-
To bym zjadł - westchnął Deuce z rozmarzeniem. Na statku mógł sobie pozwolić tylko na gotowe, odgrzewane posiłki, które serwowała ich kuchnia. Nie były zawsze dobre, choć odkąd Naeem przywiózł trochę dań od Cerberusa, łatwiej było o smaczny obiad. Niestety, te zaczynały się kończyć, bo rzucili się na nie praktycznie wszyscy. Pozostało mieć nadzieję, że kuchnia Arvuny będzie satysfakcjonująca dla ich wybrednych podniebień.
-
W razie czego powiem, że dużo palę - wzruszył ramionami. Wiek nie miał zbyt dużego znaczenia, imię podał prawidłowe. Wiedział, że w razie nieporozumień Rhama zajmie się danymi i jednak wpisana data urodzenia nagle okaże się w stu procentach zgodna z prawdą. Zwłaszcza, że dogadywali się ostatnio i mógł go poprosić o spełnienie tej bezsensownej zachcianki.
-
George lubi akwaria - stwierdził, tak samo jak Hawkins wyglądając z zaciekawieniem przez okno. Znacznie przyjemniej było przyglądać się Asie z taksówki, w której nie wiało, a wilgotność powietrza nie przekraczała normy. Wznieśli się w górę, widzieli więc więcej, niż z poziomu ulicy. Wciąż nie opuszczali kopuły, która chroniła przed promieniowaniem, ale mogli przyglądać się wszystkiemu wokół. Miejscu, w którym wyspa się kończyła ostrym urwiskiem i wzniesionym na jego brzegu budynkom. Wysokim falom, rozbijającym się o klif, zapewne z ogromnym hukiem, który tutaj mogli sobie jedynie wyobrażać. Woda miała ciemnogranatowy kolor, znacznie głębszy niż w Ziemskich oceanach. Z drugiej strony widać było rozłożyste miasto, zaprojektowane dość prosto i praktycznie. Było wyraźnie podzielone na sektory, poza najbardziej odległą częścią, która wydawała się dużym parkiem. Spomiędzy drzew wynurzał się wysoki posąg czegoś, co przypominało ludzką sylwetkę, ale było zbyt niekonkretne w swojej formie, by dało się to skojarzyć z jakąś konkretną religią. Kto wie, może mieli tu swoją własną. Jeszcze dalej było widać połyskującą od pokrywającą ją wody tamę, którą wspominał Amsler. Jeszcze nierozwiana tajemnica.
Taksówka skręciła do jednego z sektorów położonych po wschodniej stronie wyspy. Tam już z góry było widać więcej osób plączących się po ulicach, ale może dlatego, że wyższe budynki częściowo osłaniały przed silnym wiatrem. Pojazd zatrzymał się na postoju, a drzwi uchyliły się, pozwalając im wysiąść. Byli na prostokątnym placu, którego środek zajmowało kilka kamiennych ławek. Wokół niego świeciły się szyldy sklepów, barów i restauracji. W większości jednak barów. Z drugiej strony placu dobiegała głośna muzyka, a neonowa strzałka zapraszała w dół, do jakiegoś klubu, którego nazwy nie było na zewnątrz, ale który według informacji miał być otwarty całe dwadzieścia dziewięć godzin na dobę.
W barze, który Deuce wybrał, raczej nie było zakazu posiadania broni, bo nikt ich nie sprawdził. Kilka twarzy obróciło się w ich stronę, ale to była duża kolonia, nie wszyscy się znali, więc większość odwróciła się od razu, zajęta swoimi sprawami i swoim towarzystwem. Jeden mężczyzna uśmiechnął się do Hawkins filuternie, gdy ich spojrzenia się spotkały, ale postanowił jednak nie podchodzić i nie zagadywać, gdy zobaczył przy niej dwudziestopięcioletniego Adamsa.
Ten usiadł przy wolnym stoliku i rozejrzał się wokół. Bar był podobny do wielu, czy to na Omedze, czy na Ziemi. To nie był klub, więc próżno było wyglądać tancerek, ale widok dwóch nawalonych do nieprzytomności gości pod ścianą już trochę świadczył o jakości lokalu. Obok nich ktoś jadł ciepłe, wciąż parujące danie. Wyglądało na zupę. Czyli nie tylko alkohol tu mieli.
-
Zamawiamy przy barze - rzuciła mijająca ich kelnerka, na to Deuce przewrócił oczami.
-
Jesteś głodna? - spytał, podsuwając jej pod nos menu na datapadzie. O dziwo dość obszerne.