Spodziewał się tego, że Daryl zasypie go pytaniami. Przecież był częścią tego wszystkie od samego początku, a co ważniejsze był przecież jego bratem. Niestety nie miał już siły by odpowiedzieć na wszystkie jego pytania więc najzwyczajniej olał brata jak często miał to w zwyczaju, kiedy byli dziećmi. Tylko, że wtedy co najwyżej wracał zmęczony ze szkoły i nie miał ochoty rozmawiać. W tym wypadku wrócił z dwóch samobójczych misji więc w sumie wychodziło prawie na to samo.
Pożegnał się ze dwójką mężczyzn idąc w stronę taksówek. W tym stanie nie pasował do tego czystego i sterylnego miejsca. Tych pokrytych białą farbą budynków rządowych. Wygląd jak intruz, który zabłądził gdzieś w drodze do slumsów. Nie miało to jednak trwać długo. To miejsce miało sie stać jego nowym miejscem pracy. Swego rodzaju domem.
Załadował swoje ciało do pojazdu i udał się na koordynaty Ayi. Teraz miała przyjść ta gorsza część jego problemów. Odbudowa tego wszystkie co mieli. Kolejna próba rozpoczęcia jakiegoś normalniejszego życia. Zawsze do tego dochodził pewien czynnik, który Charles ciągle brał pod uwagę. Co jeśli po kilku tygodniach kobieta jego życia odkryję, że jednak go nie kochała, a to wszystko tylko się jej wydawało. Miał akurat idealną ilość czasu w czasie przeloty aby ta idea na dłużej zagościła w jego umyśle.
Wchodząc do szpitala musiał, aż dwa razy podziękować WI mówiąc jej, że wszystko z nim w porządku i nie potrzebuje opieki lekarskiej. Oczywiście zdarzyła zrobić skan i poinformować go, że stan jego zdrowia nie jest najlepszy. Jakby sam o tym nie wiedział. Ledwo co już szedł.
Dopiero, kiedy zauważył siedzącą samotnie Aye lekko się ożywił. Nie usiadł obok niej ale stał naprzeciwko. Bał się, że jeśli teraz chociaż na chwilę usiądzie to od razu odpłynie ze zmęczenia. Przyglądał się jej przez chwilę.
- To dobrze. – Westchnął. – Nie. Musiał zostać.
Dobrze wiedział, że nie musiał. Pewnie miał żal, że nie wydał Hatake Przymierzu. Pewnie był wściekły, że doprowadziła Charles’a do stanu w którym był gotowy odstrzelić sobie głowę. Ewentualnie po prostu nie miał ochoty tutaj być. Było wiele opcji. Wolał nie wiedzieć póki co, które z jego domysłów mogło być prawdziwe.
- Zabierzemy Snow i odstawimy ją do jej rodziców. – W końcu usiadł obok niej ale pochylił się do przodu opierając łokcie o kolana. Obydwoje wyglądali teraz pewnie jak dwa nieszczęścia.