Miano: Marcus Craig
Wiek: 2149r, 37 lat
Rasa: Human
Płeć: Male
Specjalizacja: adept
Przynależność: Społeczność galaktyczna
Zawód: Mężczyzna do wynajęcia. Jakkolwiek to brzmi, oferuje pełen zakres ofert poza morderstwami.
Aparycja: Około 186 cm wzrostu, 86 kg wagi, przeciętnie zbudowany (chociaż da radę dojrzeć jakieś dobrze wypracowane partie ciała, oj da), nieziemsko przystojny czarny ogier. Na twarzy ciągle istnieje kilkudniowy zarost. Nigdy się go nie pozbywa. Ubrany zazwyczaj dosyć luźno, jakaś t-shirt koloru ciemnozielonego, kurtka do tego, spodnie i jakieś cięższe buty. Nie za bogato, nie za biednie. Włosy (te na głowie) są bardzo krótkie. Przypominają momentami żołnierski styl. Całości dopełniają zwinne czarne palce i bardzo często poważny wyraz twarzy. Brwi, nos, para oczu i uszu. Wszystko tam gdzie być powinno.
Osobowość: Tutaj jest zabawna historia. Patrząc z boku na niego, ciężko jednoznacznie określić osobowość tego człowieka. Ludzi wiedzą tyle, ile on sam powiedział i zademonstrował. Jest pewny siebe i swoich zdolności. Często aż za bardzo. Ciągle szuka nowych wyzwań. Cechuje go docieranie za wszelką cenę do celu. Strasznie uparty z niego człowiek. Nie boi się obejść prawa, gdy zajdzie taka konieczność. Nie jest człowiekiem zbytnio cierpliwym. Woli działać niż słuchać. Często jest tak, że najpierw coś zrobi a dopiero potem się nad tym zastanowi. Chociaż i tego czasami nie robi. Dostaje perwersyjnej przyjemności gdy ma rację lub gdy jest w stanie ją komuś wmówić. Dzięki czemu można powiedzieć o pewnej charyzmatyczności. Najśmieszniejsze jest jednak to, że mimo to woli o wiele bardziej słuchać niż mówić. Nie jest to persona szalenie towarzyska. Zawsze ma własne zdanie i nie boi się go wypowiadać głośno. Straszny z niego materialista. Pieniądze są dla niego niczym tlen.
Historia: Wieczór. Dwoje spragnionych miłości czarnoskórych, po kilku głębszych, postanowiło się zabawić. Może i posiadali odległe plany na potomstwo, lecz to nie powinien być ten dzień. A jednak. Mały czarnoskóry plemniczek zapłodnił kobietę i proces się rozpoczął. Nadszedł "upragniony" poród i wyszło z kobiety małe wrzeszczące, czarne dziecko płci męskiej. Ojciec tego berbecia był politykiem. Matka nierobem. Pieniędzy było natomiast pod dostatkiem. Cel był jeden. Nagłośnić sprawę i wykorzystać małego. Miał dobrze wyglądać na zdjęciach. Ojej jaka szczęśliwa rodzinka - wszyscy mówili. Jaki on słodki! - a spróbowałabyś powiedzieć inaczej.
Wiadomo jak to w takich rodzinach. Ojciec pracuje i kradnie pieniądze niby zgodnie z prawem, reszta rodziny je wydaje. Tutaj nie było inaczej. Mały dorastał i jak to dziecko miał swój okres buntu. Niestety, trochę mu się wydłużył przez co zaczął sprawiać problemy na trochę szerszą skalę. Zaczął włamywać się do wszelkiej maści pojazdów, okradać staruszki z rent, obrzucać radiowozy cegłami. Co by nie było, to ojcu najbardziej się dostało. W końcu jego kariera była wszystkim dla tej rodziny. Jak chłopak dostawał zawsze sporą ilość kieszonkowego, tak po tych cyrkach z wiekiem dostawał coraz to mniej. Jak tak można! Im człowiek starszy tym ma większe potrzeby. Za potrzeby trzeba płacić. Nawet kibla za darmo nie udostępniają. A tutaj zaczyna kończyć się kasa. Nikt nie jest idealny. Nie rozumieli go. Biedaczek...
Jak każdy chyba, pragnął czegoś więcej. Stawiał sobie coraz to nowe wyzwania. Powodowało to wzrost przewinień, które jak to w jego przypadku, nie były zgodne z prawem. Kłopot robił się coraz większy i coraz bardziej było wstyd pokazywać go na zdjęciach rodzinnych. On sam zaczął marzyć o czymś innym. Z biegiem czasu coraz mniej pokazywał się w domu, a coraz częściej można go było zauważyć w "szarej strefie" czy też "podziemia". Tak jego rodzice nazywali tą biedniejszą część miasta. To właśnie tam organizowali również swego rodzaju walki na czymś, co miało przypominać arenę. Nie inaczej Marcus brał w nich udział. Miał to być łatwy sposób na zarobek. Nie był...
Przegrywał bardzo często. Parę walk udało mu się co prawda wygrać, ale były bardzo kiepsko opłacane. Ćwiczył jak tylko potrafił przez długie lata. Pieniądze na jego koncie, które jeszcze zostały z dawnych kieszonkowych wystarczały na jakieś tam lekcje. Dzięki nim faktycznie podszkolił się w różnego rodzaju sztukach walki. Już częściej odnosił zwycięstwo chociaż to i tak były marne pieniądze. Innym sposobem było... dawanie dupy. W większości były to kobiety. W większości...
Pieniądze były jednak częstsze. No przecież kto by nie chciał skosztować murzyna?! Fajny sposób na zarobek widział jednak we wszechświecie. Jakieś głupiutkie mało rozumne rasy nie powinny sprawiać aż takich problemów. Rodzice już dawno o nim zapomnieli. Nie był dobry dla ich interesów. Udało mu się zabrać z jakimś mężczyzną, który powrócił na ziemię aby zabrać swoją rodzinę. Jakieś tam drobne musiał zapłacić oczywiście. Tyle na ile go było stać. Patrząc na faceta podczas podróży, Marcus miał jednak pewność, że prędzej on zabrał go z litości niż nie wiadomo z jakiego zarobku. Miejsce na które dotarli to Cytadela. Z zewnątrz była piękna. W środku? Paskudna. Pełno funkcjonariuszy pilnujący bezpieczeństwa i takich tam. Pierwszym szokiem był widok tych wszystkich kosmitów. Paleta barw i różnorodności była oszołamiająca. Jednemu chciał nawet coś ukraść. W końcu to głupi kosmita. Kroganin dosłownie go zmasakrował gdy się zorientował. Wtedy mógł powiedzieć "Jak to dobrze, że istnieje SOC". Uratowali go przed wbiciem w podłogę. Kroganin nie składał skargi. Wystarczająco był zadowolony, że mógł trochę skrzywdzić małego czarnego człowieczka. Marcus natomiast miał okazję zobaczyć, jak wygląda znany w całej Cytadeli szpital Huerty. Doprowadzili go w miarę szybko do stanu używalności. Już wtedy patrząc się tyle czasu w sufit wiedział, że Cytadela nie jest dla niego. W końcu kosmos jest wielki. Musi być o wiele lepsze miejsce.
Omega. To jest to! Właśnie tam udało mu się dostać kolejnym statkiem. Ponownie litość wzięła górę. Dodatkowo chyba solidarność, pilot też był czarny. Omega była istną paletą barw, kosmitów, hazardu, brudu i złodziejstwa. To tutaj można było spotkać największych twardzieli, dostać najlepszą robotę. To tutaj postanowił rozpocząć swoje nowe życie.
Przy sobie 15 tys. kredytów, które udało mu się ukraść to tu to tam oraz przeciętne ubranie, które pasowało idealnie do tego miejsca. To właśnie na Omedze szkolił swoje umiejętności. Tam też udało mu się dorwać pierwszego napotkanego na swojej drodze adepta. Za odpowiednią kwotę pokazał Marcusowi parę sztuczek. Po pewnym czasie można powiedzieć, że stał się pewnoprawnym adeptem. Głupie określenie.
Odetchnął. Kaszlnął. Śmierdziało niemiłosiernie...
Ekwipunek: M-8 Mściciel
Środek transportu: Brak
Dodatkowe informacje:
- ma rozregulowany celownik. Nie jest specjalistą od broni palnej. Jako tako potrafi strzelać, jednak nie jest to wystarczająco dobrze.
- specjalnie jest to człowiek należący do społeczności galaktycznej. Wykona się parę misji, sposób zachowania się, predyspozycje; chcę aby po pewnym czasie miał szansę dołączyć do któregoś ugrupowania. Nie chcę od razu sobie jakiegoś znajdować z dwóch powodów. Pierwszy to niezdecydowanie. Drugi, chciałbym, aby postać rozwijała się od samego początku, zdobywała coraz to nowe umiejętności, ale i historię. To MG biorąc różne czynniki pod uwagę, niech mnie za jakiś czas przydzieli gdziekolwiek. Dostosuję się. Oczywiście dobrze będzie, jeśli będzie się brało pod uwagę postać i jej osiągnięcia, a nie mnie jako osobę.
- jak na materialistę przystało, interesuje się wyłącznie ilością pieniędzy. Im więcej ktoś da, tym bardziej Marcus będzie zainteresowany jego propozycją. To taki czarny arab. Każdy jest klientem, wszystko jest towarem.
- zawód oczywiście jest prawdziwy. Oprócz normalnych zadań wszelkiej maści, za opłatą może oddać się to tu to tam. Wszystko jest kwestią pieniędzy.