"Chcę głównie poznawać świat"
1345905
MIANOMarcos Garcia
DATA UR.21.04. 2164 (22 lata)
MIEJSCE UR.Grenada, Hiszpania, Ziemia
RASACzłowiek
PŁEĆMężczyzna
OBYWATELSTWAZiemskie
SPECJALIZACJAInżynier
PRZYNALEŻNOŚĆSpołeczność Galaktyczna
ZAWÓDMechanik (również bojowy) w załodze łowców nagród
- Słowem Wstępu -
Marcos wywodzi się z średnio-zamożnej rodziny (czyt. taka, gdzie nie było jakoś bogato, ale nie było też problemów z biedą) Garcia zamieszkującą Grenadę, będąc drugim z trójki dzieci. Jego ojciec, Rafael, był porucznikiem sztabowym, którego kariera toczyła się głównie na Skylliańskim Pograniczu. (miał okazję uczestniczyć m.in. w ataku na Torfan) Jego matka, Nilda Zarate-Garcia, była nauczycielką matematyki. To głównie ona zaszczepiła w Marcosie zainteresowanie inżynierią. Starszy brat Miguel postanowił pójść bardziej w kierunku artystycznym zostając rysownikiem i na chwilę obecną ich kontakt jest dość rzadki. Młodsza siostra Antonietta poszła bardziej w ojca pod prawie każdym względem, idąc do Akademii Wojskowej Grenady. -~~~- - Marcos! - krzyk złości ze strony matki przedarł się przez rockowy kawałek jakiegoś znanego ziemskiego zespołu puszczonego na słuchawkach. Było to samo południe jednej z sobót stycznia 2175 roku. Akurat na dworze było 15 stopni Celsjusza, więc ten dzień miał być typową sielanką w domu. Niestety... Marcos dobrze wiedział, że nie będzie to dzień sielanki i tylko czekał, aż wieść na temat szkolnego wydarzenia się rozejdzie. Wyłączył od razu odtwarzacz i zdjął słuchawki, jednak wcale nie musiał rozluźniać nóg przy siedzeniu "po turecku", ponieważ w tym samym momencie do małego pokoiku wpadła Nilda, z dostrzegalnym grymasem złości ukazywanej czerwienią i napiętymi mięśniami twarzy. Marcos nie był ani trochę przerażony, nie wyraził niczego, powoli kładąc odtwarzacz na bok. - Ile razy mówiłam? Masz! Omijać! Quezadę! - wykrzyknęła w końcu spodziewane słowa. - Trochę ciężko omijać gościa, który razem z dwójką kumpli blokuje drogę do klasy. - Marcos w końcu się odezwał. - I to znaczy, że od razu masz ich bić? - matka chłopca powoli chyba jednak "ostygała" po wstępnych krzykach. Przyzwyczaiła się już do bardzo niemiłych relacji tej dwójki, ale miało to pewne granice. - To oni zaczęli. - próbował spokojnie wytłumaczyć się syn. - Twierdzenia są inne. - zwróciła od razu uwagę matka. - Cóż, nie mogą być takie jak moje, skoro Quezada jest najbardziej lubianym chłopakiem w klasie. - Nilda słyszała to tłumaczenie już po raz kolejny. Założyła ręce na piersi, coraz bardziej się uspokajając. - Ech... zrobili ci coś? - usiadła obok syna. - Miałem kilka siniaków na ciele, ale już się goją. - podniósł koszulę, ukazując przykładowe dwa zanikające ślady obok prawego żebra. Przez ćwiczenie koszykówki (i nie tylko) jego ciało już w tak młodym wieku wyróżniało się nieco bardziej rozbudowaną sylwetką, ale oczywiście nie przesadzajmy. To jednak tylko dziesięciolatek, (no, jedenasto...) nawet nie najsilniejszy, ale wystarczająco by móc dać sobie radę z trzema gnębicielami, którzy podskoczą do słabszych, (lub "słabszych" patrząc na okoliczności) ale przy bezpośredniej konfrontacji już nie są takimi twardzielami. Matka z pewną ulgą wstała i zatrzymała się w drzwiach. - Obiad za godzinę. - opuściła pokój. Marcos znowu założył słuchawki i zaczął słuchać muzyki. Potrzebował właśnie w tej chwili odprężenia od ciągłych problemów w szkole. Quezada był swoistym nemesis Garcii, zarówno szkolnie, jak i sportowo. Przez fakt, że bardzo dobrze się uczył i przy takich ludziach często figuruje łatka "prawdomównych", zdanie nieco bardziej konkretnego Marcosa mniej znaczyło. W połączeniu z przewagą liczebną grupy Quezady na jednostkę jaką był Marcos? Praktycznie zawsze to właśnie Garcia dostawał ochrzan. Nawet rodzeństwo nie miało jak go wspierać, ponieważ starszy o cztery lata Miguel uczył się już w dalszej części edukacji, z kolei Antoniette uczęszczała do innej szkoły. Marcos w trakcie słuchania muzyki wyjął spod łóżka piłkę koszykarską, zaczynając ją kręcić na jednym palcu. Już od dawna grał samotnie w streetball na okolicznym koszu zawieszonym na ścianie, raptem dwa budynki stąd. Ucząc się różnych trików z holonetu czy samodzielnie, potrafił w bezpośrednich meczach przewyższać nawet dwa lata starsze roczniki. To była jedyna rzecz jaka naprawdę mu wychodziła perfekcyjnie i nawet nauczyciele zwracali na to uwagę. -~~~- W Grenadzie odbywał się co dwa lata młodzieżowy turniej streetballa 1 na 1. Był to akurat 2178 rok, kiedy już czternastoletni Marcos postanowił wziąć w nim udział. Dwa dni zawodów zapamiętał głównie z trzech powodów: zdobycie swojego jedyne trofeum, pokonanie największego wroga i zawarcie pierwszej przyjaźni. W całym turnieju chciało wziąć udział łącznie ponad siedemdziesiąt osób, dlatego postanowiono zrobić próbę wstępną w której każdy uczestnik na hali musiał pokazać nieco umiejętności. Dzięki temu wyłoniono trzydzieści dwie osoby. Reszta to drabinka z pojedynkami do 15 punktów na jeden kosz, bez linii bocznych zastąpionych ścianami (ściany nie było tylko z tyłu, co pozwalało oglądać widowisko), dzięki czemu rzadziej przerywano akcję i urozmaicono ogólne wrażenia. Pierwszy pojedynek nie jest jakiś istotny... Garcia pokonał swojego przeciwnika Limóna 15-6. Dużo istotniejszy był pojedynek z Quezadą w 1/16. Tak, tym Quezadą z pierwszej historyjki. Jak już wspomniano, jest to nemesis Marcosa także w sporcie. Ten gość na "Q" przez swój większy wzrost (o głowę wyższy od Marcosa w momencie tej gry) przeważał też pod kątem fizycznym niskiego młodzieńca. Ten gość na "G" przeważał jednak zwinnością, którą nadrabiał własny niski wzrost. Konfrontacja została przerwana na wyniku 9-8 dla Garcii po tym jak Quezada popełnił sześć przewinień i uznano walkower (w NBA po sześciu faulach opuszczasz boisko do końca meczu). Ostatni faul był nieprzepisową szarżą, która w wyniku uderzenia barkiem w nos wywołała lekki krwotok tegoż elementu twarzy u niższego zawodnika. Doszło do małej kłótni między Quezadą a sędzią, ponieważ pierwszy uważał, że faulu nie było. Szybko zaczął się też sapać do Garcii. - No naprawdę przepraszam, że gość jest tak niski, że zwykła, przepisowa szarża skończyła się uszkodzeniem jego nosa. - tłumaczył się Quezada wskazując stojącego już półtora metra od niego Marcosa, trzymającego głowę ku dołowi i pozwalając kroplom krwi spadać na otrzymaną od jednego z zawodników chustkę. - Przepraszam za to, że jesteś człowiekiem niezdolnym zrozumieć własnych błędów. - odparł w końcu mający dosyć tej gadki poszkodowany. Quezada już zaczął podchodzić do swojego przeciwnika, kiedy tuż przed nim stanął jeden z uczestników turnieju, uniemożliwiając mu dojście do Garcii. - Przegrałeś, pogódź się z tym. - powiedział z poważnym tonem i grymasem nieznacznej złości. Quezada widząc wyższego od siebie odszedł pomrukując. Marcos nawet nie wiedział, że w tej chwili po raz pierwszy spotkał swojego przyszłego przyjaciela, Julio Torresa. W ćwierćfinale, w którym uczestniczył po krótkim obadaniu i nieco większej przerwie, Garcia pokonał Ortegę 15-12, z kolei w półfinale zwyciężył Valdesa 15-10. W finale miał zmierzyć się właśnie z Julio Torresem. Już w przerwach swoich meczy po incydencie z Quezadą zaczęli rozmawiać. Szybko odnaleźli wspólne zainteresowania nie tylko w koszykówce, ale też w muzyce czy przez fakt, że ich ojcowie są w tym samym fachu. (Ojciec Torresa jest N4, w momencie tego turnieju przeszedł szkolenia N1) To był dopiero początek największej przyjaźni Garcii. Ostatecznie finał skończył się wynikiem 15-13, a decydujące punkty Garcia zdobył po rzucie za dwa, kiedy piłka wkręciła się po kilku okrążeniach na obręczy. Oboje później wznieśli puchar. Marcos miał okazję chwalić się zdobyczą swojemu rodzeństwu czy matce. Niestety, osoba której najbardziej chciał się pochwalić nigdy nie dowiedziała się o tym sukcesie swojego drugiego syna. -~~~- Deszcz powoli spływał po twarzy Marcosa. Stał wśród rodziny, bliższej i dalszej, na cmentarzu przed kapliczką Rafaela Garcii. To był sam koniec roku 2178, sam pogrzeb odbył się około pół roku później. Jedna z większych grup pirackich, jakie sformowały się po ataku na Torfan, zaatakowała krążownik Rotterdam przy którym znajdowały się akurat fregaty Orlean, Blenheim, Gettysburg i Grunwald. Pomimo poważnych uszkodzeń krążownika i zniszczenia Blenheima, odparto atak zadając piratom poważne straty. Jedną z ofiar był właśnie obecny na pokładzie utraconej fregaty ojciec Marcosa, który zginął razem z całą załogą okrętu. Nilda ukrywała łzy, kiedy Miguel z parasolem w ręku pocieszał Antoniette, która bardzo zapatrzona w własnego ojca najpewniej odczuła tą stratę najmocniej ze wszystkich obecnych. Marcos patrzył pustym wzrokiem na nagrobek, zachowując ciszę. Nie pamiętał wiele chwil z własnym ojcem. Jego obecność ograniczała się do jakiegoś miesiąca, najwyżej półtora na przepustce w roku. Dlatego też jakoś nie odczuwał mocno jego straty, bardziej czując smutek ze strony rodzeństwa czy matki. Ludzie powoli zaczęli odchodzić. Miguel zaczął odprowadzać Antoniette do domu, kiedy Nilda została widząc swojego syna stojącego jak posąg nad grobem zmarłego. - Czasami zastanawiam się po co te całe wojny czy konflikty... Czemu nie można żyć pokojowo? - zapytał sam siebie na głos Marcos. Matka oparła o niego ramię i delikatnie przytuliła do siebie. - Nieraz interesy osób prowadzą do różnych konfliktów. Niestety, nie zawsze znajduje się pokojowe rozwiązanie. - na te słowa syn oparł się o jej ramię. - Czy ojciec chociaż zginął dla słusznej sprawy? - zapytał Marcos, spoglądając matce prosto w oczy. - To już tylko perspektywa. - odpowiedziała matka. - Ja uważam, że zginął dla sprawy którą uważał za słuszną. - dodała po chwili, widząc niepewność na twarzy syna. Oboje odeszli by dołączyć do rodzeństwa. -~~~- - Braciszku? - czternastoletnia Antoniette powoli potrząsała swoim bratem leżącym w łóżku. Marcos niespecjalnie na nią reagował, kiedy ta w końcu pokazała mu budzik w kształcie szklanej kuli pokazujący ósmą. Brat błyskawicznie wytrzeszczył oczy i nawet nie oglądając się za siostrą popędził przygotować się do szkoły. Kolejny dzień w szkole o profilu inżynierskim, do którego zapisał się po naprawdę długich rozmyślaniach. To były już inne czasy dla Marcosa. Miał w końcu przyjaciół, jego nemesis już nie przeszkadzał, (Quezada przeprowadził się gdzieś do Kraju Basków) a nawet zakochał się w pewnej dziewczynie. Angelita Barrera była pół-Hiszpanką pół-Wenezuelką. Chodziła do tej samej klasy co Marcos i już od początku przez swój spokojny charakter i piękną urodę wzbudzała w nim sympatię do niej. Zdołał się z nią zaprzyjaźnić, ale nigdy nie miał odwagi wyrazić uczuć jakie do niej czuje. Tak naprawdę tylko Antoniette wie o tej relacji, ale na prośbę starszego brata zgodziła się nic o tym nie mówić. - Wydajesz się naprawdę lubić ten sport. - szczupła, nieznacznie ciemniejsza dziewczyna siedziała na ławce boiskowej z książką od matematyki w ręku, kiedy Marcos rzucił piłką do kosza z kąta zerowego. Trafił jednak tylko w obręcz, a piłka wróciła w jego ręce - Dlaczego nie poszedłeś do klasy sportowej? - Powiedzmy... Nie widzę siebie jako sportowca. - Garcia zakręcił piłką na palcu. - Dla mnie koszykówka to tylko... hobby. Kariera koszykarza wymuszałaby na mnie koncentrowanie się tylko na tym. A ja... Chcę głównie poznawać świat. - chwycił piłkę i rzucił ponownie, tym razem trafiając. -~~~- Antoniette i Marcos stali na szczycie wieżowca w którym mieszkali z swoją matką, podziwiając zachód słońca z dłońmi opartymi o barierkę. - Mama znowu czepiała się twojego zignorowania studiów? - zapytała w końcu Antoniette. - "Jak ty chcesz znaleźć pracę bez studiów?!" - Marcos zaczął udawać głos swojej mamy. - Denerwuje mnie to wszystko. - spuścił głowę na barierkę, kładąc przed tym ręce na miejscu ułożenia. - Hej, wszystko będzie dobrze! - Antoniette położyła dłoń na jego ramieniu. - Jako inżynier na pewno znajdziesz jakąś pracę. - dodała, puszczając oczko do brata, który uniósł ku niej głowę. Po chwili zauważył Julio. Antoniette postanowiła wrócić do domu widząc, że ten trzyma jakąś ulotkę. Zrobioną dość... niestandardowo. Wyglądało jak reklama zrobiona z wycinek papierowej gazety i pisaków, którymi pisano bardzo starannie. - Słyszałem o twoim problemie z studiami i tymi innymi... - zaczął Julio, wręczając kartkę Marcosowi. - Moja siostra? - od razu zadał proste pytanie, na które Torres tylko pokiwał głową. - Coś jeszcze powiedziała? - zapytał trochę niepewnie Garcia. - Lubisz podróżować, masz wykształcenie inżynierskie... - stuknął dwa razy o kartkę, by przeczytał. Na górnej części widniało logo z srebrnych liter. Brzmiało ono... "Hermes". |