Tak jak obiecała, Amira zorganizowała odpowiedni transport, który pojawił się by odebrać Rebeccę siedem godzin i trzydzieści minut później. Otrzymała ona na swój omni-klucz informacją z numerem doku, do którego powinna się stawić. Przywitał ją dość spory prom, przemalowany na czarno, z małą flagą Izraela wciśniętą w kąt. Podobnym eskortowano delegatów wysokiego szczebla. Pojazd był uzbrojony na tyle, by móc odeprzeć lekki atak w czasie wysyłania w eter sygnału ratunkowego. Na jego pokładzie kobieta znalazła pilota, oraz opancerzonego mężczyznę robiącego jej za ochronę. Nazywał się Me'ir i nie był w stanie odpowiedzieć na większość jej pytań, gdyż jedyne, o czym on został poinformowany, to miejsce i czas odebrania jej. No i lokalizacja, do której miał ją zawieźć. W trakcie trwania lotu z chęcią opowiedział jej o tym, co mogło zmienić się w Tel Awiwie odkąd ostatnio tam była - jak piękne jest to miasto i jak dumny jest z tego, iż urodził się w tym kraju, w którym i ona. Nie miał jednak problemu z milczeniem, jeśli i ona nie podtrzymywała rozmowy - co w jej przypadku mogło być dość prawdopodobne.
Lot potrwał kilka godzin, po których mogła odczuwać typowe, związane z podróżą zmęczenie. Prom nie miał okien, przez które mogłaby wyjrzeć - nie wiedziała więc, gdzie dokładnie leci. Pilot oszczędnie informował ją o tym, iż wlatują do Układu Słonecznego, a później, że schodzą do ziemskiej atmosfery. To drugie była w stanie wyczuć sama - pojazd zadrżał, przeciwstawiając się działającym nań prawom fizyki. Dwadzieścia minut po tym, gdy lot przeszedł w płynny, a prom ślizgał się w ziemskiej atmosferze bez żadnego problemu, wreszcie poczuła jak hamują. Byli na miejscu.
Drzwi rozsunęły się, ukazując jej ciemny hangar, do którego wlecieli. Nad głową dostrzegła sufi zamiast jasnego nieba - w Tel Awiwie zbliżało się południe. Hala, do której wysiadła, była pusta, jeśli nie liczyć czekającej na nią Amiry. Kobieta okazała się być drobna, choć jej uniform był elegancki, a sam jej wygląd bez zarzutu. Pod pachą trzymała dwa datapady.
-
Panno Dagan. - skinęła w jej kierunku głową na przywitanie, po czym pokierowała ją ku windzie znajdującej się w hangarze. -
Czeka na panią agentka Wechsler, partnerka pańskiego ojca. Postara się przybliżyć sytuację, w której obecnie się znajdujemy.
Me'ir został w hangarze, organizując napełnienie zbiorników promu paliwem przed następnym kursem. Weszły do sporej windy. Panel na niej pokazywał poziom -6. Jazda na samą górę, na piętro czwarte ponad powierzchnią ziemi, potrwała dobre kilka minut.
-
Czy życzy sobie pani czegoś do zjedzenia lub picia? Może kofeiny? - zaoferowała Amira, sięgając ku jednemu z datapadów. Zmarszczyła brwi, czytając nowy komunikat na urządzeniu. Winda zatrzymała się, a drzwi rozsunęły, ukazując jasno oświetlony dzięki obecności okien korytarz, ciągnący się na przód do kolistego pomieszczenia. Minęły kilka oszklonych gabinetów, stając w wejściu do czegoś, co wyglądało jak centrum kontroli lotów. Stanowiska, kilka osób siedzących przy biurkach i monitory. Ogromne wyświetlacze ukazujące mapę świata, mapę Tel Awiwu, uchwycone przez satelitę zdjęcia nieznanych Rebecce mężczyzn i kobiet, i zbitki tekstów - danych odczytywanych przez pracujących w tej chwili techników.
-
Tutaj jesteście. - nagły, niski, kobiecy głos odezwał się za plecami Dagan, wywołując konsternację na twarzy Amiry. Najwyraźniej nie lubiła bycia zaskakiwaną.
-
Rebecco, to...
-
Talia Wechsner. Pracowałam z twoim ojcem. - dłoń kobiety wystrzeliła, by pustym gestem, jakim było podanie komuś reki, przywitać Dagan. Wyglądała z goła inaczej niż Neumann - jej ciemne, pofalowane i gęste włosy obojętnie odgarnęła za ucho, nie układając w konkretną fryzurę. Na sobie nie miała uniformu, lecz normalne ubrania - brązową, skórzaną kurtkę, białą koszulkę i jeansy, do tego buty na niskim obcasie. Na udzie zapiętą miała kaburę, w której znajdował się pistolet. Jej uroda była dość charakterystyczna dla Izraelskich kobiet, a jej skóra nieco ciemniejsza niż niemal przykładnej, białej kobiecie, jaką była Neumann obok. Druga kobieta kiwnęła głową, żegnając się z Rebeccą i oddając ją do rąk Talii, która zaprowadziła Dagan do jednego z oszklonych pomieszczeń. Na środku pokoju znajdował się stół i kilka krzeseł, jak w małej sali konferencyjnej. Sama Wechsner skierowała się jednak do mini aneksu kuchennego przy ścianie, załączając ekspres do kawy.
-
Kawy? - spytała swobodnie, wyciągając dwa kubki, jeśli ta odpowiedziała twierdząco. Tak czy inaczej, zanim odezwała się ponownie, zrobiła sobie czarną, mocną kawę, do której wsypała dwie łyżeczki cukru. -
Zanim wyjaśnię ci sytuację, muszę spytać. Czy kontaktowałaś się z kimkolwiek w sprawie twojego ojca? Na przykład ze swoją matką?
Położyła kubek na blacie, zajmując miejsce naprzeciwko Dagan. Z kieszeni kurtki wyjęła nagle mały projektor, wielkości pendrive'a, który pozostawiła jednak wyłączonym, obracając w dłoni i wbijając uważne spojrzenie ciemnych oczu w córkę zaginionego partnera.