Cieszył się, że już się wynosili. Nie dowiedzieli się w sumie nic ciekawego, a cała misja wyglądała jak życzenie - bo w rzeczywistości tak było - pieprzonego dupka pewnie wykupuje kolegę lub cenionego siepacza od czarnej roboty. Ta teoria zyskała w oczach najemnika, kiedy dowiedział się o zajęciu Azjaty - drogą prawą nie wszystko da się osiągnąć, trzeba wspomagać się nielegalnymi środkami. Cóż, nawet jeżeli to były głupie pobudki bogatego gościa, to to nic nie znaczyło - płacił, więc się to robiło. Zaś małostkowość , podejrzliwości i rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze, to już prywatne sprawy samego najemnika. Brodaty nie wiedział na co się pisze, jednak banda doświadczonych najemników podnosiła morale.
Pożegnał się ze zleceniodawcą i jego kompanami. Nie trzeba było się dużo zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że są to raczej jego ochroniarze, jak po prostu kumple do wypadów. W końcu był właścicielem jakichś tam kasyn, więc i kimś ważnym w lokalnej galaktyce. No, na pewno przynajmniej miał kredyty, a te czyniły ludzi potężniejszymi. I bardziej podatnymi na inne, podobne istoty - kredyt to krew, jeden z lepszych istniejących narkotyków. To też władza, a ta sama w sobie uzależnia jeszcze bardziej - w rękach szaleńca głód, który stale rósł, a którego nie dało się zagłuszyć. Skośnooki na pewno nie przemieszczał się na własną rękę, inaczej jego sieć kasyn szybko zmieniłaby właściciela.
Odprowadził ich wzrokiem, jak zauważył, niektórzy płatni wojownicy również.
Oparł się o ścianę, kiedy czekali na panią pilot. Sprawdził w tym czasie, ile fajek mu zostało w paczce i czy da radę pociągnąć na niej jeszcze ten dzień. Na zlecenia zabierał pewien zapas, jednak starał się być oszczędny w nałogu - wolał zapalić rzadziej, jak skończyć bez fajek z kurewskim głodem nikotynowym. Ten stan nigdy nie kończył się dobrze, zbyt wysokie ciśnienie powodowało kłopoty. Wątpliwe, żeby na Czyśćcu było gdzie kupić fajki.
Rodzeństwo na pokładzie, jakie to słodkie. Na pierwszy rzut oka widać było głębsze relacje. Przypuszczał nawet, że to obrażony - albo i przerażony - na grupę męskiego zagrożenia, chłopaczek Svei. Jednak był to aż i tylko brat, może zachowujący się dziwnie, ale na pewno przydatny. Sam Szeol na pewno nie wpakowałby się na statek bez technika, na pewno nie świadomie - jako pilot, statek taki traktował praktycznie jak latającą trumnę. Bo jak się coś spieprzy, to może i potrafiłby to naprawić, ale to właśnie tacy goście jak jej braciszek, byli od robienia tych cudów w duszy statku.
Grzecznie zwiedził cały statek z panią pilot, patrząc raczej na nią odwróconą tyłem, jak na statek. W końcu nie był on zaskakująco duży, więc długo nie zajmie mu błądzenie po labiryntach Nerthusa. Kajutę wybrał po sytuacyjnych kryteriach - nie miał zamiaru dzielić piętrowego łózka z chrapiącym, najebanym typem. Nie wziął tego zadania, żeby spędzić noc w pieprzonej gorzelni. Dlatego też wybrał pomieszczenie, w którym zdążył rozłożyć się najemnik w tatuażach - nie wyglądał za ciekawie, ale przynajmniej nie zapowiadało się, żeby chrapał jak odpalany stary wóz. A i górna prycza nie przeszkadzała mu, w sumie potrafił spać w każdych warunkach. Byleby nie było wilgotno lub mokro.
Poszedł w ślady innych i również pozbył się swojego pancerza. Na Omedze lepiej było chodzić w założonym stroju ochronnym, być gotowym na mordobicie lub nawet strzelaninę - po ostatnich wydarzeniach na Ziemi, brodaty tym bardziej spodziewał się jakiegoś większego zamieszania. Na szczęście błędnie.
Popatrzył się na złożony już pancerz, po którym przejechał palcami; czuł pod nimi płytkie zadrapania, małe, niegroźne wgniecenia, znaki, że przeżył już w tej puszcze bardzo dużo. Dawało to też do myślenia, czy nie przyda się jakaś mała renowacja zbroi. Musiał zapisać sobie to w jakimś notatniku lub ustawić przypomnienie w omnikluczu, bo znając życie sam o tym zapomni - skleroza w takim wieku, nie wróżyła nic dobrego.
Wyszedł do reszty, która zebrała się licznie w mesie.
- Jestem Szeol Gate - powiedział, wchodząc do mesy. - Mam nadzieję, że w czasie misji zadania, będziemy zachowywali się względnie przyjaźnie wobec siebie.
Głupio byłoby nie znać swojego kompanów i zachowywać się jak dzik, traktując ich ja niewidzialne duchy. Idiotycznie było robić sobie wrogów w tym momencie.