10 cze 2017, o 16:49
- Ja pochodzę z Florydy, dumny syn amerykańskiej ziemi, ale większość życia spędziłem w Rosji. W sumie Moskwa była dla mnie drugim domem.
Striker spojrzał po wszystkich. Cholera, może rzeczywiście oni nie mają ze sobą nic wspólnego? Może oni nawet nie wiedzą tak naprawdę, jak wygląda praca dla korporacji. Może to, co najwyżej ich jedyny oddział naziemny w całej ich firmie. Kurwa, nawet zdjęcia i pewnie jego teczkę mają sprzed pracy dla korpo. W sumie miałoby to sens, gdyby wiedzieli jak jest naprawdę to nie traktowaliby go tak zwyczajnie.
- Rosenkov to życie, Rosenkov to miłość. Takie hasełko często krążyło wśród operatorów. Korporacja nie pozwalała na nic, co wiązało się z normalnym życiem. Wiecie, rodzina, dzieci, żona i takie tam. Kurwa, zdarzało się, i tak było w moim przypadku, że sfałszowali mój pogrzeb, żeby moja własna rodzina o mnie zapomniała. Powiem, że to dziwne uczucie, kiedy obserwujesz całą ceremonie z boku. To chyba było ostatni raz, kiedy widziałem swoich staruszków i rodzeństwo.
Parsknął śmiechem. Zaciągnął się papierosem i zajrzał w swoje karty. Nie wyglądało to tak źle. W sensie jego ręką. Mógł coś z tego ugrać, jeśli dopisze mu szczęście. Wrzucił kilka żetonów na środek stołu.
- Firma była twoją rodziną, narodem i wszystkim, co tylko chciałeś. Nie powiem nie żyło nam się tam źle. Każdy miał dostęp do głównego konta firmy, żyliśmy jak pączki w maśle. Tyle, że byliśmy bardziej jak wyszkolone mordercze ptaki w złotej klatce.
Rozsiadł się jeszcze wygodniej na swoim krześle. Zostawił papierosa w ustach, kiedy przekładał sobie karty w dłoniach. Historii z jego pracy było tak wiele, że mógłby napisać o tym niezłą książkę. Pewnie zarobiłby na niej spory hajs, po galaktyce krążyło nie mało debili, co chciało żyć jak najemnik, marzyło wręcz o takim życiu, ale nigdy nie mieli dość jaj żeby tak żyć. Więc czytali o tym, oglądało vidy czy inne gówna. Może i dobrze. Już wystarczająco dużo zniszczonych ludzi siedziało w tym zawodzie.
- Będę współpracował. Nie żebym miał inne wyjście. To znaczy zawsze mógłbym sobie wpakować kulę w głowę. A, jeśli przesłuchania macie takie, jakie my mieliśmy to wolę gadać. Trenowali mnie w jak najdłuższym trzymaniu zamkniętego ryja, ale wiem, że zawsze się znajdzie się sposób na wyciągniecie informacji z ludzi.
Uśmiechnął się. W sumie sam dobrze wiedział, że jeśli kogoś dobrze się przyciśnie to da się wyciągnąć każdą informację z człowieka. Każdą. I to właśnie było najbardziej przerażające. Gdyby mógł najchętniej by cofnął czas i rozpocząłby pracę nawet w zwykłej fabryce, jako zwykły robol, niż żyć z wiedzą, którą miał.
- Pamiętam, to było chyba z pięć lat temu. Siedziałem w jakimś gównianym slumsie gdzieś w Azji, chyba w Laosie. Siedziałem po pas w rzece, wiecie smród brudnej wody i całej reszty. Więc, siedzę i rozczłonkowuje jakąś starą kobitkę, a wiecie, czemu? Bo jej syn był szefem ochrony niewielkiej filii Hahne-Kedar i skrzywdzenie jego matki było jedynym sposobem by zmusić go do mówienia. To, co on nam powiedziało uratowało życie drugiej grupy naziemnej gotowej do przejęcia sprzętu z ich siedziby, a przy okazji uratowania życia cywili, których byli w stanie poświęcić bylebyśmy tylko nie dorwali się do prototypu. Ci ludzie przeżyli, tylko, dlatego że byłem gotowy na to by pokroić tą kobietę. Pracując dla Rosenkova zrobiłem wiele przerażającego gówna, gówna, które będzie mnie prześladować do końca mojego życia. Mam nadzieje, że Kassa będzie lepsza niż moi starzy pracodawcy.
Westchnął głośno. Zaciągnął się ostatni raz papierosem i zgasił go w popielniczce. Wyciągnął następnego i odpalił go. Pamiętał jak po tej misji chwalili go przed szefostwem. Pamiętał, że kiedy spytana jego dowódcę, kto go tak dobrze wytrenował, ten tylko odpowiedział „Ludzi tacy jak Striker nie potrzebujesz trenować. Po prostu wskazujesz im właściwy kierunek i spierdalasz im z drogi”. Jakby nie patrzeć miał rację. Był dobry w tym, co robił. W sumie tylko w tym. I gotowaniu.
- Nie wiem, co chce o de mnie Simmard i szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi. Jeśli wypierdoli mnie na zbity pysk, trudno, jakoś będę sobie musiał poradzić. Nie to żebym miał coś lepszego w życiu do roboty. Bo widzicie najpierw trzeba by było mieć jakiś cel do życia prawda?
Zaśmiał się. Może nie wyglądał, to znaczy w jego mniemaniu nie wyglądał na socjopatę. Niestety prawda oraz badania psychologiczne mówiły całkowicie, co innego. Był chory psychicznie, kiedyś normalny chłopaczyna z dobrego domu, teraz zwykły wrak, który trzyma się czegokolwiek byle tylko nie spaść jeszcze bardziej na dno. Pamiętał, że więzieniu poznał faceta, który dobrze opisał stan, który przechodzi każdy jak on. Szczególnie okazało się to prawdą, kiedy wyszedł na wolność. Pamiętał do dziś jego słowa. „Wyobraź sobie, że jesteś zamknięty w ciemnym pokoju, z którego nie ma żadnego wyjścia. I wszystko, czego się boisz, każdy koszmar jest tam razem z Toba. I nie ma stamtąd żadnej ucieczki. Nagle pewnego dnia, te drzwi się otwierają. Jesteś wolny. Od tak. Po prostu. Problem jest jednak w tym, że pogodziłeś już tym terrorem, strachem utraty własnego życia. W tym momencie cześć ciebie boi się opuścić ten pokój.”
- Dobra, a teraz serio. Kim jest kurwa Sonya? Czemu mam się jej trzymać i wtedy będę miał łatwiejsze życie z Simmardem?
Zapytał już normalnym głosem. Wyglądało na to, że wyszedł z pułapki własnego umysłu i wrócił do bycia sobą. Zresztą musiał być sobą, jeśli chciał przetrwać na tyle długo żeby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.