Trzy godziny i sześć minut to było tylko tyle, i aż tyle. Couloir City wydawało się ogromnym miejscem i pewnie nawet, gdyby Fel miała całe trzy dni, nie zwiedziłaby wszystkich, najciekawszych punktów na jego mapie. Ale dla kogoś, kto spędził ostatni tydzień w szczelnie zamkniętym ośrodku, trzy godziny w słońcu i wolności były ogromnym kawałkiem czasu. Nawet okno na świat, które miała w swojej kajucie, wychodziło wyłącznie na szarość Księżyca. Tutaj, w zieleni, można było zapomnieć, że nadal go nie opuściła. Kopuła oddawała niebo równie realistycznie - o ile nie bardziej - jak wizualizacje na Cytadeli, przy jednoczesnym dodaniu warunków atmosferycznych, których na stacji niekiedy brakowało.
- Mam to we krwi - odparł bez zawahania, gdy pośpiesznie opuszczali kawiarnię. Baristka wydawała się zbyt znudzona, bądź pochłonięta tanim romansidłem, które czytała na swoim omni-kluczu pod ladą, by zwrócić uwagę na ich skandaliczne zachowanie, a innych gości w kawiarni nie było.
Ogród Ziemski był wielki, choć wyselekcjonowane w nim gatunki wydawały się pochodzić z klimatu umiarkowanego. Na próżno było tutaj szukać kaktusów czy tropikalnych roślin wymagających odpowiednich warunków, ale rabat kwiatów i krzewów było na pęczki. Ashford powiódł spojrzeniem w stronę, w którą wskazała i mruknął coś pod nosem, niezadowolony.
- Choinka - rzucił zadowolony, wskazując ręką coś odległego. Musiała wspiąć się na palce, by dojrzeć za linią krzewów odległy świerk tkwiący po drugiej stronie parku, a który mężczyzna dostrzegł z łatwością mając nad nią przewagę wysokości. - Jeden-jeden. - dodał, unosząc dłonie w górę na wypadek, gdyby zamierzała podważyć jego nazewnictwo.
Zatrzymał się obok niej pod jabłonią, zadzierając głowę. Parsknął śmiechem na dźwięk jej pytania, a w jego oczach dostrzegła sceptycyzm. Jabłka były małe, zielone i niedojrzałe, nie wyglądały zachęcająco.
- Przyznaj się, że chcesz wypatrzyć resztę roślin z wysoka - zarzucił, przenosząc swój wzrok na nieme wyzwanie, chowające się w jej spojrzeniu.
Granica między tym, co zrobiłby porucznik Ashford, a czego mógł dokonać jej nienazwany mąż, była mglista. Dostrzegła kontemplację, która przemknęła w głębi jego zielonych tęczówek. Trwała zaledwie ułamek sekundy, zbyt krótka, by ktokolwiek inny mógł ją dostrzec.
- Zrywanie jabłek w tym parku jest nielegalne - zauważył elokwentnie, ale jego głos zabrzmiał blisko, tuż przy jej uchu. Nim zdążyła obrócić się w jego stronę, poczuła dotyk męskich dłoni na swoich plecach. Ruch był szybki, jakby wcale nie wymagał żadnego zastanowienia, jakby podjęcie rękawicy było czymś naturalnym i automatycznym. Oplótł ramiona wokół jej talii, łapiąc ją w lekkim, lecz stanowczym uścisku i unosząc ją w górę. W następnej chwili znalazła się pomiędzy gałęziami, zielonymi liśćmi i równie zielonymi jabłkami.
Pośród zieleni udało jej się znaleźć tylko jeden owoc, który był choć trochę zaróżowiony z jednej strony. Zerwanie go wymagało mocniejszego szarpnięcia, ale gdy udało jej się pozyskać zdobycz, mężczyzna opuścił ją lekko na ziemię. W tym zamieszaniu, jej sukienka podsunęła się lekko w górę.
- Twoja pierwsza granda - zauważył konspiracyjnie, wskazując na jabłko w jej dłoni. - Teraz musisz je zjeść, żeby się liczyło.
@Iris Fel