Wyświetl wiadomość pozafabularną
Centrum Informacji Bojowych
Trzymać nerwy na wodzy. Parsknęła śmiechem - głośnym i szyderczym, zakładając ręce na wysokości klatki piersiowej. Dobre.
-
Gówno zrobiłaś. Nie ty stałaś za sterami. Jedyne co robiłaś to stałaś tu w miejscu, pewnie nawet tym samym - warknęła, postępując o jeszcze jeden krok do przodu.
-
Nie dość, że wpierdoliłaś nas na statek przejęty przez pojebów, to jeszcze do tego Cerberus i Przymierze. Mam uwierzyć, że po prostu tak sobie o, przelatywali obok?
Miała ochotę najzwyczajniej w świecie teraz jej przyłożyć. Zacisnęła dłonie w pięści, postępując kolejny krok do przodu.
-
Wpierdalasz się na ten statek, dostajesz dowodzenie raz i najwyraźniej ten raz wystarczył, żebyś wszystko zjebała! - kolejny krok do przodu. Najwyraźniej krok za dużo, bo przyglądający się całej sytuacji pilot zerwał się z miejsca, stając między obydwiema kobietami.
-
Hawk - zaczął cicho, kładąc jej dłoń na ramieniu raczej nie by wesprzeć, ale utrzymać w odległości od Castillo. -
Vinnet czeka.
Praktycznie wyrwała ramię spod jego dłoni, obracając się do nich tyłem, a przodem do korytarza prowadzącego dalej.
-
Deuce, przejmujesz dowodzenie - warknęła, nie odwracając się nawet w jego kierunku. Usłyszała tylko potwierdzenie z jego strony. -
Castillo, następnym razem jak tu przyjdę, ma cię już na mostku nie być - dodała po chwili, o wiele bardziej rozwścieczonym głosem, ruszając wreszcie przed siebie, czując wcześniej powstrzymywaną przez złość falę zmęczenia.
Kajuta Hawk
Drzwi od łazienki zamknęły się za nią niemal bezszelestnie, kiedy przekroczyła próg wchodząc do własnej kwatery. Westchnęła cicho, odgarniając do tyłu wciąż wilgotne, opadające jej na twarz włosy i ruszyła w kierunku stołu umieszczonego w dalszej części pomieszczenia. Jej ulubionej, gdyby stół nie był zawalony papierami lub datapadami, które w tym momencie zignorowała. Wolała panoramiczne okna, które dawały widok na przestrzeń kosmiczną z każdej strony.
Lampy na suficie pozostały wyłączone, czym się nie przejęła. Jedyną poświatę dawały elementy ozdobne łóżka czy samego stołu, co jej nie przeszkadzało w żadnym wypadku. Przy czym nie panowała w kwaterze dzięki temu absolutna ciemność.
Usłyszała rozsuwanie się drzwi, na co nie zareagowała, sięgając po leżącą na blacie paczkę fajek. Dopiero gdy do jej uszu dobiegło ciche stukanie o framugę, odwróciła się. Dostrzegając stojącego w drzwiach Adamsa, wróciła wzrokiem do butelki, którą jeszcze przed momentem wyciągnęła. Ale najpierw zapalniczka, tylko gdzie ona była...
-
Helo pyta co ma zrobić z tym dzieckiem - rzucił, ruszając jak gdyby nigdy nic wgłąb kwatery, nie czekając na jej pozwolenie czy może do niej w ogóle wejść. Drzwi się za nim zamknęły.
-
Dzieckiem? - mruknęła niezainteresowana, odgarniając kilka datapadów, za którymi schowana była zapalniczka, dzięki której mogła podpalić trzymanego już w ustach papierosa.
-
Młoda. Ta, co ją Boom przywiózł i chciał wysłać do Grissoma.
Parsknęła śmiechem, przypominając sobie jak jej to zaproponował. W życiu nie słyszała głupszej rzeczy. Na pewno nie zjebane Przymierze.
-
Wysadzimy ją na Illium gdy polecimy po Kida - rzuciła, wzruszając ramionami.
-
Już nie chcesz jej zabić? - spytał, stając niedaleko jej i opierając się o szybę. Ponownie wzruszyła ramionami, zerkając w bok, na widoczną za oknem przestrzeń kosmiczną.
Oparła się plecami o jedną ze ścian, którą też pokrywała niemal w całości szyba, i osunęła w dół, stawiając butelkę obok siebie. Opadła na ziemię, wyciągając przed siebie nogi i krzyżując je w kostkach. Teraz miała wręcz idealny widok na kosmos, a właśnie o to chodziło. Jakkolwiek przez ostatnie lata by się nie zmieniła, kilka rzeczy w jej charakterze czy upodobań się zachowało. Ten widok jako jej jeden z ulubionych był jednym z nich.
-
Byłaś w stacji medycznej? - uniósł brwi, opadając na ziemię tuż obok niej, wcześniej wyciągając własną paczkę papierosów. Kiwnęła głową, na co on przetoczył wzrokiem po suficie.
-
U kogo?
-
U Jimmiego.
Nie zwróciła uwagi na reakcję siedzącego obok niej mężczyzny. Wypuściła z ust dym, nie spuszczając wzroku z widoku, jaki miała przed sobą.
-
Zlituj się nad nim. Nie ośmieli się nawet cię poprosić o podwinięcie rękawa, co dopiero kazać zostać w szpitalu jak będzie trzeba.
Zaśmiała się cicho, przytakując mu przy tym. Dla niej sytuacja idealna. Sięgnęła po butelkę, z której bez chwili namysłu pociągnęła kilka łyków.
-
Ostatnim razem już dostał opierdol od Vinnet bo wmówiłaś mu, że czujesz się doskonale, kiedy ledwo żyłaś. Tym razem będzie to samo.
-
Nie mój problem - odrzuciła, wzruszając ramionami i odbierając mu butelkę, którą chwilę wcześniej od niej zabrał.
Chwila ciszy, której nie miała zamiaru przerywać. Pomimo tego, że teoretycznie powinna poczuć się lepiej, to jej stan raczej się nie zmienił. Przynajmniej nie w psychicznym sensie. Zerknęła w stronę łóżka, na które rzuciła nieśmiertelniki, teraz będące poza zasięgiem jej wzroku.
-
Hej, nie martw się - rzucił, nagle przerywając ciszę i dając jej przy tym kuksańca w bok. Odwróciła głowę, spoglądając na niego pytająco.
-
Minie ci. Chyba nawet szybciej niż im.
Parsknęła śmiechem, kiwając głową, choć akurat w tym momencie zdawała sobie sprawę ze sztuczności tego gestu. On jednak nie.
-
Nie ma statku, którego kapitan nie traciłby ludzi.
I co z tego? To był
jej statek, to byli
jej ludzie. Była ze sto razy lepsza niż tamte ograniczone papierami i dekretami szuje z Przymierza, więc dlaczego do cholery ciągle ubywało im załogi?
-
Cholera, straciliśmy już sporo ludzi. Nie wiem, czy pamiętam choć jedno nazwisko... - tym razem też nie odezwała się słowem. Zresztą, nie miała po co. Nawet na moment zapomniała o trzymanym w ustach papierosie.
-
To nawet dobrze. Gdybym pamiętał choć połowę z nich, chyba nie mógłbym spać w nocy. Wyobrażasz sobie? Pamiętać każdą twarz, każde nazwisko i mieć świadomość, że ta osoba zginęła pod twoim dowództwem.
-
Przesrane - rzuciła może trochę za szybko, ale jemu to starczyło. Kiwnął głową, zamyślając się na moment.
-
Dokładnie.
Upiła kolejne kilka łyków, ignorując to, że trunek wypala jej gardło. To akurat mogła zaliczyć do jego plusów. Chyba. Poczuła, jak klepie ją po ramieniu i podnosi się.
-
Dobra, idę zanim rozniosą nam statek - zaśmiał się i, zerkając jeszcze na nią, ruszył do wyjścia.
-
Taa... - rzuciła do siebie, ignorując to, że już jakiś czas temu drzwi się za nim zamknęły, a ona została sama. Dopiero teraz zareagowała, rozglądając się dookoła. Wciąż nie miała pojęcia, co ma ze sobą zrobić.
Mijała sekunda za sekundą, z jej papierosa został już tylko filtr. Zignorowała popiół na podłodze - wstała, z trudem, musząc podeprzeć się o szybę, o którą wcześniej się opierała. Zabrała ze sobą przy okazji do połowy opróżnioną butelkę, stawiając ją na stole. Ruszyła do łóżka. Opadła na miękką pościel, przechodząc po niej na drugą stronę. Chwyciła nieśmiertelniki po drodze, oplatając sobie ich łańcuszkiem dłoń, z przyzwyczajenia, by po chwili znów wstać i ruszyć do jednej ze ścian, w którą akuratnie wmontowane były szafki.
Z jednej z nich wyciągnęła małe, metalowe pudełko, które chwyciła do drugiej dłoni. Oparła się o ścianę plecami, ponownie zsuwając na ziemię. Dopiero na niej siedząc, otworzyła je. Było do połowy zapełnione przedmiotami - drobiazgami, które dla większości osób byłyby zwykłymi śmieciami. Sięgnęła po jeden z nich, leżący na wierzchu. Była nią najzwyczajniejsza karta do gry, as. Obróciła ją zakrytą częścią do góry i dostrzegła jedno, lekkie zagięcie, które z pewnością by przeoczyła gdyby nie to, że tak wiele razy miała ją już w dłoni. Uśmiechnęła się lekko, pod nosem.
Kanciarz.
- Pani komandor, tutaj!
Usłyszała znajomy głos, na który momentalnie zareagowała odwracając wzrok w stronę, z której pochodził. Dostrzegła biegnącego do niej mężczyznę, z Predatorem w ręku.
- Mark? - spytała szczerze zdziwiona, lecz nie opierała się, kiedy pociągnął ją za sobą w stronę korytarza, który pozornie wydawał się pusty. Odgarnęła krótko obcięte, ciemnobrązowe włosy z twarzy, nie spuszczając z niego wzroku.
- Ale skąd wiesz, że...
- Narobiłaś takiego rabanu, Hawkins, że postawiłaś chyba całe SOC do pionu - uśmiechnął się, uruchamiając swój omni-klucz. - Zresztą, czekaliśmy.
- Czekaliście? Wy, to znaczy kto? - spytała, wyglądając zza rogu w kierunku, z którego przybiegli.
- Twoja załoga, pani komandor.
Dopiero teraz ponownie odwróciła głowę w jego stronę, unosząc brwi, wyraźnie zdziwiona tym, co przed chwilą jej powiedział.
- Myślałam, że Przymierze was stąd oddelegowało.
- Nie. To Rada uziemiła tu Neptuna. Oczywiście część załogi się przeniosła od razu. Znaczna część... ale mamy wciąż na tyle osób, by stąd odlecieć.
Uśmiechnęła się lekko, czując niewyobrażalną ulgę. Wierzyli jej. Wierzyli, że nie współpracowała z Cerberusem. W tym momencie znaczyło to dla niej bardzo wiele.
- Wiecie, że pozwalając mi uciec posądzą o zdradę i was? - spytała niepewnie, ignorując fakt, że ten przesyłał jakąś wiadomość przez omni-klucz.
- Przecież widać, że Rada robi nas w chuja. Znaczy ciebie, ale skoro robi nam w chuja dowódcę, to i załoga powinna zareagować. Gdybyś współpracowała z Cerberusem, ktoś z nas by sobie zdał z tego sprawę...
Przerwał mu krzyk, dosyć wyraźny. A zaraz za nim stukot, jaki wydawało kilkoro ludzi lub obcych, zbliżających się w ich kierunku biegiem. Cholera.
- Deuce już czeka. Mówi, że mamy pozwolenie na odlot. Nie wiem jakim cudem, ale...
Ona wiedziała doskonale jakim to "cudem". Cud ten nazywał się Iris Fel. A raczej jej zgoda.
- ... pasowałoby się już zwijać.
Kiwnęła głową, ruszając biegiem i przy okazji w głowie wytyczając jak najkrótszą drogę do doków, do których musieli dotrzeć jak najszybciej.
Mijali kolejne zakręty i następne. Wszystko było w miarę dobrze, póki nie usłyszała wystrzału. Najpierw jednego. Kula śmignęła jej gdzieś koło ucha. Zaklęła głośno, lecz poza tym nie zareagowała. Podejrzewała, że zaczną strzelać. Dopiero widząc, jak biegnący obok niej porucznik zwalnia, odwracając się i celując w lecącą za nimi pogoń, złapała go za nadgarstek dłoni, w której trzymał broń.
- Nie ma na to czasu - warknęła, ciągnąc go szybciej za sobą.
- Nie może im to ujść na sucho... - rzucił zdecydowanie i, pomimo tego, co powiedziała, wystrzelił. Od razu rzuciła się by wyrwać mu broń, lub przynajmniej uniemożliwić następny strzał.
- Pani komandor! - krzyknął, ale opuścił dłoń dzierżącą Predatora.
- Wykonują tylko swoją pracę. Odpuść.
Kiwnął głową, co przyjęła z ulgą. Jeszcze trochę... Wybiegli do doków, a ona dostrzegła znajomy kształt w oddali. Neptun. Kąciki ust powędrowały jej w górę, lecz uśmiech szybko zbladł, gdy o włos minęły ją kolejne kule, a Rogers szybki ruchem wciągnął ją za osłonę.
- Kurwa - warknął, starając się wyjrzeć zza rogu i zorientować w sytuacji. - Trzeba biec.
Kiwnęła głową, nie zdając sobie nawet sprawy ze zmęczenia, jakie wywołał u niej poprzedni bieg i cała ucieczka.
- Ty pierwsza, pani komandor. Osłaniam panią
Znowu przytaknęła i poczekała na jego znak. Dopiero wtedy praktycznie wypadła zza osłony i, nie zważając na śmigające w powietrzu kule, biegiem puściła się w kierunku śluzy prowadzącej na statek, w której stał już jeden z załogantów. Wpadła prosto na niego i od razu się odwróciła, chcąc dojrzeć porucznika, który teoretycznie biegł za nią.
Widząc go jednak, zamarła z wyrazem przerażenia na twarzy. Rogers owszem, zmierzał w jakimś kierunku, ale nie tym, w którym powinien. Szedł prosto na napastników, ostrzeliwując ich przy tym. Miał ją osłaniać, nie skupiać na sobie cały ogień...
Zamknęła na sekundę oczy, widząc, jak zostaje trafiony pierwszy raz. Rzuciła się z powrotem, ale uścisk mężczyzny ją powstrzymał. Bez słowa praktycznie wepchnął ją na pokład, a jedyną rzeczą, jaką zauważyła zanim śluza się zamknęła, było opadające na ziemię, martwe ciało porucznika.
Westchnęła cicho, odkładając kartę, którą zawsze się posługiwał Mark. Zawsze była w rozdawanej przez niego talii. Nie tylko ona zresztą była powodem, dla którego prawie zawsze wszystkich ogrywał. Skrzywiła się, widząc, jak ręka jej drży i złapała kolejny przedmiot, jaki jej się nawinął. Znowu miała ochotę parsknąć śmiechem. W rękach miała małe, niepozorne urządzenie, które wyświetlało holograficzne zdjęcie jej, sprzed kilku miesięcy, wyraźnie w stanie lekkiego podkurwienia, a obok uradowaną blondynkę. Z wyglądu bardzo młodą, jeszcze zadziornie wystawiającą w kierunku Hawkins uniesione, dwa kciuki w górę. Jessica Moore. Siebie samą poznała pomimo brązowego koloru sięgających już do ramion włosów.
- I jak tam samopoczucie, pani komandor? - prawie padła na zawał gdy tuż obok niej, nagle znalazła się dziewczyna.
- Nie jesteśmy już w Przymierzu, czemu wciąż nazywasz mnie komandorem - mruknęła, odsuwając się, na co tamta od razu się zaśmiała.
- Bo wiem, że cię to denerwuje. Jak tam moja propozycja?
- Odrzucona - rzuciła, ruszając powoli wzdłuż Centrum Informacji Bojowych.
- Jak to odrzucona - jęknęła z wyraźnym zawodem w głosie, idąc cały czas obok niej.
- Jak to odrzucona? - powtórzył zaraz za nią Deuce, obok którego się znalazły.
- Jesteś pewny, że da radę tam się dostać? - spytała, ignorując pytanie ich obydwu.
- Dostać się na pewno da. Ale potem nie ma sensu ryzykować. Właśnie dlatego pytam, czemu odrzucona.
Przetoczyła wzrokiem po suficie, ignorując ich natarczywe spojrzenia przez pierwszą chwilę, którym po jej upłynięciu, chcąc, nie chcąc, uległa.
- Nie będziecie ryzykować za mnie. Co, jeżeli ten koleś nie ma tych informacji? Albo to pułapka? - mruknęła, zakładając ręce na wysokości klatki piersiowej.
- No właśnie, Jean. Co, jeżeli to pułapka - rzuciła stanowczo Moore, stając w podobnej pozycji co sama Hawkins. - Chcesz ryzykować, ale tym razem to za wiele. Ktoś mógł się dowiedzieć o tym, że chcesz informacji od tego salarianina. Ciebie każdy rozpozna od razu. Nas już nie. Weźmiemy tylko info i już nas nie ma. Jeżeli miał rację to mamy dowody na to, że Cerberus cię podpuścił.
Westchnęła, niechętnie przenosząc wzrok na pilota, który kiwnął głową, jakby na potwierdzenie słów blondynki. Skinęła głową, praktycznie się do tego zmuszając.
- No nareszcie! - prychnęła dziewczyna, przetaczając wzrokiem po suficie.
- W takich chwilach zastanawiam się, co ty tu w ogóle robisz, Jess - rzuciła pół żartem, pół serio Jean w kierunku blondynki, na co ona uniosła brwi.
- Truję ci dupę, przecież to oczywiste.
Parsknęła śmiechem, odwracając się i ruszając razem z nią w drogę powrotną z mostka.
- I jak z matką? - spytała po chwili ciszy, odwracając wzrok od stanowisk, koło których przechodziły, znajdujących się w Centrum Informacji Bojowych statku.
- Chyba pogodziła się z faktem, że uważają mnie za zdrajcę - westchnęła blondynka, wzruszając ramionami i chowając dłonie do kieszeni spodni. - Zgodziła się spotkać ze mną na Illium.
- To chyba dobrze? - uśmiechnęła się Hawkins, przenosząc na idącą koło niej Moore swój wzrok.
- Tęskni. Ja w sumie też.
- Jak tam, Hawkins. Tęskniłaś za mną? - szyderczy śmiech wydarł się z ust mężczyzny, który stanął przed samą kobietą, której nazwisko przed chwilą wymienił, w postaci holograficznego obrazu. Skrzywiła się, czując, jak zaczyna ją ogarniać wściekłość. Nie on. Nie Calbourt.
Znała go już od dawna. Był Widmem przydzielonym przez Radę do złapania jej. I wiedziała, że jego metody ani nie są zbyt szlachetne, ani nie zależy mu na tym, czy złapie ja żywą, czy martwą. I chyba właśnie tego powinna się obawiać.
- Za nią na pewno - dodał, odsuwając się i odsłaniając siedzącą obok, związaną blondynkę. Moore. Poczuła, jak na jej twarz wstępuje przerażenie. Nie Jess. Z trudem patrzyła na jej posiniaczoną twarz i jej złamany nos. Od razu poczuła kolejny napływ wściekłości.
- Widzisz, Hawkins. Tego się po tobie spodziewałem. Jak po każdym tchórzu - ujął dłonią twarz dziewczyny, na co ona szarpnęła, próbując za wszelką cenę się od niego odsunąć. - Posyłasz innych żeby ryzykowali za ciebie. Ale wciąż nie ogarniam tego, dlaczego są ci tak wierni.
Westchnął cicho, ponownie łapiąc ją za podbródek i nakierowując jej wzrok w swoją stronę.
- Więc, ostatnia szansa mała. Gdzie chowa się Neptun?
W odpowiedzi Jessica jedynie splunęła mu prosto w twarz, przez co od razu się odsunął, klnąc pod nosem, by po chwili uderzyć ją w twarz.
- Nie słuchaj go, Hawk - krzyknęła w panice w stronę kamery, która rejestrowała cały obraz i przekazywała go do będącej już na skraju załamania Jeanette. - Nie wracaj po nas. To była podpucha. Nie mają nic. Uciekajcie stąd, póki...
- Fakt - przerwał jej mężczyzna, z wściekłością wymalowaną na twarzy. - Nie masz po co już wracać, Hawkins. Ale to takie małe ostrzeżenie i próbka tego, co zrobię każdemu członkowi twojej załogi, jakiego tylko spotkam lub znajdę. Póki nie dostanę twojego łba.
Nie minęła sekunda, a stojąca przed wyświetlanym przed nią obrazem z kamery kobieta zamknęła oczy w chwili, w której usłyszała strzał.
- Chciałeś mnie - damski, zdecydowany głos rozległ się echem po pustym magazynie średnich rozmiarów. - Więc jestem.
Jego właścicielka, stosunkowo wysoka brunetka stała oparta o jeden z filarów. Wydawała się mówić sama do siebie, bo wokoło nie było ani żywej duszy. Kilka sekund ciszy, których już nie przerywała żadnymi słowami. Nie poruszyła się ani o milimetr, nawet nie odwróciła wzroku od pewnego martwego punktu na naprzeciwległej ścianie, ginącej w mroku.
- Jesteś głupsza niż mi się wydawało - męski, niski głos dotarł do jej uszu w momencie, w którym z ciemności w kręg rzucanego przez lampę światła wyszedł jego właściciel. Zaraz po tym wycelował prosto w jej głowę lufę pistoletu i nacisnął spust.
Od ścian odbił się huk wystrzału, wdzierając się do uszu Hawkins dwa razy głośniejszym niż się spodziewała. Niemniej, nie zareagowała. Musiała wykorzystać fakt, że mężczyzna stał w bezruchu, w osłupieniu patrząc się na stworzony przez małe urządzonko, leżące na ziemi, obraz Hawkins.
- Ty też - warknęła, wyskakując i kopniakiem wytrącając mu z ręki pistolet, który poleciał gdzieś w nieznanym jej kierunku. Nie potrzebowała go. Następny cios, prosto w jego podbródek. Kolejny udało mu się zablokować. Niezrażona niczym, rzuciła się ponownie w jego stronę, by polecieć na ścianę gwałtownie odepchnięta kopnięciem prosto w żebra. Skrzywiła się, ale ruszyła do niego ponownie.
- Suka. Możesz i być martwa, w dupie to mam. Zapłacą mi tak czy siak - krzyknął, gdy udało jej się powalić go na ziemię. Poczuła przypływ wściekłości.
- Ta mała nie była taka wytrzymała jak ty. Pewnie dlatego ją wysłałaś. Słabych się eliminuje, co? Dobra strategia - uśmiechnął się złośliwie, na co ona rzuciła się, by po raz kolejny wymierzyć mu cios pięścią prosto w szczękę.
- Spoko, mi to odpowiadało, że była słaba. Nie widziałaś całości nagrania.
Przestała panować nad sobą. W dzikim szale nie zważała na ból, który sama czuła, ani wypływającą jej z ust stróżkę krwi. Skupiała się tylko na tym, by uderzać. Raz za razem. Gdy padł na ziemię, kopnęła go w brzuch zanim zdążył się podnieść. Nie miała pojęcia, ile czasu tak spędziła, atakując już kompletnie nie broniącego się mężczyznę, zanim zmęczenie dało o sobie zaznać. Dysząc, wciąż wściekła, odsunęła się od niego, pozwalając by opadł na ziemię. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że się nie porusza. Szał na twarzy zaczął przeistaczać się w przerażenie. Nie poruszał się. W ogóle.
Nie oddychał.
Rozwarła wcześniej zaciśnięte w pięści dłonie, dostrzegając, że są całe w krwi. Bynajmniej, nie jej. Z każdą chwilą czuła coraz większe przerażenie. Cofnęła się o kilka kroków, tracąc równowagę i upadając na ziemię, nie spuszczając wzroku z leżącego niedaleko niej ciała. Co ona do cholery zrobiła?
Dopiero po chwili instynkt samozachowawczy wziął górę. Musiała uciekać. Zerwała się i, pomimo tego, że czuła się tak, jakby nogi miała z waty, pomknęła w stronę wyjścia. Niczym morderca uciekający z miejsca wydarzeń. Bo kim innym w tym momencie była? Co innego osoby zabite w obronie własnej. Co innego osoby zabite z pistoletu. W tym momencie nikt nie będzie patrzył na to, co robił tamten facet. Czym ją sprowokował. Zabiła Widmo Rady. Gołymi rękami, bez skrupułów. Jeżeli nawet wcześniej miała jakiekolwiek szanse na odzyskanie tego, co straciła przez wkręt Cerberusa, tak teraz wszystko zniknęło. Czując, jak do oczu napływają jej łzy, wybiegła z magazynu, ruszając z niespotykaną wręcz jak na jej stan szybkością w stronę kolejnych drzwi. Jak najdalej od leżącego tam, w półmroku trupa.
Odłożyła zdjęcie. Stanowczo. Przygryzła wargę, mierząc wzrokiem resztę rzeczy, jakie znajdowały się w tym nieszczęsnym pudełku. Najgorsze było to, że widząc przedmiot kojarzyła z nim nie tylko twarz. Nie tylko imię i nazwisko, ale też wydarzenia. Chciała o własnej załodze myśleć jako o mięsie armatnim. Ba! Próbowała. Ale na dłuższą metę to nie zdawało egzaminu. To była kolejna rzecz, która jej została - zawsze dbała o załogę. Przejmowała się nią. I choć bez problemu mogła nie przejmować się cierpieniem innych ludzi, czy nawet bez żadnych wyrzutów sumienia sama je powodować, tak co innego jeżeli chodziło o osoby, z którymi służyła na statku rok. Dwa. Z niektórymi znacznie więcej. I choć nadal nie ufała nikomu z nich w pełni, na pewno nie byłaby tak obojętna na ich cierpienie jak w przypadku innych osób. Kolejna jej cecha, która z pewnością dawała się jej we znaki. Za często.
Każdy z nich zginął jako członek załogi. Czy to Neptuna, czy Wraitha. Nie było to prawdą, ale w tych odosobnionych przypadkach, w których teoretycznie dane osoby już do grona załogantów nie należały, wolała myśleć co innego.
- Chyba wiesz, co to znaczy, Grey - rzuciła zdecydowanym głosem, choć wewnątrz na pewno nie czuła się tak dobrze jak wyglądała teraz.
- Czemu nie odpuścisz, Hawk? - zaczął stojący przed nią mężczyzna średniego wieku, wyraźnie drżącym głosem. - Dlaczego nie możesz po prostu pozwolić mi odejść?
Westchnęła, odwracając wzrok. Przeniosła go na "krajobraz", jaki serwowała im w tym miejscu Omega. Stali niedaleko zadokowanego nieopodal Wraitha.
- Grey, wiesz wszystko o tym statku. Wszystko. Znasz każdy jego centymetr, pomagałeś w jego budowie - zaczęła, przenosząc wzrok na w pół zdenerwowanego, w pół przerażonego mężczyznę.
- A teraz od tak, bez powodu chcesz odejść.
- Mam powód! Mam po prostu dość tego życia. Pół galaktyki chce ci się dorwać do dupy i co? I gówno z tego masz.
Milczała, przenosząc wreszcie na niego wzrok. Teraz to ona poczuła się ugodzona, przez co zmarszczyła niebezpiecznie brwi, ale nie skomentowała jego słów.
- Dlatego po prostu pozwól mi pójść własną drogą. Tylko o to cię proszę.
Pokręciła głową. Nie chciała tego robić, ale musiała i wiedziała o tym doskonale. Właśnie dlatego nie pozwoliła, by na jej twarzy pojawiło się zawahanie.
- Nie mogę - odrzuciła chłodnym tonem, z każdą chwilą czując coraz bardziej ciężar Predatora w kaburze przypiętej do jej uda. - Cerberus, Przymierze, Rada. Każdy za twoje informacje zapłaciłby fortunę. A ty akurat kasy nigdy za dużo nie masz.
- Jean, błagam. Służę z tobą już od czasów Neptuna. Myślisz, że byłbym w stanie cię zdradzić? Nie ufasz mi?
- Nie.
Nastała krótka chwila ciszy, w czasie której odkleiła się od ściany, o którą wcześniej stała oparta bokiem.
- Nie ustąpisz? - spytała, choć doskonale znała odpowiedź, którą potwierdziło jego przeczące kręcenie głową. - Szkoda, że musiało do tego dojść - mruknęła, wyciągając pistolet z kabury.
Zanim zdążył wykonać choćby jeden ruch, wyciągnęła w jego stronę dłoń dzierżącą broń, kierując jej lufę w stronę jego głowy. Nie minęła sekunda a ciszę rozdarł huk wystrzału.
Dość. Wyprostowała się, zdając sobie sprawę, że od jakiegoś czasu siedzi na ziemi pochylona nad otwartym pudełkiem. Wzięła wdech, co przypominało raczej westchnięcie i przeniosła wzrok na nieśmiertelniki. Na każdym wyryte dane McMillana. Przymknęła na moment oczy, czując niesamowity ból głowy, z którego wcześniej albo nie zdawała sobie sprawy, albo przyszedł w tym momencie, nagle. Wrzuciła trzymany w ręku przedmiot do metalowego, trzymanego w ręce pudełka, które chwilę później zamknęła. Wstała, znów podpierając się ściany, bo wydawałoby się, że dopiero teraz docierają do niej skutki całej wyprawy na Dżakartę. A jednym z nich musiał być fakt, że czuła teraz słabość w nogach.
Pudełko wcisnęła w najdalszy kąt szafki, którą zatrzasnęła, ruszając z powrotem do stołu, z którego zgarnęła paczkę fajek.
Gdybym pamiętał choć połowę z nich, chyba nie mógłbym spać w nocy.
Zapaliła kolejnego już papierosa, wtykając go sobie do ust i opadła na łóżko, podpierając głowę rękoma i wbijając wzrok w sufit. Na tę chwilę raczej wątpiła w to, że zdoła zasnąć, więc nawet nie próbowała.