Wyświetl wiadomość pozafabularną
Widok blizn, które kobieta ujawniła, gdy jej bluzka poleciała gdzieś na bok, ginąc w półmroku mesy, sprawił że porucznik zamarł na chwilę. Jego palce przesunęły się po błękitnej skórze naznaczonej jaśniejszymi śladami, napawając się pod palcami charakterystyczną fakturą ciała asari. Pod pewnymi względami turianie byli podobni do krogan; oglądanie bladych, srebrnych śladów po dawnych ranach było jak czytanie historii Vasir - równie intymne, co akt do którego zmierzali. Nawet jeśli dla postronnych mógł przypominać kolejną walkę.
Nie mógł się tym jednak nacieszyć zbyt długo; agresja i narastające pożądanie Widma udzielały mu się z każdą sekundą, więc gdy ściągnął przez głowę własną koszulę, też nie kłopotał się tym co przyniesie przyszłość, ciskając nią gdzieś na bok. A chwilę później nie kłopotał się już niczym, gdy kobieta objęła go za szyję, pociągając na siebie. Jej pocałunki działały silniej niż wypity przed minutami ryncol.
Ale nie silniej niż jego ostra woń. Kiedy asari oderwała się od niego i spojrzała na rozlaną plamę, też nie mógł się nie roześmiać. Sytuacja była na tyle irracjonalna i przyziemna, że w obecnej chwili wydała się wręcz nieprawdopodobna. Gdy został odepchnięty, parsknął krótko. Z łobuzerskim uśmiechem przyciągnął ją do siebie, pochylając się ku jej twarzy i kładąc dłonie na jej biodrach; przewaga wysokości sprawiała, że asari wydawała się jeszcze drobniejsza niż wcześniej, ale jak wszystko z Vasir - było to tylko złudzenie. Kiedy chwilę później wywinęła się z jego objęć i pociągnęła go do kajuty, nie protestował.
O karabinie, który zostawił na łóżku, przypomniał sobie, gdy celownik optyczny wbił mu się w plecy na wysokości krzyża. Zaklął ponownie, tym razem jednak z rozbawieniem i nie odrywając wzroku od asari, wyciągnął broń spod siebie, bez większego zastanowienia odrzucając ją na bok, zupełnie jakby nie pielęgnował jej codziennie i nie dbał o każdy mechanizm.
Potem, kiedy Vasir znalazła się na nim, jego dłonie i usta znalazły sobie inne zajęcie.
Powrót do świata żywych był jednym z najgorszych doznań jakich doświadczył. Fioletowe światła, chociaż przyćmione i delikatne, dla niego płonęły niczym supernovy, wgryzając się wgłąb czaszki i barwiąc wszystko na fioletowo, nawet gdy zacisnął powieki. Quadim, zgodnie z etykietą, być może nie zapewniał porannych efektów poalkoholowych, ale ryncol był zupełnie inną historią. Po krogańskim specyfiku nie było kaca. Umierania nie można było nazwać kacem.
A turianin tak właśnie się czuł, gdy usiadł na łóżku i zgiął się niemal do poziomu, przytrzymując głowę dłońmi. Nie wiedział co bardziej go boli - czaszka, pulsująca tępym, oślepiającym bólem, oczy, które chciały eksplodować, czy gardło, przypominające spaloną, przykrytą poatomowym pyłem Tuchankę. Nawet łuski go bolały, a gdy poruszył ramionami miał wrażenie jakby w jego stawy ktoś nasypał tłuczonego szkła.
Turianie, ze względu na niewielkie pole magnetyczne Palavenu, byli z natury odporni na promieniowanie, ale z całkiem zrozumiałych powodów, nie odnosiło się to do przyjmowania go doustnie i pod postacią płynu.
Kiedy doszedł do siebie na tyle, by przypomnieć sobie gdzie się znajduje, przez kilka długich sekund wpatrywał się w puste miejsce na łóżku gdzie wciąż pozostał ślad Vasir. Nie wiązało się to z żadną konkretną myślą. Jego mózg był jeszcze zbyt wymaltretowany, by sklecić z nienazwanych emocji coś konstruktywnego.
Klnąc pod nosem, turianin zwlókł się w końcu z łózka i powlókł pod prysznic, gdzie sterczał jak kołek pod strugami gorącej wody przez długie minuty, opierając czoło o zaparowane lustro. Do ogólnego bólu dołączył ból skoncentrowany - pulsujący z klatki piersiowej, gdzie goiły się połamane wcześniej żebra; z mostka gdzie widniał ślad po nożu głębinowym, odcinający się wyraźnie od innych blizn; z pleców, gdzie szczypały świeże, podłużne ranki.
Jakaś cicha myśl, wydobywająca się z awaryjnych pokładów żartów, stwierdziła że byłby obolały prawdopodobnie i bez ryncolu.
Kiedy w końcu wyszedł z łazienki, czuł się już nieco lepiej. A przynajmniej na tyle, na ile pozwalała na to sytuacja - czyli wciąż strasznie parszywie. Ubrał się w to co miał (co nie wliczało koszuli, która nie dotarła wraz z nimi do kajuty) i podniósł z ziemi karabin, odkładając go na blat stołu. Zmęczony mózg zaczął szukać w katalogu poczucia winy, ale szybko dał sobie spokój.
W mesie nie było już śladu po ich wczorajszym finiszu, co stawiało Vasir na zupełnie innym poziomie determinacji i wytrwałości. Światła nadal były nieco zbyt ostre, a kolory zbyt żywe, ale to miało się nie zmienić przez jeszcze jakiś czas. Turianin stanął w wejściu, przez chwilę wpatrując się w plecy kobiety i dopiero teraz zaczynając doganiać rzeczywistość. Wczoraj przypominało sen, ale z pewnością się wydarzyło. Porucznik był jednak zbyt wymemłany, by próbować ogarnąć tego konsekwencje, więc zareagował jak zwykle w podobnych, niepewnych sytuacjach.
-
Jeżeli kiedykolwiek w przyszłości którekolwiek z nas będzie miało równie błyskotliwy pomysł jak picie ryncolu - zastrzel mnie - rzucił ochryple. W końcu ruszył się z miejsca, w pierwszej kolejności podchodząc do dozownika z sokami i biorąc jedną ze szklanek, którą napełnił do pełna, opróżnił za jednym zamachem i znowu napełnił.
-
Chociaż było totalnie warto - mruknął wystarczająco głośno, wpatrując się w zielony sok piętrzący się w naczyniu.