3 gru 2021, o 21:53
Przekraczając progi Ambasady Ludzkości Karajev czuł swego rodzaju dumę. Nie było to jednak egoistyczne poczucie, lecz raczej widząc wysoki monument, który wciąż nosił blizny ataku, przypominał starego weterana, który wciąż trzymał się na nogach mimo przeżyć. Była to manifestacja nieugięcia wobec terrorystów i ich tchórzliwego ataku. Viktor widział, jak teraz zjeżdżają się kolejni goście, przywożeni kolejnymi to limuzynami o wyszukanych markach. Sierżant wziął taksówkę. Na powrotny będzie musiał pożyczyć.
Minął portiernię, oznajmiając nieco sztywno swoje nazwisko i stopień, a sztucznie uśmiechnięta sekretarka za kontuarem wskazała mu windę oraz oczywisty fakt, że jest oczekiwany. Spełniała swoje obowiązki sumiennie, jakby nigdy nic się nie stało, choć w oczach jej VIktor ujrzał to samo zmęczenie, które dostrzegał w obliczach robotników i służb sprzątających.
Potem były mało zręczne chwile w windzie, które odziany w galowy mundur żołnierz spędził milcząc w towarzystwie branych we fraki i smokingi indywidua o których tożsamość nie dbał. Spokojna, radosna muzyczka była jedynym dźwiękiem, jaki zapadł w ciasnej powierzchni. Sierżant wbił wzrok w punkt na tablicy z przyciskami, ignorując towarzystwo. Wreszcie delikatna nuta oznajmiła podróżującym, że dotarli na miejsce.
Przekraczając salę znów uderzyła Viktora podobna nuta dumy, nostalgii, patriotyzmu, Widząc barwy Przymierza, galową salę, równe rzędy foteli i wreszcie podium, z którego sama radna oraz różni oficjele będą przemawiać. Już bowiem po ataku, gdy SOC dotarły do Zakery, Viktor dowiedział się, że radna Iris przeżyła zamach na swoje życie. Żołnierz nawet nie umiał opisać jaką ulgę odczuł. W tym trudnym czasie bowiem ludzie potrzebowali symbolu i reprezentanta, który nie przestraszy się i nie złamie przed wrogiem. Miał szczerą i mocną nadzieję, że takim politykiem okaże się pani radna.
Karajev zauważył innych żołnierzy, którzy tego dnia również odbierali awans. Przywitał się z nimi krótko, podając dłoń każdemu z nich, z szacunkiem i uprzejmością. Posłuchał krótko ich relacji o losach, jakie spotkały ich przy ataku. Zapytany o własne przeżycia, odpowiadał krótko.
- Miałem szczęście i dobrych ludzi do pomocy.
Wreszcie zaczęło się. Stojąc w równym rzędzie kilkunastu innych odważnych mężczyzn i kobiet, wypiął z dumą pierś od samego początku uroczystości. Zasalutował, gdy odegrano hymn, słuchał po kolei przemowy radnej, oficjeli i samego admirała. Stwierdził, a znał tendencje wierchuszki przy tego typu wydarzeniach, że całą ceremonia była relatywnie krótka. I dobrze, wszyscy byli zmęczeni. Sam Viktor zdołał wziąć prysznic i zdrzemnąć się godzinę. Nie jadł nic jeszcze od ataku.
To wszystko jednak nie miało znaczenia. Gdy odbierał oficjalny awans na starszego sierżanta i order, minione wydarzenia, ból po ranach i wyczerpanie odeszły nagle na bok. Uścisnął prawicę admirała, nie zwracając uwagi na szczerzącą się hostessę.
Nie zazdroszczę jej pracy- pomyślał.
Potem nadeszła część, na którą zapewne większość czekała najbardziej. Na bankiet zaproszono ich do innej sali, udekorowanej i wyczyszczonej. Zdawało się, jakby nigdy nie stało się tu nic złego, jakby tragiczne wydarzania były tylko sceną z filmu akcji. Przepych, orkiestra, delikatna muzyka, zamożni i ważni goście. Sielanka.
Wtedy tłumione od początku uczucie poczęło się mocniej dawać we znaki Vikorowi. Galowy mundur, w który średnio chętnie założył zdawał się cisnąć go mocniej niż gdy go zakładał. Obce twarze, ludzie, którzy krążyli po sali, wymieniając drobne uwagi, grzeczności, small talk nagle wydali się mu obcy. Tym bardziej ucieszył się na przyjazną twarz.
- Michael! mruknął, wciąż zachrypnięty mocarnie jak po całonocnej imprezie- Witaj bracie.
Viktor ujrzał zaraz w nim to samo odczucie, które sam tłumił w sobie. Drobny gest, napięcie mięśni. On również chętnie rozpiąłby najwyższy guzik w marynarce.
- No ile?- spytał, ale spodziewał się jakiejś horrendalnej sumy. Nie mylił się- Cena polityki. Może nam się to podobać lub nie, bracie, lecz czasem szklanka lub dwie chivas regal z turiańskim ambasadorem mogą dużo więcej niż batalion żołnierzy.
Sięgnął po talerzyk z jakąś rybą na zimno. To mógł być łosoś, ale pewności nie miał. Smakował jednak całkiem całkiem.
- Ech...- mruknął, przełykając kawałki ryby- Rozumiem, że ceremonia jest potrzebna dla morale, ale ta impreza? Czuję się dziwnie wiedząc, że ludzie tam w dole zostali bez dachów nad głową i kanalizacji.
Sięgnął po nieco sałatki z krewetkami. Nie chciał się rzucać na jedzenie, wolał brać po trochu. Mimo to zachowywał pewne tempo na wypadek, gdyby mieli go siłą oderwać od bufetu.
- Powiedz mi Michael- rzucił, kropiąc nieco cytryny na talerzyk- Czujesz, że zrobiłeś wystarczająco dużo?
Pomimo wyrzutów sumienia, dopiero co wspomnianych, Karajev był człowiekiem praktycznym. I głodnym.
- Wiesz jak to wyglądało. To, co tam zrobiłeś to kawał dobrej służby. Zawsze znajdzie się skurwiel, który w extranecie nazwie nas faszystami, a sprawców bohaterami,,,- tu urwał na chwilę- Wybacz, rozkręcam się za bardzo. Chodzi mi o to, że czuję, że nie zrobiłem dostatecznie dużo. Jakbym mi zaproponowali jakieś prochy, któe sprawiłyby, że dałbym z siebie trzy razy tyle, brałbym bez wahania.
Krewetki były smaczne. Organizm Viktora potrzebował teraz białka.