Wchodziła jak do siebie. A jednak, gdy tylko zorientowała się w towarzystwie, dopadło ją przeświadczenie, że z tych wszystkich wysoko postawionych w hierarchii Przymierza osób, to właśnie ona jest najbardziej obca w sali będącej jakby na to nie patrzeć królestwem Rady Cytadeli, a nie admiralicji.
Nie dostrzegła nigdzie pozostałych Radnych, choć wyraźnie poprosiła o ich obecność; skupiał się na niej wzrok mężczyzn, których znała wyłącznie z nazwiska oraz hologram Hacketta stawiący jedyne, sensowne wytłumaczenie dlaczego spotykali się właśnie w tym miejscu zamiast porozmawiać w Ambasadzie Ludzkości.
- Panowie. Mniemam, że sprawa jest naprawdę ważna, skoro spotykamy się w tym miejscu i w takich okolicznościach - wymownie wskazała na tę całą konspirację, która wydawała się być nieodzownym elementem zwołania sztabu kryzysowego. Miała co do niej złe przeczucia, naprawdę chciałaby się choć ten jeden raz pomylić. Otóż nie tym razem.
Przybrała postawę charakterystyczną dla Radnego. Wysłuchała do końca co mieli jej do powiedzenia, wodząc spojrzeniem po twarzach tych, którzy w danym momencie zabierali głos oraz uzupełniali wypowiedź poprzednika. Nie przerywała im. Nie dopytywała. Zwracała uwagę na projekcie, obrazujące dość ponury obraz całości problemu, z którym przyszli do niej.
Tylko dlaczego tak późno? Podejmując po drodze szereg naprawdę złych decyzji?
- Zanim powiem to, co chcieliby Panowie usłyszeć, musimy sobie wyjaśnić kilka dość istotnych kwestii... - ruchem ręki, zmieniła projekcje na holograficzny obraz Mgławicy Żmii, gdzie naniesiono dokładną lokalizację odkrytej planety. - Profesor Volodajewicz wyruszył ze swoją misją badawczą mając pełne poparcie i wsparcie władz Przymierza oraz zgodę Hegemonii Batarian, prawda? - spojrzała uważnie na Hecketta, oczekując od admirała szczerej odpowiedzi. Jeżeli robili coś za plecami międzygalaktycznych konwencji, powinien przyznać się tu i teraz.
Za oczywiste uznała, że nie musiała mu ani nikomu z obecnych w tej sali przypominać, że od tego momentu, wszystkie karty powinny zostać wyłożone na stół, a cokolwiek by się nie zadziało, ci, którzy mocno przed szereg, nie szanując praw, zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Winna była wsparcie Przymierzu Układów i z tego zobowiązywania wywiązywała się zawsze. Sęk w tym, że jednocześnie Iris była międzygalaktycznym arbitrem i nie mogła zamiatać pod dywan spraw, które nadszarpywały konwencje.
- Patrolujecie okolicę przez cały czas, kontradmirale? Czy w okolicach planety... Jak właściwie ją nazwano? - zwróciła się do Kamowskiego. Mężczyzna raportował najwięcej i był w bezpośrednim sąsiedztwie źródła całego zamieszania powinien więc znać odpowiedź na trudne pytania. - Zastanawiam się, czy znikają ta wyłącznie statki Przymierza, jeżeli tak, podróż pod naszą banderą byłoby dość kiepskim pomysłem. Wręcz wystawieniem się na srebrnej tacy. Brali to Panowie pod uwagę? Sugeruje, że dla powiedzenia misji, powinniśmy zrezygnować z floty będącej zarejestrowaną pod sygnaturą Przymierza Układów... Poproście do nas Matthewa. Jeżeli ktokolwiek mógłby się wypowiedzieć w tej kwestii, to właśnie on - prośba, padła do jednego z asystentów Iris stojących za nią jak cień. Doskonale wiedział, o jakiego Matthewa jej chodziło.
- Chciałabym również poznać zdanie Pani Chorąży Dagon - tu spojrzała na admiralicję, oczekując ich zgody na dołączenia kolejnej osoby do szczegółowych ustaleń. Chciała im pomóc, ale na własnych warunkach. Była politykiem, nie wojskowym, na ich problem patrzyła więc z o wiele szerszej perspektywy, na której bądź co bądź musiało Przymierzu zależeć. Inaczej nie zwracaliby się do niej z prośbą o pomoc. Co do samej Rebbeci, Iris miała o niej jak najlepsze zdanie. Łączyło ich więcej, niż można byłoby się spodziewać. Była ciekawa, czy ktokolwiek z Przymierza znał oraz kojarzył incydent z zaginionym statkiem komandora Fel i Piotrusiem Panem. Oraz jak sama Dagon zachowała ich wspólną przygodę w pamięci.