Baines obojętnie przyglądał się Iris, gdy ta próbowała przekonać go swoimi dość sensownymi argumentami. Ale albo jednak był niepełnosprawny intelektualnie, albo miał inne podejście do całej tej sytuacji. Skinął tylko głową, w geście który równie dobrze mógł radnej przyznawać rację, co znaczyć
mów dalej, mów, ja i tak wiem swoje. Przesunął spojrzeniem po zebranych i w końcu utkwił je w zastygłych w przerażeniu muzykach. Prawą dłonią wykonał nieokreślony gest w ich kierunku.
-
Grajcie, panowie - rzucił, jakby wywód Iris nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. -
Ten wieczór jest zbyt niezwykły, by marnować go na ciszę.
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Gdzieś z tyłu sceny coś stuknęło, upadając na podłogę. Mężczyźni niepewnie spojrzeli po sobie i unieśli smyczki - najpierw jeden, potem kolejny opadł na strunę, wydobywając z instrumentów nieco roztrzęsione dźwięki, które jednak splatały się w całość - byli jednak na tyle przytomni, że udało im się skupić na jednym i tym samym utworze i choć nie brzmiał on tak, jak powinien, to Baines wydawał się usatysfakcjonowany.
-
Pani Fel - odwrócił się z powrotem do niej. -
Jest taka umiejętność, podobna do umiejętności żeglarskich. Pochwycić w żagle wiatr historii, gdy dmie on w naszą stronę. Pani w tym momencie próbuje mi ten wiatr odebrać, a nawet sprawić, żebym został przez niego za przeproszeniem wydymany. A mi się to nie do końca podoba - jego chłodny wzrok stał się jeszcze bardziej zimny, chociaż wydawało się to niemożliwe. Uśmiechnął się lekko, jak uśmiecha się do głupiutkich dzieci, które z godnym podziwu uporem wsadzają palce w kable z prądem. -
Czy to dla pani wygląda jak prawidłowa procedura dyplomatyczna? Czy ja wyglądam, jakbym miał ochotę bawić się w holoprojektory?
Z wściekłością chwycił jeden ze statywów z mikrofonem, by rzucić nim o parkiet, wywołując przeraźliwe sprzężenie, które na moment zagłuszyło przejmujące dźwięki kwartetu. Muzycy byli chyba jednak zbyt zastraszeni, by przerwać, grali więc dalej. Za to na twarz Williama momentalnie wrócił ten sam stoicki spokój, który tkwił na niej do tej pory.
-
Pozwoli pani, że się nie zgodzę - skinął głową uprzejmie. -
Obejdzie się. Oboje wiemy, że w sytuacjach wyjątkowych można sobie poradzić bez... procedur dyplomatycznych - ostatnie słowa wypluł z niesmakiem. -
Papierologia. Zbędna i absurdalna. Chyba każdy się ze mną w tym zgodzi.
Gdy odezwał się Rodriguez, Baines początkowo nie wiedział skąd w ogóle dobiega głos, kto odważył się wtrącić do jego rozmowy z radną. Przesunął wzrokiem po swojej wdzięcznej publiczności, by w końcu zauważyć mówiącego i przysłuchiwać się mu w uprzejmym milczeniu.
-
Szczerze to nie, myślę że się nie przejmą - odpowiedział w końcu. -
Ale na swoich wysokich stołkach, ze swoimi zasadami i kijami głęboko między pośladkami, pewnych rzeczy nie mogą zignorować. Nie mogą też wymieniać sobie ludzkiej radnej co kilka miesięcy, jak martwej złotej rybki, na inną. Ludzkość nie jest pięcioletnią dziewczynką, która nie zauważy różnicy w swoim akwarium. Prawda? - zwrócił się to reszty zebranych. -
Zauważylibyście, gdyby radna... powiedzmy... wybuchła z przejedzenia, czyż nie?
Kilka osób pokiwało głowami, wśród tłumu poniósł się szmer.
-
Tak a propos wybuchu - wzruszył ramionami. -
Mamy tu doskonałą łączność, więc sądzę, że co najmniej kilka osób zdążyło już zawiadomić kogo trzeba o naszej sytuacji. Nie wspominając o kamerach - skinął głową w stronę lewitującego urządzenia, które podleciało trochę bliżej. Nikt się chyba do niego nie przyznawał, ale trudno było się nie domyślić, że wszystko jest transmitowane na żywo. -
Chciałbym więc poinformować tylko, że w razie nieudanych negocjacji... cóż, powiedzmy, że trzeba będzie budowę dokańczać jeszcze raz. I zaprosić inną elitę galaktyki, bo obecna tutaj będzie już mniej skłonna do... rozrywek.
To wywołało chaos.
Bomba w Empyreusie, te słowa przeszły przez tłum jak fala.
Budynek obłożony ładunkami. Wszyscy zginiemy.
-
Ach, pan Whitacre, tak, też sobie porozmawiamy - Baines machnął ręką, na co zareagował jeden z ochroniarzy. Nie dotknął jednak właściciela więzień, za to już chwilę później w jego rękach szarpała się dziewczynka. Ta sama, która wcześniej z dumą okręcała się w swojej błękitnej sukience, prezentując ją Kiru.
Manewr yahganki i asari wydawał się udany. To była jedna dobra rzecz w całej tej chorej sytuacji. Faerie przeleciała nad parkietem i uderzyła w ścianę z butelkami, strącając je z półki. Większa część rozbiła się, pokrywając podłogę mieszaniną płynów i odłamkami szkła i raniąc zarówno Widmo, jak i skulonego za kontuarem barmana. Chudy mężczyzna jęknął tylko, widząc jak Nache ląduje obok niego i zgarnął kilka czystych ścierek, by na kolanach przysunąć się do niej i pomóc damie w opresji. Trzęsącą się ręką przycisnął biały materiał do płytkiej ranki na jej ramieniu. Butelki nie zrobiły im dużej krzywdy, ale nie ułatwiały zadania. Z rozciętego spadającym kieliszkiem łuku brwiowego mężczyzny ciekła wąska strużka krwi.
-
Proszę się nie martwić, wszystko... wszystko będzie dobrze - na ostatnim słowie jego głos się załamał. Sam chyba nie do końca wierzył w to, co mówił.
Ale plan Faerie powiódł się... przynajmniej częściowo. Żaden z ubranych na czarno oprawców nie znajdował się teraz w zasięgu wzroku.
Kiru też nikt nie zatrzymał, po dość efektownym rzucie wszyscy jeszcze odsunęli się od niej, robiąc jej swobodne przejście do sceny, do Bainesa, którego przecież miała chronić.
Kimiko pochyliła się, pod stołem sięgając do dłoni Diega. Kurczowo zacisnęła na niej palce, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
-
Jest bomba - syknęła cicho, prawie nie otwierając ust, nie odwracając też wzroku od ojca. -
Pomóż mi się do niej dostać.
To mogło znaczyć tylko jedno - Yoshiyuki wiedziała, jak rozbroić ładunek. Tak przynajmniej twierdziła, to mówiło też jej twarde, pewne siebie spojrzenie. Ale problemem były obstawione schody i zablokowane windy. Ochrona skupiała się tam w większych grupach, pilnując, by nikt nie próbował przedwcześnie opuszczać imprezy.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąDedlajn: Czwartek, godz. 24:00
Kolejność dowolna.