Szczerze mówiąc, nie miała na dzisiaj planów. To znaczy - miała, ale nie takie jak zazwyczaj. Jakieś resztki pozostałej w niej przyzwoitości skłaniały ją do pożegnań raczej statycznych. Napić się, jakimś cudem wrócić do domu (własnego), paść do łóżka, wstać rano z kacem i zameldować się na Wiźnie. Żadnych szaleństw, ekscesów i swawoli. Kulturalnie i - względnie - cywilizowanie, tak miało być. Z drugiej jednak strony weryfikacja planów Rebece przychodziła nadzwyczaj łatwo i teraz, siedząc w towarzystwie przypadkowego nieznajomego - wróć, znajomego, przynajmniej wiedziała jak ma na imię - narodziła się myśl, że przyzwoitość zawsze może zaczekać. Miała całe życie na to, by się ugrzecznić, nie? Zdąży jeszcze, na emeryturze na przykład, albo wtedy, gdy zostanie kolejną z ofiar wojny. Weteranką. Stateczną osiemdziesięciolatką driftującą w centrach handlowych na sfinansowanym przez Przymierze wózku. Pewnie, czemu nie. Świetlana przyszłość, ot co.
W każdym razie, raz wypracowane rozbawienie, wyjątkowo wcale nieuzależnione od ilości wlanego w siebie alkoholu, trzymało jej się dzielnie. Odpowiedziała więc tylko leniwym uśmiechem na komentarz dotyczący jej niegrzeczności, poprawiła się nieznacznie na sofie, gdy kość ogonowa zaczęła jej doskwierać w obecnym ułożeniu i parsknęła cicho przy kolejnym pytaniu.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że rozumie - stwierdziła uśmiechając się półgębkiem. - Że pochwali mnie za rozsądek, na przykład i przymknie oko na te be marnotrawstwo materiału. - Ruchem głowy wskazała na butelkę wódki, o którą jej chodziło. - Nie zawsze można sobie pozwolić na picie w preferowanym przez nią stylu, bez dodatków, ewentualnie z wodą. - Wzruszyła lekko ramionami nie zdając sobie sprawy, że jej rozmówca przed momentem miał w głowie właśnie taki sposób degustacji czystej.
Przyjmując od Jake'a uzupełniony ponownie kieliszek poświęciła chwilę na kontemplację przejrzystości trunku, jednocześnie uśmiechając się szerzej na wzmiankę o adrenalinie.
- Przy takich potrzebach znacznie lepiej sprawdzają się okoliczne zaułki. Cytadela może sobie być stolicą, ale w ryj dostaje się tu w takim samym schemacie, co gdziekolwiek indziej. - Przekrzywiła lekko głowę i uśmiechnęła się z rozbawieniem. Nie, sama w bójki się nie wdawała, ale zdarzyło się czasem widzieć coś z daleka. Albo uprawiać taktyczny odwrót. Znaczy, uciekać po prostu, ciesząc się z faktu, że mieszkała blisko i znała tutejsze uliczki.
Wypijając kolejny kieliszek odetchnęła cicho, znów zapiła alkohol niegodnym sokiem i ponownie zwróciła swą uwagę na McReeda.
- Mówisz, że jesteś tu od niedawna. Co cię przygnało? Praca? Rodzina? - Dagan nieszczególnie interesowała się sprawami innych ludzi i teraz nie było inaczej, ale pamiętała przecież moralizatorskie przemowy Altherry. Mówił, że okazywanie zainteresowania jest oznaką dobrego wychowania. A Rebecca w sumie wychowana była całkiem nieźle, tylko trudno było to dostrzec pod jej klinicznie stwierdzonym schorzeniem czy zwykłą siłą charakteru. To znaczy, tą częścią siły, która zanikała w obliczu większego zagrożenia.