Quarianka prawie nie jęknęła z ulgi, gdy James kupił jej blef. "Tak bosh'tet! TAAK!" Krzyczał podekscytowany głosik sumienia w jej głowie. Dziwne tylko że to właśnie nazwisko Kraiven tak na niego podziałało... Teraz trzeba było z pietyzmem wykonywać kolejne kroki wielkiego przedstawienia. Ananthe gorączkowo myślała co zrobić dalej. Przekonanie tej dwójki poszło zaskakująco gładko, teraz zaś największe zagrożenie stanowiła Selena i cholerna przypadkowość. Odetchnąwszy ciężko, w próbie uspokojenia bijącego jak młot serca, dziewczyna prawie nie zaśmiała się histerycznie. "Na przodków, nie wierzę że to robię!" zdawała się mówić jej twarz. To była najbardziej szalona i niebezpieczna rzecz jaką robiła w życiu. W tym momencie była gotowa obiecać, że jeśli to przeżyje ożeni się z Seleną, kupi dom i varrena a dzieci nazwie Mei i James. Przodkowie, naprawdę zaczynało jej odbijać. Wtem z zamyślenia wyrwała ją kłótnia kochanków. Jakie pakować się? Dziewczyno, oni Ci chcą z głowy dupę vorchy zrobić! miała ochotę krzyknąć. Zamiast tego, spróbowała zapanować nad sobą i już w miarę spokojnym, ale aż nadto zimnym i stanowczym głosem powiedziała:
-
Uspokój się bosh'tet. Na Przodków, pomyśl chwilę. Gdyby te pojeby z Zaćmienia chciały zabić twoje dzieci, albo porwać, to czy wysyłali by zabójców do twojego mieszkania? No? Celem jesteś tylko ty, a w tym momencie, gdy tylko wciągniesz w to tą dwójkę, pogorszysz sprawę.- po chwili przerwy dodała ironicznie- C
hcesz żeby zastrzelono je na twoich oczach, bo nie potrafiłaś się uspokoić?-widząc jak źrenice kobiety rozszerzają się jeszcze bardziej, co zakrawało o cud anatomiczny, quarianka westchnęła zażenowana. Dobra, ten tekst nie był najlepszym pomysłem... inaczej to był pomysł bardzo chory i poroniony, niczym tańczenie pogo z kroganinem. Potarłszy wolną ręką szybkę, w miejscu gdzie znajdowałyby się skronie powiedziała kapkę przyjaźniej.-
Posłuchaj, ręczę że nic im się nie stanie. Dwójka naszych ludzi będzie pilnować przez następny miesiąc ich i twojej żony...-widząc jak ta otwiera usta, Ananthe przerwała jej-
Potem sama dopilnuję żeby nic im się nie stało, jasne? Możesz mi nie wierzyć, ale nie kłamię teraz.
-A...a...ale co z Cyrią? Ja muszę jej powiedzieć co się dzieje... Nie mogę jej tak zostawić.-prawię wypiszczała z przerażenia Mei.-
Muszę zostawić jej jakąś wiadomość. Żeby... żeby zabrała stąd dzieci. Ona ma rodzinę na Thesii i...
-
Nie możesz zostawić jej żadnej wiadomości. Zrozum, każdy ślad, każda, nawet najdrobniejsza poszlaka może pomóc im zamienić życie twojej rodziny w piekło, jasne? Słuchaj, to nie należy do moich kompetencji, ale postaram się poinformować ją o tym co się stało, zgoda? W tej sprawie nic nie gwarantuję, ale zrobię co w mojej mocy, dobrze? A teraz uspokój się i ubierz, bo naprawdę straciliśmy za dużo czasu.
-Ale naprawdę, muszę coś dla niej zostawić, błagam...-mamrotała histerycznie Mei.
"Przodkowie, czy zawsze muszę mieć takie utrudnienia?". Westchnąwszy ciężko quarianka spróbowała z innej strony.
-
Słuchaj, jeśli zostaniemy tu jeszcze minutę dłużej, wiadomość dla Cyrii będzie twoim najmniejszym zmartwieniem, rozumiesz? A teraz zbieraj się, bosh'tet!
Widząc jak panna Mah, parę razy zamyka i otwiera usta, quarianka miała dziwne wrażenie że przypomina w tym momencie rybę wyciągniętą na brzeg. Spojrzawszy na Jamesa, nabrała jeszcze większej odrazy. Gnojek zamiast choć udawać że mu zależy na Mei, po prostu stał obok i się ubierał. Co za czasy, żeby nawet na oszustów nie można było liczyć? Gdzie oni szkolą tych najemników, ja się pytam... Warknąwszy z frustracji, spiorunowała go wzrokiem i podszedłszy dwa kroki do niego prawie że wyszczekała mu do ucha:
-
Pomóż jej idioto, bo nigdy stąd nie wyjdziemy. Myślisz że tylko twój zad mam uratować? Kurwa, rusz się!
Odsunąwszy się kapkę powiedziała już dużo głośniej:
-Za dwie minuty macie być ubrani i gotowi do drogi, jasne? Nie próbujcie nic kombinować, chyba że chcecie oberwać od kogoś łeb, ja wtedy umywam ręce. Idę sprawdzić czy nikt się nie kręci w pobliżu z agentów Zaćmionych. Macie dwie minuty, jasne?
Mówiąc to obróciła się na pięcie i prawie wybiegła z mieszkania. Upewniwszy się że nikt jej nie obserwuje wysłała wiadomość do Seleny.
Niedługo rozwiążę problem. Ciała zutylizuję, muszę ich tylko kapkę przegonić po mieście, ale sądzę że dam sobie radę. Ot kolejni zaginieni w jakiejś biedniejszej dzielnicy. Wszystko mam już pokładane, więc o ile nie musisz być bezpośrednio przy ich zgonie, możesz już wrócić do bazy. Powinnam się się pojawić za parę godzin, w tym samym miejscu w którym się pierwszy raz spotkałyśmy.
Modląc się, do wszystkich znanych sobie bogów, przodków demonów i innych latających potworów spaghetti, quarianka czekała na odpowiedź. Prawie nie podskoczyła gdy na interfejsie jej hełmu pojawiła się ikonka wiadomości. Z niecierpliwości prawie jej nie usunąwszy, w końcu otworzyła informację od Seleny:
Dobrze, ufam że zrobisz to jak należy. Pamiętaj tylko, nie ma być żadnych śladów, które można by powiązać z Zaćmieniem bądź tobą. Czekam do wieczora. W razie problemów informuj mnie na bieżąco.
Podskoczywszy z radości, Ananthe prawie nie wyrżnęła we framugę drzwi. "JEST! JEST! JEST!" darła się w myślach. Nie wierząc w swoje szczęście, roztrzęsionymi dłońmi napisała krótka notkę do salariańskiego taksówkarza.
Jeśli chcesz zarobić pół tysiąca kredytów, podleć na tyły zielonego bloku mieszkalnego, spod którego mnie pierwszy raz odebrałeś. Masz dwie minuty.
Odetchnąwszy parę razy i policzywszy do dwunastu, w końcu trochę się uspokoiła. Już spokojniej, wróciła do mieszkania, w którym czekała na nią już ubrana i choć trochę spokojniejsza Mei. Za to James jak ostatni kretyn wyciągnął Predatora i z wściekłą miną spoglądał na Ananthe. Quarianka, nie zwracając na niego uwagi podeszła do kobiety i poważnym tonem zapytała:
-
Rozumiesz już co do Ciebie mówię?- widząc jak tak kiwa głową, zadała kolejne pytanie-
Nie zostawiłaś żadnej wiadomości?-w tym momencie skupiła się na reakcji kobiety, patrząc jej bezpośrednio w oczy. Jeśli odpowie szybciej, bądź wolniej niż poprzednim razem skłamie. Na szczęście jednak, ta postanowiła nie blefować i po prostu wskazała gdzie zostawiła wiadomość. Lekko poirytowana, ale nadal w miarę spokojna, dzięki zastrzykowi endorfin, po ostatnich powodzeniach, quarianka wyciągnęła spod szczątków mutanto-krzaka niewielką karteczkę i umieściwszy ją nad grzałką w kuchnia spaliła. Roztarłszy jej resztki na drobny popiół, po prostu wysypała przez okno, po czym kiwnąwszy głową na całe towarzystwo wyszła z mieszkania, starannie zamykając drzwi. Zjeżdżając windą, miała głęboką nadzieję, że salarianin zrozumiał instrukcję i czeka z tyłu budynku. Rozejrzawszy się uprzednio po dolnym piętrze, w poszukiwaniu znajomej twarzy Seleny (w końcu ostrożności nigdy za wiele), quarianka dała znak kochankom i ruszyła w stronę tylnego wyjścia. Bez większych problemów złamawszy zabezpieczenia w drzwiach, wyszła na niewielki placyk za budynkiem. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do potopu światła, ujrzała jak na jego środku w zawadiacki sposób parkuje niewielki, żółty prom z napisem Taxi. Podszedłszy do już otwartych drzwi, skinęła na parkę, skrytą w cieniu wejścia. Wsiadając do środka dostrzegła paskudnego siniaka powoli wykwitającego na policzku Mei. "A więc tak udało Ci się ją uspokoić..." wymamrotała quarianka. Cóż, James popełnił w tym momencie kolejny błąd. O ile jeszcze chwile temu zaczynała rozważać, czy puścić go wolno, teraz nie miała już żadnych wątpliwości. Widząc lekkie zapytanie w oczach taksówkarza, który znowu wyglądał jak supertajny szpieg, Ananthe zamyśliła się. No i co dalej? Nie mogła ich przecież wywieźć swoim statkiem, bo ten zostałby zestrzelony przez obronę planetarną. Odpadały też kapsuły ratunkowe, gdyż nie posiadały odpowiedniego napędu. Hmm, włączywszy omniklucz, zaczęła nerwowo przeglądać odloty publicznych promów. Nie było to rozwiązanie idealne, ale najlepsze z obecnie możliwych. Po paru minutach, gdy wszyscy zaczynali się już mocno niecierpliwić, w końcu znalazła interesującą ją ofertę. Lot numer 132, z doku 87-B miał udać się z dosyć dużą grupą pasażerów do dosyć oddalonej ludzkiej kolonii na obrzeżach terytorium Przymierza. Tak, idealnie w tym miejscu mogła ukryć pannę Mei. Szybko przeleciawszy przez całą stronę informacji, opisu miejsc i innych pierdół pokroju zakazu wnoszenia vorch i innych niebezpiecznych zwierząt, oraz specyfikacji przechowywania marynowanych krogańskich jąder w końcu znalazła link do rezerwacji biletów. Odnalazłszy najbardziej zatłoczony przedział, zakupiła w nim miejsce, oznaczone numerkiem pięć. Skończywszy ten krótki, acz konieczny proces uniosła głowę, tylko po to by zostać spiorunowaną wzrokiem przez całą trójkę. Cóż, jak się okazało mała quarianka mogła być jeszcze mniejsza, w szczególności gdy wciśnie się ją w fotel. Opanowawszy się po chwili, podała salarianinowi adres i dla bezpieczeństwa przypięła się do fotela. Miała już serdecznie dość tutejszych kierowców, którzy chyba zmówili się by wywrócić jej flaki na lewą stronę. Następne dziesięć minut zapisało się w jej pamięci jako seria karkołomnych wzlotów, beczek oraz latających kończyn. Ananthe miała głęboką nadzieję, że jej towarzysze oszczędzą jej problemu i jednak nie pozabijają się w trakcie lotu. Trzeba jednak przyznać że salarianin znał się na swojej robocie. Niczym profesjonalny kierowca rajdowy nie schodził poniżej prędkości dźwięku, nawet na skrzyżowaniach. Totalnym fuksem nie nadziali się na policję... a może się nadziali? Trudno stwierdzić, w przerwach między obrywaniem czyjąś nogą, albo barkiem. Quarianka błagała w myślach przodków, by zlitowali się nad jej wygniecioną duszą i po prostu pozwolili jej zejść. Jakiś przyjemny zawał, czy coś równie prozaicznego jak zupełnie przypadkowa trepanacja czaszki latającym długopisem mogłyby skutecznie uwolnić ją od dalszych egzystencjalistycznych cierpień. Jeśli w trakcie poprzedniego lotu czuła się jak quariańska mielonka, to teraz zamieniła się w papkę dla niegrzecznych krogan. Lekko grudkowata, mieszanina prawoskrętnych organów, wymiksowana z kościaną paćką i mięsem w stylowej puszce z napisem Boborzyg. Nie cały kwadrans od startu lot zakończył się efektownym pikowaniem, które przeszło w dużo spokojniejsze parkowanie w doku 87-B. Wypełznąwszy z pojazdu, czująca się niczym glut rozlany po podłodze, quarianka zapłaciła taksówkarzowi i chwiejąc się ruszyła z Mei i Jamesem w stronę promu. Gdy pozbierała się kapkę i przestała czuć swą glutowatość w nogach, przyspieszyła kroku i by dodać wiarygodności całej sprawie, zaczęła poszturchiwać dwójkę, by zagęścili ruchy. W pewnym momencie warknęła im do uszu:
-Ruszcie się! Mamy ogon, Bosh'tet.
Lawirując w tłumie i zupełnie już dezorientując dwójkę ludzi dotarła w końcu do statku, który miał zabrać pannę Mah. Przystanąwszy w lekko oddalonym od wejścia miejscu zatrzymała ich i spróbowała złapać oddech. Za trzecim podejściem w końcu osiągnęła swój cel. Teraz najgorszy moment całego planu; musiała rozdzielić cała dwójkę. "Sorry James, ale jesteś za dużym zagrożeniem, by puścić Cię wolno" pomyślała Ananthe. Wziąwszy głęboki oddech, powiedziała do przerażonej i kapkę zmaltretowanej kobiety:
-Posłuchaj, musimy się rozdzielić...
-Ale co Jamesem?-zapytała histerycznie Mei-
Nie możecie mnie teraz zostawić! Nie możecie...-zapiszczała panicznie kobieta.
-
Uspokój się.- warknęła poirytowana i lekko już zdesperowana Ananthe-
Nic mu nie będzie. Wiesz dla kogo pracuje, prawda? Zrozum, zanim będzie mógł dołączyć do Ciebie musi odebrać ostatnie rozkazy i wytyczne.
-Ale....
-Nie ale, tylko rusz się. Jeszcze chwila i wpakują się na nas Zaćmieni.- odciągnąwszy Mei na bok Ananthe powiedziała do niej, dużo ciszej i spokojniej, tak by James nic nie słyszał-
Słuchaj, masz tutaj tysiąc kredytów. Jeśli James nie będzie przylatywał dłużej niż miesiąc znaczy że oddelegowano go na misje. Urządź się tam i postaraj za bardzo się nie wychylać. Nigdzie nie dzwoń, nie kontaktuj się z nikim, zmień wygląd i numer omniklucza, nie korzystaj z swoich dawnych kont bankowych. Nigdy nikomu nie mów skąd, ani kim jesteś. Zmień imię i nazwisko. W przeciwnym wypadku Zaćmieni wyśledzą Ciebie i twoją rodzinę, po czym was zabiją. Postaram się wysłać do Ciebie Cyrię i twoje dzieci, jak tylko upewnię się że sprawa kapkę przycichła. Nigdy nie będziesz mogła wrócić na Illium, ani inne obszary działań Zaćmienia. Zrozumiałaś wszytko? Powtórz.-widząc jak dziewczyna kiwa głową, Ananthe przesłała na jej omniklucz bilet, oraz wspomnianą sumę pieniędzy, po czym wysłuchała czy streszczenia swoich słów.-
Podaj mi teraz numer omniklucza swojej żony i idź, póki jeszcze nas nie odkryli. No, rusz się na miłość przodków, bosh'tet. Chciałaś cofnąć czas i zacząć życie od nowa? No to masz okazję, a teraz idź...
Upewniwszy się że dziewczyna wsiadła do promu, Ananthe podeszła do Jamesa. Ten wyglądał naprawdę kretyńsko, z zasępioną miną, koszulą założoną na lewą stronę i rozczochranymi włosami. Jedynie nieodłączne okulary przeciwsłoneczne i szetland pozostały na swoim miejscu. Omiótłszy go spojrzeniem, quarianka westchnęła ciężko. Za jakie grzechy zawsze musiała współpracować z takim elementem. Przygotowawszy się na nieuniknione powiedziała chłodno do mężczyzny.
-Nie gap się tylko chodź. Nie żartowałam z tymi rozkazami.
-Czy ja Ci wyglądam na popychadło?-warknął w jej stronę właściciel samo zaplatającego się swetra klatowego.
-Nie. Wyglądasz mi na człowieka, który bardzo chce zostać tutaj i oberwać kulką między oczy od agentki Zaćmienia. A teraz rusz dupę Bosh'tet, nie idziemy daleko. Zabieram Ciebie na Omegę, a stamtąd przerzucą Ciebie na Korlus. W trakcie lotu otrzymasz nowe rozkazy i alibi, jasne?
Powiedziawszy co miała do powiedzenia ruszyła w stronę doku, w którym znajdował się jej statek. Po chwili usłyszała przyspieszony męskich oddech za plecami. Uśmiechnąwszy się przyspieszyła kroku. "A więc jednak panie Smith, postanowił pan posłuchać głosu rozsądku? Cóż, to bardzo źle, ojj bardzo...". W trakcie tej jednak całkiem długiej przechadzki, Ananthe miała w końcu chwilę żeby się zastanowić. Nie oznaczało to oczywiście że zmniejszyła się jej czujność, jednak część jej umysłu zajęła się analizowaniem ostatnich zdarzeń, oraz tego co nieuchronnie się zbliżało. Nie długo będzie musiała zabić Jamesa. Facet pod każdym względem zasłużył sobie na swój los, jednak sama myśl o zabójstwie z zimną krwią wydawała się jej ohydna. Jakaś część jej osobowości wzbraniała się przed tym czynem, jednak po chwili została już zagłuszona przez wolę przetrwania i zimną kalkulację. On stanowił po prostu za duże zagrożenie; był nazbyt nieprzewidywalny. Ananthe za dobrze znała jednostki mu podobne, by ryzykować. Ehh, tylko dlaczego nadal sądziła, że robi coś złego? Nic nie mówiąc wprowadziła go na swój statek, po czym szczelnie zamknęła właz. Teraz musiała go tylko jakoś zaciągnąć do maszynowni... pytanie jak tego dokonać nie robiąc strzelaniny na pół statku? Cóż quarianka znalazła rozwiązanie optymalne. Po prostu w momencie gdy James obrócił się w stronę drzwi prowadzących z kabiny dekontaminacyjnej do reszty statku, Ananthe wyciągnęła pistolet i strzeliła mu w tył głowy. Mogła tylko dziękować przodkom, że nowoczesna broń bardziej tnie niż rozrywa, gdyż w przeciwnym razie strzał z tej odległości obrzuciłby ją kawałkami czaszki, mózgu i krwi. A tak została tylko niewielka rana wlotowa i wylotowa. Po strzale Ananthe oparła się o ścianę, wypuszczając z dłoni pistolet. Osunąwszy się na kolana, zakryła wizjer dłońmi i załkała. Czuła się pusta; wypruta ze wszystkich emocji oprócz obrzydzenia do samej siebie. Nie chodzi o to że wcześniej nie zabijała. Ojj robiła to już wiele razy, jednak zawsze przeciwnik miał szanse się bronić... zawsze robiła to w walce, albo aby właśnie walki uniknąć. A teraz... teraz zamordowała. Z zimną krwią pozbawiła życia kogoś, kto jej zaufał. To był pierwszy i ostatni raz gdy zrobiła coś takiego. Nie chodziło w tym momencie o jakąś bezsensowną przysięgę, ale twarde przekonanie. Już nigdy nie zrobi czegoś takiego i kropka. Powoli pozbierawszy się do kupy, podniosła się z ziemi i schowawszy swoją broń poszła szukać jakiegoś worka. Przetrząsnąwszy pół statku, w końcu znalazła dosyć sporą, gumową otulinę, mocno zwężoną na jednym końcu która od biedy mogła posłużyć za pojemnik na zwłoki. Wciągnąwszy ją do komory dekontaminacyjnej, i stękając upchała do niej trupa, uważając by nie ubabrać siebie ani pojemnika krwią. Odciągnąwszy na bok, przy akompaniamencie stęków i westchnień, doczesne szczątki pana Smitha, włączyła oczyszczanie pomieszczenia. Usiadłszy pod ścianą by złapać oddech, patrzyła jak mieszanka żrących detergentów usuwa dowody jej zbrodni. Uspokoiwszy w końcu oddech, chwyciła prowizoryczny wór i zaczęła go ciągnąć w stronę włazu prowadzącego do maszynowni. Aż trudno uwierzyć jak ciężkie i nieporęczne jest humanoidalne ciało, jeśli próbuje się je gdziekolwiek zaciągnąć.
-Na przodków... nigdy... więcej... nie popatrzę... tak... samo... na... koronera.- mamrotała między kolejnymi spazmatycznymi wdechami. Nie mogąc za żadne skarby przeciągnąć torby przez schodki, Ananthe prawie się nie zabiła bezskutecznie pchając kawał mięsa. Wyrżnąwszy najpierw golenią, a potem głową o klapę, prawie nie straciła przytomności z bólu. Klnąc jak szewc pozbierała się z ziemi, i postanowiła załatwić problem od drugiej strony. Skoro nie chcesz być ściągnięty, to Ciebie przetoczymy. Już po chwili jednak kobieta pożałowała tego pomysłu, gdy schodząc na dół ujrzała twarz trupa. Zastygła w typowo aroganckim wyrazie buty twarz, zdawała się oskarżać dziewczynę swoim pustym spojrzeniem. Odwróciwszy wzrok, quarianka zakryła ten makabryczny wizerunek odciętym w trakcie staczania kawałkiem gumy i wróciła do mozolnego ciągnięcia trupa w stronę dysz silników. Po niespełna pół godzinie palpitacji, niedotlenienia i pękających mięśni w końcu przepchnęła zwłoki przez właz techniczny i z prawdziwą ulgą aktywowała szybki test przepustowości. Patrząc przez grube, żaroodporne szkło, jak worek wraz zawartością zamienia się w chmurkę popiołu quarianka odetchnęła z ulgą. Czuła przygniatające zmęczenie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Niestety nie mogła sobie pozwolić nawet na godzinę snu. Wpełzłszy na górę, doczłapała jakoś do pokładowej apteczki i zaaplikowawszy sobie energetycznego bełta, z mieszanki leków oraz suplementów ziołowych ruszyła do wyjścia. Dobrze wiedziała że już mocno przedawkowała i najprawdopodobniej będzie nieżywa następny tydzień, ale potrzebowała zachować pełną świadomość przez następne sześć godzin. Upewniwszy z paranoiczną dokładnością czy nie zostały żadne ślady jej czynu, wyszła z Eboraccuma i zamknęła właz. Już bez żadnych ekscesów znalazła taksówkę i dotarła do siedziby Zaćmienia. Podążając za strzałkami bez problemu dotarła do mesy. W środku prawie nic się nie zmieniło. Dyskotekowa muzyka, półmrok, dym z papierosów, odór alkoholu i najemnicy Zaćmienia w najróżniejszych pozach i sytuacjach. Idąc w miarę prosto, zgrabnie wyminęła parę tańczących par, po czym odszukawszy wzrokiem Selenę ruszyła do jej stolika. Jeszcze tylko ostatni element układanki i będzie wolna. Wymamrotawszy "Witaj", opadła na przeciwległe krzesło i powiedziała na tyle cicho, tylko Selena ją słyszała:
-Załatwione. Mei i James nie żyją. Nie ma żadnych śladów, ani pozostałości.
Wyświetl wiadomość pozafabularną