pojemnik, który rozprysł się na kawałeczki przy uderzeniu w ścianę zasypując podłogę ostrymi jak brzytwa drobinami –
Obiecuję, że będziemy się świetnie bawić. – poklepał unieruchomionego drella po opancerzonym policzku by poderwać się na równe nogi i pobiec w kierunku tajemniczego źródła światła.
Kiedy napastnik znalazł się w zasięgu nikłej poświaty mrok nagle rozproszył intensywny promień światła wpuszczony przez turianina przez nowo otwarte drzwi prowadzące do tylnej alejki.
Tymczasem William kulił się za ladą wpatrując się w omniklucz w nadziei ujrzenia wiadomości potwierdzającej wysłanie pomocy. Jednak na jego nieszczęście przetrzebione zarazą Błękitne Słońca wydawały się mieć o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż uszczuplanie sił dla ratowania pary agentów, którzy nawet nie wykonywali misji zleconej przez organizację.
-
Gdzie leziesz kretynie?! – znajomy turianin musztrował jednego ze swoich podwładnych
– Chcesz żeby zrobili z ciebie sitko? Mam tu coś do wypróbowania od naszego przyjaciela.
- Jesteś pewien? – odezwała się wyraźnie pełna wątpliwości ludzka kobieta
– A jeśli znowu źle obliczył moc wybuchu?
- To co? – tym razem Will rozpoznał zaatakowanego wcześniej bat arianina.
– Ta apteka i tak już jest całkowicie rozkradziona, dawaj! – ponaglił turianina zapewne mając przed oczami wizję pogrzebanych żywcem, zmiażdżonych agentów.
- Dobra ustawiłem zapalnik na minutę, jak rzucę wiejemy. Tak na wszelki wypadek.
W tym momencie w ścianę naprzeciwko wejścia, jakieś trzy metry od Willa trafiło coś, co być może kiedyś było granatem przylepnym . Jednak teraz przypominało zlepek okrągłych, szarych kulek z nieznaną agentowi zawartością. Całość była wielkości dorodnego grejpfruta. Na zewnątrz urządzenia nie było widać niczego co sugerowałoby ile czasu pozostało do wybuchu, więc Willowi pozostało jedynie polegać na słowach oddalającego się pospiesznie turianina. Jeśli żołnierz zdecydowałby się zmarnować cenne sekundy na próbę odczepienia bomby od ściany okazałaby się ona bezowocna.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąCzas do wybuchy; 1:00
Deadline: niedziela, północ. Deriet, ten termin to nie jest sugestia.