- Hmm, może - mruknęła i pochyliła się, szukając popielniczki wzrokiem. Jak bardzo absorbujące by nie było obserwowanie popiołu, trzeba było się go pozbyć. - Twoje papierosy są paskudne.
Wiedziała, że nie może za bardzo być wybredna, dostawała je za darmo, jak generalnie wszystko, łącznie z jedzeniem i możliwością życia na tym statku. Póki co nie zrobiła dla Khouriego nic, poza szybkim przejrzeniem systemów Crescenta i byciem pielęgniarką. Miał rację, ale jednocześnie jej nie miał. Mogła go zabić własna załoga, wtedy Irene nie miałaby wyrzutów sumienia. Może Alice zebrałaby się w sobie do takiego czynu - poderżnąć mu gardło przez sen, zamiast sobie na oczach kuzynki. Tak czy inaczej przestałby wtedy ścigać Dubois i wyszłoby na to samo. Ale za późno było już na roztrząsanie co by było gdyby.
Parsknęła śmiechem, czując jak ból i stres rozpływa się gdzieś, razem z ostrością widzenia.
- Zawsze to mówisz - stwierdziła, zupełnie jakby nie znała go od dwóch tygodni, tylko od kilku lat. Zaciągnęła się dymem. - Ja też... byłam w gorszych. Ale tutaj...
Westchnęła, bo trochę nie miała już pojęcia o czym mówi. Dopaliła papierosa do końca, przyglądając się rysom, które Khouri zaklejał omni-żelem. Vance był groźny, tak samo jak Hound, ale on sobie z nimi poradził. Mieli szczęście, że nie dostali zestawu kolejnych ran do opatrywania. Przesunęła wzrokiem po rękach mężczyzny, w górę, w stronę ramion i pleców. Zapewne zostaną mu blizny, ale i tak wyglądało to bardzo dobrze, z dnia na dzień coraz lepiej. Uniosła wolną rękę i przesunęła nią po ramieniu Nazira, ostrożnie omijając jeszcze nie do końca zasklepione rany. Chciała tylko sprawdzić, jaka ta poparzona skóra jest w dotyku, bo przyciągała wzrok, teraz bardziej niż wcześniej.
- Muszę stanąć na lądzie - stwierdziła. - Muszę zejść ze statku w jakieś cyli...wylizowane miejsce, zobaczyć niebo i miasto i normalnych ludzi, którzy nie biegają uzbrojeni, nie mają niewolników, nie gwałcą nastolatek, nie są...
Zamilkła i westchnęła, by oprzeć się z powrotem o kanapę i zarzucić nogi na stół. Przez długą chwilę milczała, powoli dochodząc do wniosku, że musi coś zjeść. Dopaliła papierosa do końca i zgasiła go w popielniczce. Przed oczami wciąż miała Alice podrzynającą sobie gardło i spojrzenie, które rzucił jej Hound zaraz przed śmiercią. Mimo wszystko jednak jej świadomość była na tyle zamglona, że jakoś z tym funkcjonowała. Zje, pójdzie spać, a jak się obudzi, to wszystko będzie lepiej.
- Jestem wolna teraz - powiedziała cicho, próbując przekonać samą siebie. - Chyba nigdy tak nie byłam. Thessia - zamrugała gwałtownie. - Zatańczysz tam ze mną? Nadal nie wiem czy umiesz, trochę wyglądasz jak typ który całe życie siedzi przy barze - mruknęła coś sama do siebie i przesunęła się, opierając głowę o jego ramię. - Jesteś... zadowolony z tego? Z tego jak to wszystko poszło?
Kilka tematów na raz, jej umysł błądził teraz strasznie dziwnymi ścieżkami, ale Khouri wydawał się w miarę ją rozumieć i nie potępiać, więc przestała się czymkolwiek przejmować.