Irene była gotowa do wzięcia spraw w swoje ręce. Chwyciła podaną jej przez Nazira dłoń i podniosła się z kanapy, prostując tylko sukienkę na biodrach i opuszczając ją nieco, po standardowo się podwinęła, zwłaszcza że w amoku i nietrzeźwości nie poprawiała jej odkąd krawędź materiału usiłowały przesuwać palce Mullera. No i naprawdę chciała pomóc Selzii z pijaną Shani, uniosła się honorem i przez moment jeszcze protestowała kiedy odsunął ją Khouri, ale w końcu zrezygnowała. Doszła do wniosku, że jemu z pewnością pójdzie lepiej, biorąc pod uwagę, że jest w stanie podnieść ją sam. Dla niego to było tyle, co nic, miał zresztą wprawę nosząc Irene średnio co dwa dni. Uśmiechnęła się lekko na ten widok, ruszając tylko za nim, bo do tego jeszcze torował im drogę, więc nie musiała przepychać się przez tłum - wystarczyło iść za Nazirem.
- Rano to duży optymizm - odparła Irene ze śmiechem. - Daj jej czas co najmniej co południa. Nie wiem co wzięła i ile wypiła, ale jutro zdecydowanie nie będzie jej dzień.
Przyglądała się im, jak zamykały się drzwi taksówki, dochodząc do wniosku, że dawno tych słów nie słyszała. W ustach Shani brzmiały uroczo, nawet jeśli miała jednocześnie koordynację worka ziemniaków. Na miejscu Selzii nie umiałaby być na nią zła i asari chyba faktycznie nie potrafiła. Dubois odprowadziła spojrzeniem pojazd, nawet nie zauważając, że nadlatuje kolejny. Ten dzień się kończył. Nie chciała, żeby się kończył. Chciała żeby trwał, żeby nie musiała się żegnać. Ten jeden jedyny raz w życiu nie chciała skądś odlatywać. Thessia nie pachniała już konwaliami, ale wciąż była tym jednym miejscem w całej galaktyce, gdzie Irene czuła się jak w domu.
Dopiero pytanie Nazira wybudziło ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się, przenosząc spojrzenie na nadlatującą taksówkę.
- A jak myślisz? - spytała. Na Omedze robiła to nagminnie. Na Cytadeli też się jej zdarzyło dwa razy, choć nie pamiętała już po co. Raz chyba żeby zmienić trasę, drugi raz żeby uniknąć zapłaty. - Umiem. Nie chcesz lecieć do portu?
Nie była pewna, co Nazir znów wymyślił, ale zmęczenie zniknęło jak ręką odjął. Była gotowa lecieć z nim wszędzie, jeśli tylko miało to przedłużyć ich pobyt w Lirii. W końcu nikt na nich nie czekał, nikt ich nie poganiał, a Isis było wszystko jedno, o której wrócą na pokład.