Ibbie była jak uosobienie karabiny maszynowego. Wypluwała z siebie słowa z częstotliwością tej broni właśnie. Nie wiedział, czy ma go to przerażać czy wręcz przeciwnie. Zachęcać do tego, aby być jeszcze bardziej denerwującym. Z drugiej strony pozostawała obawa, że blondyneczka była równie zabójcza co gadatliwa. Nie wiedział jednak, że można łączyć te dwie cechy. Mieszanka była wybuchowa, a zaprzeczyć temu nikt nie mógł.
-Faktycznie, proste jak jebanie. Za pierwszym razem brzmiało jak równanie efektu masy...Daj spokój, blondi. -Teraz zasady brzmiały jasno i klarownie, jednak wydawało mu się, że Ibbie na poczekaniu wymyśliła tą grę i jej zasady mogła dopasowywać w związku z sytuacją w grze. Spodziewał się, że w perspektywie przegranej, Ibbie mogła sięgnąć po jakąś broń. Trochę znał się na takich jak ona. Niby słodka, niby kochaniutka i przytulaśna, ale jakby co...To da w pysk, buła, łokieć, kołowrotek i po robocie. Wolał nie wdawać się w nieznane mu rejony hazardu. Wolał pokera. Był pokładowym mistrzem za czasów Fergusson Engineering, dlatego takiej potyczki wcale się nie obawiał.
Spojrzał na kroganina. Wyraźnie niezadowolonego z towarzyszy podróży, bo o ile mógłby się parzyć z Kiru i stworzyć najbardziej śmiercionośną krzyżówkę ras w galaktyce, to najprawdopodobniej Ibbie skutecznie by im w tym przeszkadzała. Gadając, komentując...I takie tam. Pokiwał głową i uśmiechnął się blado. Rozumiał kroganina.
-Przejebane, ale z drugiej strony. Lepsza taka gadatliwa blondyna, niż stado pyjaków panoszące się po pokładzie...-Z autopsji wiedział, że to nic dobrego, jednak z perspektywy czasu było to całkiem zabawne. Gdy przypomniał sobie, kiedy wraz załogą łapał je w ładowni, przypomniał sobie nabite guzy, ilość gleb i to, że pyjaki wcale nie są takie głupie na jakie wyglądają...Uśmiechnął się, znów.
-Raz serwisowałem statek, który leciał do zoo na Ziemi. Pyjaki, varreny i inne takie cudaki. I te małe bajgle wlazły nam na pokład jakimś cudem...Przez to mielismy przymusowe lądowanie na Ziemi, bo trza było oddać towar. Znaczy, najpierw wyłapać i wsadzić do skrzyń. Wzięliśmy takie wielkie skrzynie po elektropompach, wywierciliśmy otwory, żeby skubańce się nie podusiły i zabraliśmy się za ich łapanie. Kurwiarze sprytne są w cholerę, pochowały się w wentylacji, w mesie, w lodówce i w ubraniach Żylety. Chociaż i tak najlepsza była akcja z Ceglą, w trójkę opuściły mu spodnie i wskoczyły mu na łeb. A ten krzyczał "Kuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuurwaaaaaa! Jebańce mózg mi wyssą!". Ta, przez jaja.-Nie wiedział dlaczego akurat teraz przytoczył tą anegdotę. Tak jakoś mu naszło. Chyba nie dało się ukryć, że nie radzi sobie z zagubieniem Scootera i Cegły. Traktował ich jak braci, nawet pomimo ich licznych wad, których zresztą Tarczansky'emu też nie pasuje.
-Podsumowując, są słodkie, ale i wkurwiające.-Co prawda, niczego nie sugerował Ibbie. Nie znał jej na tyle, ale wydawało mu się, że starała się przynajmniej pokazać z najlepsze strony. Nie przeczył, że jej radosne podejście do zawodu nie było w pewien sposób urocze, ale nie wyobrażał sobie sytuacji kosy wbitej pod żebra, słysząc przy tym słodkie pierdzenie o...hmmm...jednorożcach. Groźby blondi porzucił, nie chciało mu się tłumaczyć, że wcale nie jest tym, kim sobie najempiczka wyobraża. Zresztą, opowiedziana przez niego historia świadczyła chyba o czymś innym, prawda? Nie musiał się tłumaczyć drugi raz. I co? Kubera? Łyso Ci? Ha?! HA?! Teraz się wkopałaś i wybrnij z tego. No cóż, wydusiłaby z Ibbie życie jednym pierdem, więc...Ta chyba sobie odpuści domagania się honoru poprzez pojedynek.
Prawda? Wyzwanie? Kiru zatrzymała się na poziomie gimnazjalnym? Może niedługo zaproponuje biwakową grę w butelkę, albo gimnazjalne słoneczko i "zapłodnienia bezdotykowe". Szczerze powiedziawszy, w ostatnich dwóch wariantach nie chciał brać udziału. Naprawdę bał się jakie potworności można spotkać pod pancerzem yahga. Na samą myśl żołądek przypominał mu o tym, co zjadł na śniadanie. Lepiej nie. Jednak po głębszym zastanowieniu się, Matthew stwierdził, że to całkiem nie najgorszy pomysł. Na pewno będzie przy tym mniej zamieszania, niż przy pokerze. Skrzywił słowa i pokiwał głową. Miał być to znak uznania dla Kiru za jej genialny pomysł.
-No, Zuzia. Postarałaś się, ale z wyzwań wywalamy też picie rynkolu na czas, bełtanie na odległość...i wypruwanie flaków członkom załogi. Jakoś mnie to nie rajcuje.