Tego pierwszego dnia wzięła taksówkę. Nie dlatego, że była wygodna, ale dlatego że bała się spóźnić szukając drogi do Szpitala Huerty. Dzięki temu, że taksówka przybyła niemal błyskawicznie, a sama podróż do Okręgów Prezydium trwała znacznie krócej niż Tori zakładała, przed wejściem do Centrum Medycznego znalazła się sporo przed czasem.
Po południu wracam na piechotę - postanowiła sobie solennie. -
Albo się rozejrzę za jakimś publicznym transportem. Codzienne jazdy taksówką zdecydowanie nie było w jej stylu i zakrawały na ekstrawagancję.
Budynek Szpitala Huerty był ogromny. W końcu był najlepszą placówką medyczną na Cytadeli - zarówno leczącą pacjentów, rehabilitującą ich, ale także prowadzącą własne badania naukowe. Tori słyszała wiele opowieści o poziomie świadczonych tu usług i była bardzo szczęśliwa gdy jej podanie o staż w tej właśnie placówce zostało zaakceptowane.
Stanęła przed przeszklonymi drzwiami i obserwując swoje w nich odbicie, przesunęła dłońmi po długiej, prostej, białej sukience, rozprostowując niewidzialne zagniecenia. Nabrała głęboko powietrza i ruszyła do przodu. Izba przyjęć była długim hallem, w którym mimo wczesnej pory siedziało na ławkach kilkunastu pacjentów. Obandażowane dłonie czy głowy, kilka osób w widocznie podeszłym wieku, istoty różnych ras i płci - zestaw pacjentów typowego wielorasowego szpitala.
Nie typowego - przemknęło Tori przez głowę -
Mojego Szpitala!
Skierowała swe kroki prosto ku rejestracji i uśmiechnęła się przyjaźnie do ludzkiej kobiety w średnim wieku siedzącej za kontuarem, taksującej ją badawczym spojrzeniem. Kobieta nie odpowiedziała uśmiechem, co jednak nie zrobiło na asari wrażenia.
-
Nazywam się Tori Te'eria i chciałabym spotkać się z doktor Madeline Hatter.
-
W sprawie? - po chwili milczenia odezwała się chropawym głosem zagadnięta.
-
W sprawie mojego stażu - odpowiedziała, wciąż się grzecznie uśmiechając.
-
Pani dyrektor interesantów przyjmuje jedynie w czwartki koło południa - odpowiedziała kobieta i pochyliła się nad swoim terminalem, najwyraźniej uznając rozmowę za zakończoną. Gdy po chwili podniosła wzrok ponownie i znów zobaczyła stojącą przed sobą asari, westchnęła głośno.
-
Dzisiaj nie jest czwartek. Ani nie jest koło południa - dodała, jakby tłumaczyła coś małemu dziecku.
-
Chodzi o mój staż - ostrożnie odpowiedziała Tori -
Nazywam się Tori Te'eria i dostałam zgodę...
-
Złotko, przyjdź w czwartek. Koło południa. A teraz nie rób kolejki. Pacjenci czekają.
-
Kolejki...? - Tori ze zdziwieniem rozejrzała się szybko, ale wokół niej było pusto. Żadnej kolejki, jedynie idąca od strony szpitala w kierunku recepcji kobieta w fartuchu lekarskim.
-
Ale...
-
Doktor Te'eria? - usłyszała nagle za plecami i odwróciła się szybko. Stała obok niej ludzka kobieta lekarskim uniformie, ta sama, którą widziała chwilę wcześniej. Rudowłosa i zielonooka. I uśmiechnięta. -
Tak właśnie mi się wydawało, że to pani. Zapamiętałam panią ze zdjęcia do podania, które przesłała pani do nas. Nazywam się Chloe Michel - kobieta wyciągnęła do niej rękę, którą Tori automatycznie uścisnęła. Doktor Michel mówiła z dziwnym akcentem, którego Tori nie potrafiła zidentyfikować. -
Spodziewałam się pani. Przyszłam wcześniej, żeby móc panią spotkać, ale wygląda na to, że pani również jest przed czasem.
-
Tak, przepraszam... Nie chciałam się spóźnić i tak wyszło. Nazywam się Tori Te'eria i...
-
Nie ma za co przepraszać. I miło mi panią poznać. Według tego, co przekazała mi doktor Hatter, będę pani opiekunem stażu, zatem będziemy się bardzo często widywać. Niestety, pani dyrektor jest dzisiaj nieobecna, dlatego to ja pozwolę sobie wprowadzić panią w jej przyszłe zadania w naszej placówce.
-
Będę zobowiązana - uśmiechnęła się znów Tori i zerknęła kątem oka w kierunku kobiety z recepcji. Miała ochotę pokazać jej język, ale opanowała się w ostatniej chwili.
-------------------------------------------------------------------
Dzień powoli mijał, wypełniony nowymi miejscami, które Tori pokazywała dr Michel,twarzami pacjentów - "ciekawych przypadków", których pokazywała opiekunka, nazwiskami lekarzy z którymi będzie współpracować lub których powinna wzywać w przypadku potrzeby konsultacji, dokumentami do podpisania, przejrzenia, wykucia na pamięć i kolejnymi kubkami z kawą. Szpital huerty od środka wydawał się być większy niż oglądany z zewnątrz. Kilkanaście pięter wypełnionych przeróżnymi sekcjami i oddziałami - tak ogólnymi, jak i specjalistycznymi, zajmującymi się konkretnymi chorobami, urazami czy rasami, laboratoria biochemiczne i badawcze, mikrolaboratoria produkujące i naprawiające implanty, a przede wszystkim pacjenci, lekarze, pacjenci, personel pomocniczy, pacjenci...
-------------------------------------------------------------------
Doktor Michel dostrzegła zmęczenie Tori i zaprowadziła ją w końcu do pokoju lekarzy, w którym znajdowały się dwie duże sofy, niewielki stolik i blat z kilkoma terminalami. Wywołała na jednym z terminali dokumentację Tori i przejrzała ją ponownie.
-
Doktor Te'eria, rozmawiałyśmy z doktor Hatter dość długo na temat pani przydziału. Pani wyniki z uczelni i opinie z praktyk są bardzo dobre, niemniej jednak postanowiłyśmy na początek skierować panią na oddział serwisu implantologii. - kobieta odwróciła głowę w kierunku Tori i uśmiechnęła się przyjaźnie. -
Z pewnością da pani sobie tam radę. Zespół implantologii ucieszył się z tej decyzji i jest zadowolony, że otrzymają dodatkowych pracowników. Razem z panią będzie tam praktykowała moja druga stażystka, Alicia Smith. Na początek dostanie pani prostsze przypadki, aby pozwolić się pani wdrożyć, ale później... wszystko w pani rękach.
-
Dziękuję, doktor Michel.
-
Nie za wcześnie na podziękowania? - Chloe roześmiała się serdecznie -
Poczekajmy z tym do końca dnia. Najpierw proponuję przejrzeć karty pacjentów, którzy zostali przypisani do pani na dzisiaj. Proszę zapoznać się z ich dokumentacją i zgłosić się na oddział. Pierwszego pacjenta ma pani o 13:30, czyli... - zerknęła na staromodny czasomierz na przegubie ręki -
za dwadzieścia minut. Powodzenia. W razie co, proszę mnie wzywać.
Skinęła Tori głową i wyszła, pozostawiając ją samą w pomieszczeniu.
Tori podeszła do terminala, zalogowała się i wywołała karty pacjentów. Zaledwie cztery, ale zdawała sobie sprawę z faktu, że pierwszego dnia została potraktowana ulgowo.
-
Marshall Hearrow - przeczytała głośno nazwisko pierwszego z nich. -
No, zobaczmy z czym pan do nas przyszedł...