Szaleniec wzruszył ramionami i pokonał kolejny fragment korytarza kilkoma skokami, mimo, że idąc, wciąż kulał. Może lubił, jak stłuczone mięśnie bolały jeszcze bardziej, kto wie.
-
Nie rozmawialibyśmy gdybyś nie wsadzał nosa w nieswoje sprawy - odparł beztrosko. -
I gdybyś nie wyskoczył z taksówki. Hop, hop! Ładnie się wybiotykowałeś na zewnątrz. Nie wiedziałem, że tak umiesz. Ale dobrze, plebs nie poszedł za nami, SOC nic nie znajdzie w spalonym wraku. Tylko głowa boli, trochę boli - jęknął i złapał się za prowizoryczny, przerażająco brudny bandaż. Jak się nie wda zakażenie to będzie cud.
-
Definicję życia też znam, ale to nie była ona - mężczyzna roześmiał się. -
I ci nie powiem. Za młody jesteś żeby zrozumieć.
Gdzieś z przodu zaczęły do nich dobiegać głosy, krzyki, jęki, zawodzenia. Ładunek wybuchowy nie był na tyle duży, by zniszczyć cały klub, po prostu rozwalił ścianę i kawałek podłogi. Z całą pewnością co najmniej kilka osób zginęło, a wiele zostało rannych. Zbliżali się do celu, niedługo powinni zobaczyć całą scenę.
-
Ha! - krzyknął, a głos poniósł się echem po korytarzu. To nie było zbyt ostrożne, ale wszystko co wariat zrobił do tej pory do ostrożnych zachowań nie należało. -
Ja jestem normalny. Tylko więcej wiem. Nie da się wiedzieć tak dużo i nie bać się samego siebie. A ciebie się boją jak ty się sam siebie boisz - kolejna z mądrości, które chyba wymyślał na poczekaniu. -
Niespodzianka!
Ostatnie słowo doskonale zgrało się w czasie z przejściem za załom korytarza, które otworzyło im widok na scenę wybuchu. Utworzone przejście było nieco zagruzowane, wychodziło więc na to, że nie będzie jednak tak łatwo przedostać się do Nory Chory - mogli przecisnąć się bokiem, ale wystające metalowe pręty groziły poważnym uszkodzeniem pancerza. Szaleniec podkradł się pod zwalony fragment ściany, kryjąc się za nim i ostrożnie wyjrzał, by zorientować się jaka jest sytuacja. Światła zgasły, ale przewrócony podest dla tancerek, przedtem umieszczony nad barem, wciąż lśnił czerwienią. To tworzyło dość upiorny efekt, biorąc pod uwagę, że pomiędzy nim, a dwójką mężczyzn, w pozycji półsiedzącej tkwiły zwłoki jednej z ubranych w lateksowe kombinezony asari. Długi pręt przechodził na wylot przez jej krtań, wbijając się potem w podłogę klubu. Wybuch musiał efektownie rozwalić rusztowanie pod sufitem, a tancerka akurat miała ogromnego pecha. Poza tym jednym, makabrycznym widokiem, nie mieli szansy zobaczyć więcej. Pojedyncze światła latarek, najpewniej SOCu, przeczesywały pomieszczenie, co chwilę padając na mniej lub bardziej ruchome ciała.
Nexaron i jego towarzysz znajdowali się nieco poniżej poziomu Nory Chory. Z góry dobiegały dźwięki świadczące o trwającej ewakuacji. W końcu okazało się, że terroryści nie chcą niczego konkretnego, po prostu potrzebowali wybuchu i wybuch sobie zorganizowali. Szaleniec znów uruchomił omni-klucz, a wyświetlacz poinformował go o trwającym skanie. Szukał czegoś i obaj chyba wiedzieli czego. Nex miał spore szczęście, że na niego trafił, bo sam przecież nie miał pojęcia czym w rzeczywistości jest legenda. Przez chwilę w korytarzu panowała cisza, w kontraście do rozmów na górze i w końcu wariat sapnął.
-
Nie - mruknął. -
Nie, nie, nie nie nienienienie - na jego twarzy odmalowała się szczera rozpacz. -
Nie ma go tu! Nie ma! A przecież był, na sto tysięcy milionów procent był! - oparł się o zwalony kawałek ściany i zjechał po nim na ziemię. -
I co ja mam teraz, do kurwy nędzy zrobić? Na pewno jeszcze jest na Cytadeli, musi być, ale jak ja go mam znaleźć? On już wszystko wie, wie że ja wiem, ja wiem że on wie - uderzył tyłem głowy w ścianę. -
Przeżył, uciekł. Uciekł mi, arrrgh - warknął i uniósł na Dragonbite'a szalone spojrzenie. -
Co ja mam teraz zrobić? Zrób coś, zrób coś, zrób...
Nie mówił głośno, więc nikt z góry nie miał prawa go usłyszeć, ale głos załamywał mu się, a dłonie trzęsły. Na wyświetlaczu omni-klucza widniało puste okno z wynikami skanu - a właściwie ich brakiem. Mieli coś znaleźć, wrócili do punktu wyjścia.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąDedlajn: piątek, północ.