16 mar 2013, o 14:04
Wciągnęła głęboko powietrze, czując jak narasta w niej irytacja. Cały ten pieprzony świat… wszystko przeciw niej. Niewyszukana, za głośna muzyka dudniła w jej uszach, gnębiąc jej przeczulone zmysły. Smród przeklętych obcych, odór alkoholu i kto wie czego jeszcze drażnił ją dogłębnie. Ale przede wszystkim widok tego kompletnego idioty, tego ohydnego ćpuna, którego musiała znosić, bo do tej pory za bardzo nie nawalał, a zmiana dostawcy zawsze była ryzykowna.
- Słucham? – spytała niemal grzecznie, oddychając ciężko i powstrzymując się przed uderzeniem niższego od niej gnojka w jego głupią gębę.
- Mówię, że towaru brak… - dokładnie wiedziała, co mężczyzna przed chwilą powiedział, ale trudno jej było w to uwierzyć. Teraz, kiedy akurat była w potrzebie. - Jutro, jutro powinien być, ale tak to wiesz, mała, sprowadzam to tylko dla ciebie, poważnie, musisz to docenić – dukał z wariackim uśmieszkiem, pożerając szczupłą brunetkę wzrokiem. Jak ona go nienawidziła.
Pohamowała się od przyrżnięcia jego głową w stół i, wciskając paznokcie we wnętrza dłoni, powiedziała nad wyraz wyraźnie:
- Postaraj się, Harold – w tych słowach zabrzmiała groźba, choć Dolores wiedziała, że to kompletnie bez sensu. Nie mogła mu nic zrobić, a nawet jeśli, to nie przyniosłoby jej to żadnego zysku. Zresztą ten gamoń był wiecznie tak naćpany, że pewnie nie umiał odczuwać strachu.
Odwróciła się na pięcie i bez pożegnania odeszła, czując, że od obecności dilera i jego spojrzenia robi jej się niedobrze. Dostawa przedłużała się z niewiadomych jej powodów i zaczęła martwić się, czy dalsze oczekiwanie do czegoś doprowadzi. Kompletnie niezależnie od siebie podeszła do baru i dopiero kiedy oparła się o jego blat, zrozumiała, że przyszła tu po drinka. Na szczęście barmana zagadnął jakiś mężczyzna, który dał jej czas ochłonąć i dojść do wniosku, że alkohol tylko pogorszy sprawę. Może by ją rozluźnił, a może tylko doprowadził do granicy panowania nad sobą. Lepiej było nie ryzykować.
Dotarły do niej słowa klienta, który najwidoczniej miał siebie za „cholernie dobrego pilota”. Szukał pracy, a więc należał do tej części „turystów”, którzy nie szukali na Omedze tylko rozrywki z cycatymi niebieskimi dziwkami, których widok napawał ją obojętną pogardą. Chyba nienawidziła wszystkich. Tak było zawsze, czy tylko kiedy dopadał ją głód? Już sama nie wiedziała.
Nie chciało jej się czekać na koniec rozmowy tych dwojga, więc wtrąciła się, rzucając do barmana:
- Szklankę wody.
Nigdy – prawie nigdy – nie zamawiała niczego innego, więc równie dobrze mogłaby powiedzieć: „To, co zawsze”. Ale to by było tak okropnie pretensjonalne, takie wyświechtane, że nie potrafiłaby tego przecedzić przez zęby.
Złapała się na tym, że dała rozbudzić sobie wyobraźnię. Myślała o tym, że jakiś „cholernie dobry pilot” mógłby zabrać ją z tego diabelskiego miejsca gdzieś… gdzieś hen daleko. Omega była dla niej dobrym miejscem. Było tu stosunkowo łatwo o używki i pracę. Ale przecież mogłaby trochę odpocząć od tego przereklamowanego baru, od tego, że na każdym kroku trzeba być gotowym do obrony lub ataku, od swojej świrniętej współlokatorki i jej niezliczonych kochanków, od brudu, od wrogów, od wpadania w kłopoty…
Barman podał jej szklankę wody, a Dolores przez moment rozważała, czy to dobry moment. Chyba nie miała wyboru, jeśli nie chciała zaraz wybuchnąć. Sięgnęła do kieszeni po szklaną fiolkę, z której na otwartą dłoń wypadła jej ostatnia tabletka mało popularnego leku na uspokojenie. Leku na całe zło. Ostrożnie wsadziła ją sobie do ust i chwilę celebrowała ten gorzki smak, zanim zabiła go dużą ilością wody.
- Cholernie dobry pilocie, wsiadaj w swoją maszynę i uciekaj z tego miejsca, zanim cię pożre – mruknęła, zanim zdołała się powstrzymać. Cóż, na to było już za późno, więc pozwoliła sobie na dalsze pogrążanie się w tej bezsensownej gadce: - A przy okazji mógłbyś wziąć ze sobą jakiegoś pasażera, wiesz… uratować damę w opa… - urwała i ukryła twarz w dłoniach, zadręczając się myślą: „Tracę rozum… tracę rozum…”
Ale wiedziała, że to zaraz przejdzie. Lek zacznie działać, jej język na powrót przestanie mielić, co popadnie. Będzie w porządku. Już stawało się lepiej, czuła to. Roześmiała się, choć niewiele miało to wspólnego z wesołością. Zapłaciła za wodę, której nawet nie dopiła, i po raz pierwszy spojrzawszy na nieznajomego powiedziała już przytomniejszym głosem, prawie przepraszająco:
- Zapomnij – odwróciła się i odeszła od baru. Na Omedze nie było świeżego powietrza, ale każde było lepsze niż w Zaświatach. Musiała stąd wyjść, żeby się nie udusić. Żeby nie robić z siebie jeszcze większej idiotki. Nie mogła tego znieść, nie czuła się sobą i było jej nieznośnie wstyd, a to nie zdarzało jej się często.