Klatka piersiowa Khariego uniosła się w westchnięciu. Pokręcił głową.
-
Miałaś dowody, Jaanka. Wyświetliły ci się przed nosem. Jak dla mnie to wszystko jest jasne - parsknął suchym śmiechem. -
Pieniądze każdemu są w stanie zamieszać w głowie. Tylko nie sądziłem, że aż tak... i że akurat jemu.
W biegu Annika uchyliła wieko skrzyni i wsadziła do środka rękę, przegrzebując zawartość. W końcu wydobyła pistolet i podała go dziewczynie. Był jej, na pewno, znała ten uchwyt, układ zarysowań na metalu broni. Nic w nim nie podmienili i nadal był naładowany, choć zabezpieczony. Klinika z całą pewnością dbała o rzeczy osobiste swoich pacjentów, nawet jeśli o nich samych już trochę mniej.
-
Tylko Khariego nie ustrzel - mruknęła Losnedahl i z powrotem zamknęła pudło. Stęknęła cicho, łapiąc je od spodu. Pancerz swoje ważył, a sporych rozmiarów karton nie był najwygodniejszym sposobem transportu.
Usta Suyrrae zacisnęły się w wąską kreskę, ale po chwili skinęła głową i wycofała się nieco. Jej wzrok stwardniał, poczucie winy przestało być jedyną obecną w nim emocją. Wzdłuż jej rąk znów powędrowały delikatne ładunki biotyczne, znikając gdzieś na wysokości nadgarstków. Prośba Jaany faktycznie miła nie była, ale asari musiała sobie zdawać sprawę z tego, że tylko ona jest jedynym sposobem na zachowanie być może pierwszej i ostatniej w życiu szansy ucieczki. Nie miała broni, nie miała pancerza, nie miała nawet tarczy, ale w wąskim korytarzu sama stanowiła dla nich osłonę. Była tu, bo chcieli ją leczyć. Nie zabijać.
Decyzja Jaany była słuszna. Uzbrojona grupa - całkiem spora, składająca się z sześciu kolejnych ochroniarzy i pani ordynator, która tym razem też miała na sobie elegancki, czarny pancerz - wybiegła zza zakrętu. Czarnowłosa kobieta zwolniła, ale nie zatrzymała się tym razem, nie przejmując się faktem, że Jaanie dostał się pistolet. Zarówno Khari, jak i Annika mieli zajęte ręce. Zbrojmistrz zaklął szpetnie, zupełnie jak nie on. Do drzwi wyjściowych zostało im piętnaście metrów, może dwadzieścia. Byli już tak blisko...
Suyrrae stanęła na samym środku korytarza, wyciągając wyprostowaną rękę w stronę ochrony.
-
Nie wracam tam, nie ma opcji w ogóle - zawołała rozpaczliwie. Błękitny ładunek przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa. -
Może i nie działam tak jak powinnam, może i będę mdleć i cierpieć, ale przynajmniej będę mieć życie. Za długo już czekałam na wybawienie, za długo nie byliście w stanie mi pomóc, oni mają kogoś innego kto może mnie wyleczyć - cofnęła się o krok, dwa, bo dwóch ochroniarzy nadal szło w jej stronę, ignorując żarliwą przemowę.
-
Suyrrae, naprawdę myślisz że te wyrzutki społeczeństwa mają dostęp do lepszych technologii, lepszych lekarzy? - ordynator pokręciła głową. -
Teraz mogliśmy ci pomóc, przynajmniej częściowo, jesteśmy tak blisko, proszę cię...
-
Nie... nie! - T'Hato przerwała jej i stęknęła z bólu, kiedy kolejny, niewielki biotyczny ładunek detonował się w jej wyciągniętej dłoni. Faktycznie, niebieskie pierdnięcie to było dobre określenie tego, co potrafiła. Ale nadal nie chcieli jej skrzywdzić, nikt nie strzelał, tylko tych dwóch ochroniarzy podchodziło coraz bliżej. -
Już nie chcę! Co... zostawcie mnie!
Obaj rzucili się na nią jednocześnie, unieruchamiając ją bez wysiłku. Khari spojrzał pytająco na Annikę i w ułamku sekundy podjęli decyzję: nie czekali na asari. Nie brali jej ze sobą, to Jaana była tu priorytetem. Musieli przebić się przez drzwi, zanim seria z sześciu karabinów ściągnie z nich tarcze, roztrzaska pancerze i udaremni cały trud, który włożyli w wyciągnięcie stąd swojej podopiecznej. Nie mogli ratować jeszcze kogoś innego.
I wtedy rozległ się krzyk.
Krzyk, wysoki i przeraźliwy, od którego popękałoby szkło, gdyby jakieś tu było.
Pierwsza odwróciła się Annika, dopiero po chwili dołączył do niej Ndiyae - ale tak, by wciąż osłaniać przed ewentualnymi atakami ranną. To Suyrrae krzyczała. Pojedynczy wybuch biotyki zrzucił z niej ochroniarzy i teraz podniosła się, obejmując się rozpaczliwie rękami, jakby zaciśnięcie ramion miało powstrzymać ból. Przerwała krzyk, żeby wziąć oddech i w tym momencie wokół niej pojawiła się błękitna bańka, osłaniając ją i oddzielając uciekających od ordynator i jej ludzi. T'Hato wrzasnęła ponownie i upadła na kolana. Ledwo oddychała, cała się trzęsła, ale ostatkiem sił próbowała wycofać się, wrócić do Ritavuori i z nimi uciec.
-
Suyrrae, ty... ty przecież...
Kobieta nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Rozdzierający krzyk asari po raz kolejny odbił się od ścian korytarza, jakby co najmniej ktoś obdzierał ją ze skóry, krzyk jakiego Jaana nie słyszała jeszcze nigdy przedtem. Młodą T'Hato rzuciło w dzikim spazmie i gigantyczny ładunek, jakby kumulowała go w sobie przez całe życie, wreszcie eksplodował. Ciemnogranatowa fala zmierzająca w ich kierunku była ostatnim, co dziewczyna zobaczyła, zanim Ndiyae padł na kolana i wypuścił ją z rąk. Potem zapadła ciemność.
Kiedy odzyskała przytomność, pierwszym co rzuciło się jej w oczy, było pudło z jej rzeczami. Rzucone pod ścianą, częściowo rozsypane - generator tarcz wyturlał się i zatrzymał na pojedynczej rękawicy od pancerza. Później zauważyła Khariego, powoli otwierającego oczy. Zza jej pleców dobiegł znajomy, niezbyt przyjemny dźwięk - Suyrrae klęczała i wymiotowała. Nie miała już czym, więc tylko zwijała się w kłębek i usiłowała nie płakać. Tuż za nią, cała grupa niedoszłych przeciwników leżała nieruchomo i nie wyglądała, jakby mieli w najbliższym czasie wstawać. Fala, która zmiotła wszystkich z nóg, musiała mocniej uderzyć w tych, do których asari była przodem. Nie panowała nad swoją biotyką, zapewne nawet nie spodziewała się, że jest w stanie zrobić coś takiego. Cud, że ich wszystkich nie pozabijała.
Gdy Jaana podniosła się na nogi, za sporym zbrojmistrzem zauważyła leżącą Annikę. Jej włosy rozsypały się w kałuży krwi i powoli zaczynały nią nasiąkać. Zdecydowanie jej krwi, bo Ndiyae był cały, a rana Ritavuori zakrwawiła tylko bandaż.
I nie budziła się.