Nie pałał miłością do miejsc opuszczonych, potrafił jednak docenić ich pewne zalety. Wiedział, że w dawno nieodwiedzanych mieszkaniach (choć na Cytadeli wcale nie było ich tak dużo, przestrzeń mieszkalna była na stacji szalenie cenna) wciąż można odkryć wiele ciekawych rzeczy, i że w porzuconych magazynach i halach produkcyjnych nierzadko ukrywają się królowie półświatka. Jego dzisiejsza obecność w takiej właśnie konstrukcji nie wynikała jednak z potrzeby bycia bohaterem, nie miał tu też żadnego przydziału z ramienia SOC - zresztą, sama hala też nie była wcale aż tak opuszczona. Położona stosunkowo blisko jednej ze średniej wielkości stacyjnych ulic, nie była ani wielka, ani jakoś wybitnie obskurna. Stary neon obwieszczał, że kiedyś mieścił się tu warsztat. Teraz? Może nie do końca wiadomo było, kto był właścicielem budynku, a może zwyczajnie o nim zapomniano - w każdym razie, nikt się nim nie interesował. Nikt poza Andreiem.
Asen nie miał problemów z wykorzystywaniem nadarzających się okazji - a hala tym właśnie dla niego była, okazją. Odkrył go z miesiąc temu i bez wahania - i bez pytania kogokolwiek o zgodę - go sobie zaadoptował. Stary warsztat był miejscem idealnym. No, prawie. Wiadomo, że Wiedźmy by w nim nie wyremontował, ale wszystko inne? No pewnie, że tak.
Teraz, po ponad dwóch godzinach spędzonych w towarzystwie swojego ścigacza, w oparach olejów, które sobie tu zgromadził, smarów, farb i całej masy narzędzi - nierzadko archaicznych, ale wciąż sprawnych - Andrei był zadowolony. Śmierdział i lepił się od brudu jak, nie przymierzając, niezbyt dbający o higienę prosiak, czuł się za to wyśmienicie. Gmeranie we wnętrznościach motoru, choć w zasadzie zbędne - ścigacz nie psuł się przecież co tydzień - sprawiało mu radość. Było rytuałem, któremu Asen poświęcał się regularnie, traktując to jako swego rodzaju medytację.
Nic więc dziwnego, że wyprowadzając pojazd na ulicę i zamykając bramy warsztatu za sobą, był odprężony. Bardzo.
Tak bardzo, że dwie minuty później z radosną beztroską sam podłożył się pod nadlatujący nisko prom.
- No żesz kurwa mać! - wydarł się, odskakując i rozglądając się za pojazdem, który minął go ledwie o włos. Parskając jak rozjuszona, dzika świnia, Andrei zacisnął dłonie w pięści raz i drugi, jakby w ten sposób chcąc upuścić trochę nerwów.
Nie podziałało, oczywiście.
- W dzieciństwie się chyba o ciebie nie troszczyli za bardzo, chuju. O oczy nie zadbali, boś kurwa ślepy jak but - uraczył kierowcę niefortunnego promu kwiecistym stwierdzeniem. Nie zdziwiło go, że mężczyzna się zatrzymał - tak robili przecież kulturalni ludzie. Tacy, co to się przejmą ledwo unikniętym wypadkiem i jeszcze gotowi będą zapytać, czy aby na pewno nic się nie stało.
Oczywiście, kurwa, że się stało!