Vincenzo spełnił jej prośbę, czy też polecenie, choć nie śpieszył się z tym zanadto. Powoli podniósł się z ziemi i, z uśmieszkiem nie znikającym z jego twarzy, obrócił się do drzwi, opuszczając pomieszczenie. Pozostawił jej dwa omni-klucze, być może wiedząc, że niewiele mogła z nimi zrobić. Były zablokowane i nieaktywne, a ona potrzebowałaby trzeciego, sprawnego, by móc dostać się gdzieś do środka ich systemów.
W jej celi znów nastała cisza. Odległe kroki zniknęły wraz z ich właścicielem, a jej pozostały dwa, nieaktywne urządzenia i moneta.
Cisza towarzyszyła jej już do samego końca podróży. Mijały godziny spędzane na niewygodnej ziemi, podczas trwania których słyszała tylko szum cicho pracujących systemów. Wylot z Przekaźnika był na tyle głośny w jej przyzwyczajonym do bezgłosu umyśle, że zbudził ją ze snu jeszcze zanim statek zawibrował, uruchamiając swoje silniki.
Czasem ktoś przechadzał się korytarzem, zerkając do środka z ciekawością - jak na zwierzę schowane w klatce, okaz laboratoryjny wystawiony do oględzin dla publiki. Nikt jednak nie zatrzymywał się na dłużej, ani nie reagował, jeśli próbowała o coś poprosić.
Jeden raz, ktoś podszedł i wsunął do środka jej celi kubek z kawą.
Rozpoznała moment, w którym korweta weszła na orbitę planety i ruszyła w krótką wędrówkę w dół. Nie wiedziała, w którym miejscu ląduje, ale wiedziała przynajmniej, że nie jest to stacja kosmiczna. Okręt zadokował gdzieś we wzmożonej gwarze swojej załogi, a gdy śluza się otworzyła i część wyszła na zewnątrz, znów nie docierały do niej żadne dźwięki.
Trzy godziny po zadokowaniu zjawiła się po nią opancerzona i uzbrojona asari. Otworzyła drzwi, ruchem podbródka nakazując jej wyjście na zewnątrz. Z lufą broni niebezpiecznie bliską jej pleców, zmusiła ją do wyjścia przez śluzę, wcześniej podając jej maskę - taką samą, jakiej potrzebowała wcześniej na Ilos.
Wyciągnęli ją na ogromne lądowisko. Wiatr smagał jej włosy, lecz nie był tak gorący jak ten, który przywitał ją z wyjścia ze świątyni. Na zewnątrz panowała noc. Gwieździste niebo nie męczyło jej przyzwyczajonych do półmroku oczu, choć nie widziała wiele więcej poza nim. Lądowisko było położone tak wysoko, że w dole, gdyby podeszła do krawędzi, dostrzegłaby tylko chmury.
Gdy trafiła do windy, zdjęto jej maskę. Kabina zjechała tylko dwa, trzy piętra w dół, co podpowiedziało jej, że dalej byli wysoko. Korytarze były nowe, eleganckie, przypominały jej wnętrza gmachów na Illium, a nawet niektóre sektory Okręgów na Cytadeli. Plątaniną tuneli asari doprowadziła ją do drzwi, po czym bezceremonialnie wepchała ją do środka i zamknęła za nią drzwi.
Przydzielona jej kwatera była mała i skromna, choć posiadała duże okno, zza którego Fel dostrzegała błyski otaczającego ją miasta i grubą warstwę chmur oraz smogu, rozświetlaną przez gwiazdy. Kwatera była podzielona na dwie sekcje - sypialnianą, z małym oknem wychodzącym na północ, oraz jadalnianą, z biurkiem do pracy, aneksem kuchennym i kanapą. Łazienka była czysta i elegancka, wyłożona szarymi płytkami i podświetlana. Nie był to może szczyt standardów, do których była przyzwyczajona, ale w porównaniu z celą, z której wyszła, pokój wydawał się pięciogwiazdkowym resortem.
Nawet nie usłyszała, jak Artonis wszedł do pomieszczenia za nią.
-
Doprowadź się do porządku - zażyczył sobie, chowając dłoń do kieszeni kurtki. -
Jutro zaczynasz pracę.