-
Dziękuję - odparła kobieta, wzruszając lekko ramionami. Wciąż spiętymi, choć beztrosko udawała że jest inaczej. Nie dało się jednak niektórych rzeczy ukryć. Nieustanne zerkanie za siebie, choć miało wyglądać jak sprawdzanie, czy Szeol aby na pewno idzie za nią, było zdecydowanie zbyt nerwowe. Tak samo jak palce, zaciskające się rytmicznie w pięści.
Następne kilka minut spaceru minęło w milczeniu. Nie próbowała już na siłę z nim rozmawiać, nie miała zresztą chyba więcej do powiedzenia. W końcu wyszli na szeroki korytarz, obłożony jasnym drewnem, poza wąską ścieżką na środku, z wypolerowanego metalu. Ciężkie kroki Gate'a i Iriny rozbrzmiewały echem wśród ścian. Na samym końcu, przy drzwiach, siedziało dwóch ochroniarzy, zajętych rozmową. W chwili, gdy zza załomu wyszła ta dość nietypowa dwójka, natychmiast się poderwali, gotowi do ratowania jej z rąk napastnika. Dopiero kolejny uspokajający gest Iriny sprawił, że opuścili broń.
-
Pozwól, że cię zaanonsuję - rzuciła, nadając tym słowom lekko sarkastyczny wydźwięk. -
Nie zastrzel mnie proszę tylko z tej okazji, że uruchomię omni-klucz, dobrze?
Uniosła przedramię. Urządzenie błysnęło pomarańczowym światłem i chwilę później zgasło, jak tylko kobieta wysłała krótką wiadomość. Nie odwróciła się znienacka, by przebić mu omni-ostrzem trzewia. Zrobiła tylko to, co powiedziała że zrobi. Co by nie mówić, w trakcie trwania tej krótkiej, acz intensywnej znajomości nie okłamała go ani razu. Przynajmniej na to wyglądało.
Chwilę później panel kontrolny zaświecił się na zielono i drzwi rozsunęły się, otwierając przejście do ogromnego pomieszczenia. Na wprost od Szeola, przez całą przeszkloną ścianę i otwarty taras, widoczna była plaża. Ta sama, na którą otwierały się okna jego tymczasowego "więzienia". Mnóstwo kwiatów, mniejszych i większych, meble wypoczynkowe i nawet ogromny telewizor zawieszony na ścianie po prawej stronie sprawiały wrażenie, że znaleźli się właśnie w czyichś prywatnych kwaterach. Irina ruszyła przed siebie, kierując się w część apartamentu po lewej stronie. Dwóch ochroniarzy z zewnątrz weszło do środka razem z nimi i Gate nic za bardzo nie mógł z tym zrobić.
W końcu ich oczom ukazał się długi stół, przy którym siedziały trzy osoby. Na blacie stało kilka talerzy z gorącymi, parującymi jeszcze potrawami. Musiała być pora obiadowa. Jedna z jedzących była już mężczyźnie znajoma. Długie, czarne włosy, tym razem rozpuszczone i opadające prosto na plecy - nie dało się ich nie rozpoznać, choć ich właścicielka odwrócona była tyłem do wejścia. Poza nią przy stole siedział mężczyzna, gdzieś może w wieku Szeola, może nieco starszy. Wysoki, żylasty, pierwszy rzucił najemnikowi zdziwione spojrzenie. Miejsce u szczytu stołu zajmował siwy, brodaty osobnik, który kompletnie nie przejął się obecną sytuacją. Najpierw dokończył przeżuwanie swojego kawałka mięsa, dopiero wtedy odłożył sztućce i uniósł wzrok.
-
Zostawcie nas, wszyscy - polecił, splatając dłonie na stole przed sobą. -
Nie ty. Ty zostań.
Dora, która poderwała się z krzesła, natychmiast posłusznie opadła na nie z powrotem i tylko spojrzała na Szeola przepraszająco. Wszyscy pozostali opuścili pomieszczenie, poza Iriną, która nie była pewna, czy może sobie pójść, czy Gate planuje trzymać ją tak na muszce w nieskończoność. Jeśli tylko wyraził zgodę, z westchnieniem ulgi zrobiła zwrot w tył i zniknęła za zamkniętymi drzwiami.
A w pokoju zapadła cisza.
Starszy mężczyzna obserwował Szeola bez słowa wyjaśnienia, a Dobra wyglądała na zbyt przerażoną, by jakkolwiek zareagować. Ubrana tym razem w krótką, czarną sukienkę, dostosowaną najwyraźniej do panujących tu warunków pogodowych, nerwowo ugniatała w palcach jej brzeg.
I nikt nie przerywał milczenia.