Vexarius skinął głową na słowa asari, przyjmując do wiadomości taki stopień rzeczy. Czyli ani nadmierna służbistość, ani zbytnia poufałość, w porządku. Potrafił z tym pracować. Nie zdążył jednak odpowiedzieć na jej pytanie, bo w tej samej chwili z wnętrza śluzy wyłonił się starszy turianin, członek załogi. Porucznikowi wystarczył szybki rzut oka na oznaczenia, by zorientować się, że mężczyzna przewyższał go nie tylko wiekiem, ale i stopniem. Odwzajemnił powitanie krótkim salutem.
Wcześniej, jedną z pierwszych rzeczy, które próbował zrobić, było zorientowanie się w załodze Huntera i samej osobie kapitana Vallokiusa, jednak prędko okazało się, że wojskowe akta 20. oddziału zwiadowczego są poza jego zasięgiem. Surowa selekcja osób z dostępem nie była aż tak zaskakująca; biorąc pod uwagę charakter działań zwiadowców i wzgląd na bezpieczeństwo członków oddziału, ich dane osobowe były niezwykle istotne. W Specjalnych były podobne restrykcje, niemniej porucznik czułby się pewniej, wiedząc z kim będzie miał do czynienia. Pomijając dopasowanie twarzy do nazwiska, jak w przypadku zastępcy kapitana, który przywitał ich przed wejściem, znajomość nowych współpracowników znacząco ułatwiłaby mu zadanie.
Idąc za Vasir i Demrillem uświadomił sobie coś jeszcze. Ich wymiana zdań była bardziej niż pouczająca, głównie z powodu pierwszych iskier, które poszły w niewypowiedzianym starciu dwóch osobowości. Konflikt autorytetów potrafił zniszczyć niejedną łączoną misję i chociaż ostatecznie asari ustąpiła, nie wątpił, że nie był to ostatni raz, kiedy widział jej zadziorny charakter. Być może jej prawdziwe intencje pozostawały dla niego tajemnicą, ale Vasir miała władzę. I zdawała sobie z tego sprawę.
W chwili, gdy żuwaczki zastępcy kapitana zadrżały z dezaprobatą, zorientował się, że sam znalazł się między młotem i kowadłem. Z jednej strony oficjalnie podlegał pod dowództwo Vallokiusa, a Vasir otwarcie powiedziała mu, że nie będzie jego przełożoną, ale z drugiej zorientował się, że to wcale nie będzie takie proste. Nigdy nie było. Tak jak w teorii Hierarchia była przedłużeniem woli Rady, podczas gdy praktyka pokazywała, że każde z nich miało własne intencje i pragnienia.
Czy reszta załogi będzie postrzegała go jako członka oddziału i żołnierza Hierarchii, czy potencjalne zagrożenie? Zdrajcę w szeregach?
I ważniejsze pytanie: co by zrobił, gdyby Widmo wydało mu jeden rozkaz, a kapitan drugi?
Słowa Desana Demrilla, wypowiedziane gdy zostali sami, nieco rozjaśniły mu pierwszą kwestię. Skinął głową, robiąc krok w stronę drzwi, ale zatrzymał się w progu.
- Dziękuję, sir. Z pewnością skorzystam z tego przywileju, gdy już wystartujemy - odpowiedział, zwracając się do starszego turianina. Na planetę, którą obrali jako cel, była długa droga, a on nie chciał rozpraszać załogi podczas pierwszych minut lotu. Gdy zastępca kapitana zniknął na korytarzu, wszedł do swojej nowej kajuty i pozwolił drzwiom zasunąć się za jego plecami.
Widok był bardziej niż znajomy. Nie spodziewał się zbytnich luksusów po wojskowym okręcie, szczególnie takim wypełnionym po brzegi jego własnymi krewniakami, a prosta, praktyczna, trzyosobowa kajuta nie wybijała się ponad standardy, do których przywykł.
- Z krwi i kości. Chociaż obawiam się, że macie nade mną przewagę - odpowiedział na powitanie, rozchylając żuwaczki w formie oszczędnego uśmiechu. Przyjrzał się Quirilowi, ale nienachalnie; i tak nie miał nazwiska, do którego mógłby go dopasować. Podszedł do jednego z łóżek, wybierając to, które nie wyglądało na użytkowane i przysiadł na brzegu. - Znamy szacunkowy termin odlotu?