Tym razem papieros smakował jakoś lepiej niż zazwyczaj, wszystko wydawało się lepsze, kiedy obserwował tą trójkę ludzi rozmawiających i uśmiechających się do siebie nawzajem. Było w tym coś naprawdę sielankowego, relaksującego. Problemem Charlesa było to, że wciąż starał się od tego odsuwać, zamiast być częścią tego wszystkiego. Dalej się starał, jednak, jako że nie pił, nie potrafił wyluzować się na tyle by po prostu bawić się lepiej w towarzystwie. Co prawda szło mu znaczenie lepiej, ale wciąż jednak daleko było do perfekcji. Tej raczej nigdy nie osiągnie, ale warto było próbować.
Wystrzelił kolejnego papierosa z balkonu, oczywiście paliłby go znacznie dłużej, gdyby nie Wade. Jeśli szukała go wzrokiem to pewnie go potrzebowała. Znał ją już na tyle, że wiedział, kiedy zaczyna się czuć niekomfortowo. Ewentualnie po prostu rozmawiali o nim. Obydwie opcje mogłyby być prawdziwe, ale preferował tą pierwszą.
Wrócił w końcu do środka, zatrzymując się obok Sonyi. Jej wzrok mówił więcej niż cokolwiek innego, zresztą z nim było bardzo podobnie. Oparł się o jej fotel, ale tym razem nie zamierzał już jej dotykać. Wolał jej nie stresować, szczególnie teraz, kiedy sytuacja stała się o wiele mniej napięta.
Dopiero, kiedy jego siostra wyskoczyła ze swoim pytaniem głośno westchnął w międzyczasie przewracając oczami. Zawsze musiała wszystko wiedzieć, a jak nie to drążyła temat na tyle długo by wyszło na jej. W mgnieniu oka jego mina stała się super poważna, a jego dłoń delikatnie wylądowała na ramieniu Wade.
- Emily. – Stworzył dramatyczną pauzę. – Sonya nosi moje dziecko.
Powaga z jego twarzy nie znikała. Patrzył się teraz na swoją siostrę wręcz świdrując ją wzrokiem. Skupił się tylko i wyłącznie na niej.
- Dlatego, chciałem cię odnaleźć moja najukochańsza siostrzyczko, chciałem żebyś została matką chrzestną naszej córeczki, którą chcemy nazwać na twoją cześć.
Mówił to tak poważnie, że całą ta historia brzmiała wręcz realistycznie. Gdy nagle jego wyraz twarzy, całkowicie się zmienił, jak wtedy, kiedy byli dziećmi i ją drażnił. Ten idiotyczny uśmiech bycia dumnym z siebie z jakiegoś głupiego powodu, jakby, co najmniej wkręcił radę cytadeli.
- Bo wierci dziurę w brzuchu dokładnie tak jak ty.
Zabrał powoli swoją dłoń z ramienia Wade, ale niezauważalnie przejechał dłonią po jej ręce. Oczywiście, dla większości ludzi mogło to nie być nic takiego, ale tak jak zawsze w taki sposób chciał pokazać, że jest przy niej. Usiadł na swoim starym miejscu. Rozsiadł się trochę wygodniej, spokojniejszy, można nawet było zauważyć, że jego humor jest jakiś taki weselszy.
- Współpracujemy razem, jesteśmy partnerami. To chyba wszystko, co powinnaś wiedzieć.
Uśmiechnął się do siostry, a potem przeniósł wzrok, na Wade. Jednak wtedy uśmiech stał się bardziej szczerzy, bardziej otwarty. Chyba tak można było określić ich teraz, byli dobrze zgranym zespołem. Wspierali się i pomagali nawzajem. Uznał, że takie określenie będzie chyba najlepsze na ten moment. Żałował, że tak to wyglądało, ale nie zamierzał na nią naciskać w żaden sposób.
Słysząc dialog z Tadem, wiedział już gdzie to wszystko zmierza. W tej sytuacji musiał zabrać głos, bo nie mógł tak po prostu zostawić tego wszystkiego na jej głowie. Szczególnie, że jeśli Chaves był, chociaż trochę podobny do jego siostry, to raczej też sobie nie odpuści.
- Spokojnie, Tad. Sonya to profesjonalistka. Uratowała mi życie podczas naszej wspólnej misji.
Tylko oni wiedzieli, co się wydarzyło tamtego dnia. Może nie do końca go uratowała, po prostu postanowiła go oszczędzić, a że skończyło się to spotkaniem z jego rodziną to całkowicie inna bajka. Pewnie będą się pytać, jak zwykła Pani tłumacz uratowała życie takiego kogoś jak on, ale na to już też miał przygotowana odpowiedzieć. Zresztą, jak na wszystko.
- Ufam jej, jak i jej umiejętnością.
Mówił to naprawdę szczerzę, szczególnie pierwsze słowa. Pomimo tego, co się tam stało, po tym jak się otworzyła na niego nie mógłby jej nie ufać. Zresztą, byłą jedną z niewielu osób, której ufał naprawdę mocno. Dla niego wydarzenia tamtego dnia po prostu zniknęły, teraz chciał się cieszyć z tego, co udało mu się zdobyć na tej misji.
Miał też do niej duży szacunek, mało, komu udało się go tak wykiwać. Zazwyczaj starał się być zawsze o krok do przodu, ale tutaj dał dupy po całej linii. Może, gdyby zniknął wtedy w parku znajdując przez przypadek lokalizator i wyrzucając go gdzieś do kosza, to wszystko wyglądałoby inaczej. Mógłby wtedy nie siedzieć tutaj, tylko być znowu na Cytadeli. Wade pewnie byłaby teraz martwa, a Burel przetrwał by kolejny dzień.
- Odnajdzie Daryla.
Ostatnie zdanie brzmiało jakby Charles całkowicie umywał od tego ręce, ale ona już dobrze wiedziała, że tak nie jest. Mieli wspólnie wyruszyć na tą misję. Póki, co on nie mógł powiedzieć im, że będzie brał w tym udział. Nie chciał, aby siostra zaczęła się też martwić o niego. Jeśli chodziło o walkę to umiał sobie poradzić naprawdę dobrze. Spojrzał znowu na Sonye, tym razem na dłużej. Cieszył się, że byłą przy nim.