Rodriguez uśmiechnął się pod nosem. Musiał przyznać, że w takich chwilach Iris dokładnie wpisywała się w jego wyobrażenia, o idealnej kobiecie. Cięty dowcip z pięknych ust sprawił, że Diego kiwnął głową z uznaniem znad lampki wina.
- Masz rację - powiedział czując w duchu skruchę, że mógłby w jakikolwiek sposób być zagrożony. Ponadto radna miała rację też w kwestii tego, że nie był przetrzymywany siłą. Zamilkł na moment pozwalając aby podano kolejną potrawę i kiedy tylko zostali znów sami z Basset pochylił się nad stołem.
- Posłuchaj Iris, nie będę zgrywać bohatera, którym nigdy nie byłem - zebrał się w końcu na odwagę. Nie mógł dłużej uciekać i udawać, że przecież nic się nie stało. Owszem, mógł mieszkać razem z Iris, planować budowę domku z białym płotkiem i szczeniaczkiem labradora biegającym po podwórku. Mógł zmienić własne życie o sto osiemdziesiąt stopni, bo przecież w końcu miał okazję i zupełnie czyste konto. Mógł odbudować swoją pozycję i sławę na zupełnie innym fundamencie niż do tej pory, dlaczego miałby z tego nie skorzystać? Po co miał kurczowo się trzymać wizji bycia bad boyem do końca życia? Wystarczyło jedynie przewartościować swoje ideały, wyznać grzechy przed samym sobą i wreszcie z tym wszystkim skończyć. Zacząć od zera. - Wiem, że uważasz, że z terrorystami się nie negocjuje, udowodniłaś to doskonale na Empyreusie.
Odłożył widelec i wyciągnął dłoń w stronę Iris, zdawał sobie sprawę, że sytuacja nie była prosta również dla niej. Mogła grać zrównoważoną panią polityk o chłodnym podejściu do sprawy, ale na miłość boską na pewno była też człowiekiem. Rodriguez bał się Iluzji i bał się tego, co ten człowiek może z nim zrobić. Co może zrobić z nimi i z tym co Rodriguez miał wreszcie przy sobie, a do czego nie przyznawał się przed samym sobą.
- Jeśli oddając mnie możesz uratować kogoś wartościowego, kogoś, kto może znaczy więcej i jest, nie wiem, pierwszym asem wywiadu, to może warto to przemyśleć? - spojrzał w jej oczy, próbując cokolwiek z nich wyczytać. Z tych oczu, które już tyle razy widział i w których mógłby się zatopić tylko po to, by wreszcie to wszystko się skończyło.
Gdy drzwi ponownie się otworzyły, Diego odsunął się od Iris i poprawił na miejscu pozwalając się obsłużyć. Podziękował, pochwalił szefa kuchni oraz wino, oddał cześć wszystkim tym nieważnym w tym momencie rytuałom kolacyjnym i kiedy drzwi się zamknęły przeniósł wzrok na Basset i skupił się na niej wyczekująco.
Po słowach które padły miał wrażenie, że cała kolacja podeszła mu do gardła, a wnętrzności wywaliło mu na drugą stronę. Świat nagle stanął w miejscu i absolutnie wszystko przestało się liczyć.
Prawdą było, że Diego nie przywiązywał wagi zazwyczaj do ludzkiego życia, a przynajmniej nie przedkładał go ponad swoje własne. Ludzi, na których naprawdę mu zależało mógł policzyć na palcach jednej ręki i w zasadzie to liczenie zapewne zakończyłoby się na dwóch. Jedna siedziała z nim teraz tutaj przy stole, a druga... Druga była w rękach Człowieka Iluzji. Zanim jego myśli z powrotem powróciły na miejsce, a Diego ponownie mógł znaleźć się w swoim własnym umyśle zdając sobie sprawę gdzie jest, minęła spora chwila. Panika, która pojawiła się teraz na jego twarzy była tak bardzo widoczna, że nawet nie próbował jej ukryć.
- On ją zabije - powiedział wreszcie, chociaż miał wrażenie, że głos nie wydobywa się z niego, a słowa wypowiada ktoś inny. - Ja nie mogę... Ona nie...
Słowa plątały mu się w ustach, miał ochotę wstać i wybiec. Spojrzał na Anyę.
- Czy mogłabyś nas zostawić? - przeniósł błagalny wzrok na Iris. Chciał z nią zostać sam, musieli to przedyskutować, ale Diego nie chciał robić tego przy świadkach. - Niech nikt nam nie przeszkadza.
Iris była dla niego ostatnią ostoją spokoju, nadziei i ratunku. I potrzebował jej teraz.