Wiedziałam.
Piknięcie omni-klucza wyrwało ją z płytkiego i niespokojnego snu. Wiadomość od Vinnet dotarła do głębi jej paranoicznych myśli, szarpnęła za strunę i sprawiła, że Hawkins praktycznie wyskoczyła z łóżka. Tysiące myśli przewijało się przez jej umysł gdy pośpiesznie się ubierała - jedna gorsza od drugiej. Ilość osób, która mogła zetknąć się z ciałem turianina, zarazki i wirusy, które mogły ze sobą przynieść tu, na Wraitha, które mogły zawładnąć Quebui. Nie musiała nawet wysłuchiwać tego, co kobieta miała jej do powiedzenia, sama wiadomość na omni-kluczu, lakoniczna i niestanowiąca o niczym, stanowiła dla niej potwierdzenie tego, że koniec był cholernie blisko.
Zwykle znajoma, kojąca czerwień Omegi wydawała jej się złowroga. Mknęła ulicami ze swoją dwójką towarzyszy, rozpaczliwie szukając Vinnet. Wściekłość w niej narastała, nie dostrzegając kobiety, która przecież sama kazała jej do siebie przyjść - sama obiecała czekać, miała istotne wiadomości, miała tak wiele do przekazania, gdzie do kurwy nędzy polazła? kto jej pozwolił ruszyć się z miejsca? jak śmiała nie przekazać jej omni-kluczem tego, co było przecież tak istotne? za kogo się w ogóle kurwa uważała, każąc się szukać w tym labiryncie gównianych uliczek? co się do cholery działo?
-
Przestań - warknęła do Reda, jakby to miało coś zmienić. Jakby procesy rozkładające jego ciało podlegały jej rozkazom tak, jak żywiciel, którym się karmiły. Ponieważ nie miał tego robić teraz. Cokolwiek miał takiego ważnego do zrobienia, jak zdechnięcie pod kładką, musiał poczekać, aż znajdą VInnet. Musiała najpierw się dowiedzieć, musiała wiedzieć co się, do cholery dzieje. Ale jej palce wystukiwały błędnie jej numer zawsze, gdy sięgała po omni-klucz, zawsze gdy próbowała do niej zadzwonić. Jakby komunikator z niej drwił, jakby w jej krwi znalazło się zbyt wiele alkoholu, jakby nie widziała dokładnie klawiatury, która umykała swoją holograficzną poświatą przed jej spojrzeniem. -
Zamknij się - dodała, usiłując odwrócić wzrok od niszczejącej przed nią twarzy, usiłując spojrzeć gdzieś indziej, ale jej ciało zamroziła trwoga, zatopiła je w bursztynie, zwiotczała jej mięśnie, dodała wagi głowie zbyt ciężkiej teraz, by mogła ją odwrócić.
Wiedziała.
Od początku wiedziała, że to jej wina. Instynkt wrzeszczał do niej, by nie podejmowała się tego zadania, a ona jak zwykle nie posłuchała. Dlaczego? Przez chciwość, czy przez głupotę?
Za co mieli wszyscy umrzeć? Za co?
Biegnąc, dobiegła do miejsca, w którym to wszystko się zaczęło i wszystko się skończyło. Quebui stało się pieprzonym ołtarzem, którego wnętrze wypełniały rury, przewody, wygięta konstrukcja, schowane moduły, taniec światła i mroku. Pośród niego stała czarna sylwetka, tak znajoma, tak odległa. Wydawało jej się, że biegnie do przodu, lecz dystans do mężczyzny w ogóle się nie zmieniał.
-
Nie słyszę cię! - krzyknęła wściekle, z frustracją. Szum wokół był zbyt głośny, zbyt wdzierał się do jej głowy, chmara rozwścieczonych owadów, nie, rozpaczliwa praca systemów podtrzymywania życia próbujących odfiltrować z powietrza tę zarazę, tę plagę, tego wirusa.
I te wielkie, czarne oczy, które jako pierwsze sprawiły, że naprawdę się poruszyła, że podskoczyła, odskoczyła, odbiegła, uciekła, obróciła się.
Otworzyła oczy, z trudem zaczerpując oddechu. Jej oplecione kołdrą ciało było uwięzione pod splątanym, gorącym materiałem. W panice wyszarpywała z niego swoje kończyny, walcząc z więzami, z gorącem, z widokiem, który wypalił się na jej siatkówce, z marami sennymi trzymającymi ją ciasno przy sobie.
Zaklęła, w półmroku wyswobadzając się z okowów własnego koszmaru. Z wahaniem spojrzała na kontrolkę omni-klucza, gdy strach ścisnął jej żołądek, zaplótł go w supeł. Była przekonana, święcie przekonana, że wie, którą wiadomość zastanie na urządzeniu.
Lecz wiadomość okazała się czymś innym. Światełkiem w tunelu, pokazującym jej drogę w stronę prawdziwego świata.
W milczeniu odpisała krótkie
5 minut. Dezaktywowała urządzenie i, nim uruchomiła światła w swojej kajucie, wzięła kilka, głębokich oddechów. Wyprostowała się, mimo tego, że ubrania przywarły do jej spoconej skóry, przemoczone. Jakby ktoś mógł ją teraz widzieć, jakby przed kimś musiała ukrywać swój stan. W myślach zapisała rzecz, którą zrobi gdy to wszystko będzie skończone, nie zatrzymując się ani na chwilę na jej znaczeniu.
Jakby nawet myśli mogły ją dostrzec, jakby były czymś obcym, niezależnym od niej.
Wyswobodziła się z kołdry i ruszyła do łazienki. Pieczołowicie usuwała wszelkie ślady nocnego koszmaru - od wrzucenia spoconej koszulki do zsypu na brudne pranie, przez obmycie się gorącą wodą, przeczesanie splątanych włosów. Nawet przyjrzała się sobie w lustrze i nałożyła korektor pod swoje podkrążone oczy, choć rzadko kiedy czułą ku temu potrzebę. Dopiero gdy świeża,
nowa, zawiązała ostatni but i stanęła wyprostowana w czystym ubraniu, jej palce przestały drżeć. Dopiero gdy fizyczne ślady zniknęły, jej umysł odetchnął, a ciężar w jej sercu zelżał.
-
Jestem - przywitała się, odgarniając mokry kosmyk włosów z czoła jedną dłonią, w drugiej trzymając kubek z czarną kawą.