3 lip 2012, o 09:41
Rozpoczynanie dnia nie było niczym prostym na Cytadeli. Owszem, prezydium utrzymywało swój sztuczny, dwudziestogodzinny cykl dnia i nocy, ale nie każdy go respektował. Za to Okręgi były miejscem, gdzie jedni zamawiali kolację, podczas gdy inni siadali do śniadania. Służby Ochrony Cytadeli miała jednak prawa, którymi rządzić musieli się funkcjonariusze. Jednym z nich były godziny pracy. Zegar na omni-kluczu Vetinari Vimesa wskazywał, że swoje zaczął on siedemnaście minut temu.
Porucznik wydziału dochodzeniowego siedział przy stoliku, obserwując przechodniów. Dopijał swojego słabego drinka, którym każdy kolejny dzień witał po półtorej godzinie snu. Przechylał szklankę nie odrywając wzroku od datapadu. Nadrabiał zaległości w obyciu z wiadomościami i ploteczkami. Chyba powinien być na czasie, prawda? Kończył krótki artykuł kryjący się pod nagłówkiem „Milioner rusza na podbicie Cytadeli”.
- Podać coś jeszcze? – zapytała kelnerka podchodząc do jego stolika. Młoda, niewysoka dziewczyna sięgnęła po pusty kieliszek, który przed chwilą postawił na blacie.
- Nie, dziękuję. – salarianin podniósł na nią na moment wzrok, gdy zauważył jej rękę. Szybko wrócił jednak do lektury. – Przekaż proszę szefowi, że porozmawiamy kiedy indziej. Jestem już spóźniony. – kiedy dziewczyna zabrała tacę z naczyniami i ruszyła do kolejnego stolika dodał jeszcze – Musisz się wysypiać. Następnym razem, gdy będziesz miała ochotę przetańczyć noc, następnego dnia weź sobie wolne. Możesz powołać się na mnie. – mówiąc to nie oderwał wzroku od datapadu, nie mógł więc widzieć jej zadziwionego spojrzenia. Nie znał jej, prawdopodobnie była tu nowa. Uznał, że potrzebne jest jej wyjaśnienie. Odłożył ekran, a jego oczy skierowały się ku niej. – Na resztkę zmazywanego na szybko makijażu nałożyłaś nowy. Włosy spięłaś w kok, prawdopodobnie kiepsko wyglądają rozpuszczone. Założyłaś wygodne, sportowe buty. Na coś na obcasie pewnie nie masz sił. Choć przyznam, że nie miałbym pewności bez fluorescencyjnego stempla, wystającego spod rękawa. – Vimes raz jeszcze przebiegł wzrokiem po ostatnim zdaniu tekstu. „Spodziewajcie się niespodziewanego” Hmm… - Ale skoro już tu jesteś, to chyba nie zapłacą ci za wpatrywanie się we mnie, hm?
Zostawił datapad w spokoju i zaczął przyglądać się przelatującym gdzieś w oddali śmigaczom. Powinien wskoczyć do własnego i pędzić do pracy, bo szef nie lubi spóźnialskich. No właśnie… Budził się z tą myślą od dawna ale od trzech tygodni zupełnie niepotrzebnie. Teraz on był szefem i chyba wykazywał pewną tolerancję na spóźnienia. Jego wynosiło już dwadzieścia jeden minut. Reszta pewnie na niego czekała.
Dostali trochę czasu by, jak to ktoś ładnie ujął, zapuścić nowe korzenie. Na dniach powinni jednak dostać przydział do jakiejś sprawy. Do tej pory sytuacja w biurze była bardzo dziwna i napięta. Doc zaczął zwracać się do niego stopniem. Serafin prawię się nie odzywa. A do tego Vimes musi przenieść się do biura porucznika lub chociaż przytargać z niego wszystkie te drobiazgi, które teraz znajdować muszą się u niego. Może kiedy wpadną znów w wir pracy wszystko się na nowo dotrze? Liczył na to.
Mimo rosnących z każdą minutą zaległości w pracy, Vimes skierował się w stronę korytarzy, zamiast do postoju, gdzie pozostawił swój X3M. Potrzebował poruszać nogami, mijać ludzi, posłuchać zgiełku Cytadeli. Mile widziane byłoby również coś, co usprawiedliwiłoby jego nieobecność. Choćby skradziona torebka. To, że technicznie mógł się spóźnić nie znaczyło, że powinien świecić złym przykładem. Przecież nie wypadało to komuś na jego stanowisku. Taaak… Jeśli na nic nie trafi, za kilkanaście minut powinien dotrzeć do biura. Może spóźni się mniej niż godzinę?
[Wydział]GG: 21021010
"Podejście Vimesa do papierów polegało na tym, żeby niczego nie dotykać, dopóki ktoś nie krzyczy, a wtedy przynajmniej ma kogoś do pomocy przy układaniu tych stosów."
~Terry Pratchett, Bogowie, honor, Ankh-Morpork