Gdzieś między jednym a drugim słowem Champa mimowolnie skinęła głową, w zamyśleniu zaciągając się papierosem. Istotnie, sam Hound - czy ktokolwiek to był - niekoniecznie miał aż takie znaczenie, podobnie jak rodzice kolorowowłosej. Trudno było w końcu wyobrazić sobie, by kradzież broni takiego kalibru była inicjatywą własną jakiegoś tam obrotnego pirata czy najemnika. Za duże ryzyko, niezbyt równoważone przez potencjalne zyski. Co innego jednak, jeśli było to zlecenie. Zadanie wyznaczone przez kogoś, kto był już w stanie zadbać o odpowiednie korzyści, proporcjonalne do zagrożeń, z jakimi najęta ekipa musiałaby się mierzyć kradnąc coś sprzed nosa Przymierza. W takim układzie sytuacja przedstawiała się już zupełnie inaczej - a najważniejszym celem, poza odzyskaniem samej skradzionej rzeczy, stawało się rzeczywiście namierzenie tego, kto połaszczył się na skutek wojskowej myśli technicznej... No, biologicznej.
Finalnie Dagan niewiele miała do dodania, na dłuższą chwilę - może wręcz nazbyt długą - pogrążając się we własnych myślach. Próbując rozplątać co i raz powstające supły, uniemożliwiające znalezienie jednego, prostego rozwiązania zaistniałej sytuacji, wróciła na ziemię dopiero ponownie słysząc głos McLoughlina obok siebie. Przez moment zapomniała, że żołnierz został obok niej, teraz jednak na powrót zdała sobie sprawę z jego obecności. Z tego - i z nagłego zimna, jakie nagle wkradło się do pomieszczenia. Coś się stało. Coś wykraczającego poza zwyczajowe walki kogucików. Coś, czego Rebecca nie była w stanie w tej chwili nazwać.
Co więcej, nazwać nawet nie próbowała. Spoglądając tylko uważnie to na Charlesa, to na Aidana, zwyczajnie przeczekała to w jakiś sposób nietypowe napięcie. Poczekała, aż McLoughlin wyjdzie, zaczekała też na własny... rozkaz? zwykłe polecenie? odejścia, by zasalutować wtedy zbyt niedbale, by było regulaminowo i wyjść, przedtem wygaszając nie całkiem dopalonego papierosa na twardej podłodze.
Dopiero potem, opuściwszy salę, otworzyła omni-klucz by, w drodze do własnej kwatery, skomponować prostą wiadomość.
Co to miało być, McLoughlin? Nie widziałam, by major ugryzł cię w dupę, a zwiałeś jakby dokładnie to zrobił.
Uznając to za wystarczająco bezpośrednie zagajenie rozmowy, zajęła się wreszcie tym, czym powinna - przygotowaniem do drogi. Ze skrzyni na rzeczy osobiste zabierając tylko paczkę własnych papierosów, więcej czasu spędziła w okrętowej zbrojowni. Zatrzymując się przy własnej szafce, zgarnęła pancerz, starannie sprawdzając w międzyczasie, czy wszystko działa jak należy - od zawiasów rękawic po dopięty generator tarcz. Z przyzwyczajenia rzuciła też podstawowe samoskanowanie omni-klucza - nie, żeby nie ufała swojemu narzędziu, ostatecznie sprawdzała je znacznie częściej, niż prawdopodobnie było trzeba, tym niemniej nie lubiła niespodzianek, a już najmniej tych, w których najbardziej potrzebny jej sprzęt odmawia współpracy w najmniej odpowiednim momencie. Podobnie pieczołowicie obeszła się z bronią - karabin N7 wciąż jeszcze pozostawiając w szafce, ze sobą zamierzała zabrać Szpona. Sprawdzając wszystkie komponenty, uzupełniła amunicję - zapas, podobnie jak inne niezbędne rzeczy, wrzucając do prostej, pojemnej torby - sam pistolet dopinając do pasa. Ostatecznie, raz jeszcze rozglądając się, czy aby na pewno niczego nie zapomniała, ruszyła do hangaru.
Była gotowa. Chyba. A jeśli nie, to z pewnością szybko wyjdzie to na jaw.