Mitrz Gry: Irene
Gracz: Charles Striker
Umarły, a znów ożył.
Zaginął, a odnalazł się.
Łk 15,11-32
Wade tylko zerknęła na niego, gdy wyszedł z łazienki. Nie wydawała się przejęta faktem, że był właściwie półnagi, tak jakby widok wielkiego jak góra mężczyzny, plączącego się w samym ręczniku po jej mieszkaniu, nie robiła na niej żadnego wrażenia. A może właśnie odwróciła wzrok tak szybko, tylko dlatego, że nie wypadało się gapić.Zaginął, a odnalazł się.
Łk 15,11-32
- Tak - odparła, patrząc na swój omni-klucz. - Napisałam do jej managera, że znalazłam jej brata, kazał się odezwać bezpośrednio do niej. Napisałam do niej wiadomość wczoraj koło siedemnastej, odpisała przed północą. Bardzo chce się spotkać. Jutro ma wolne, mówiła że się dostosuje co do godziny, nawet jeśli to będzie bardzo późno. Pytała czy dzwonię po okup, czy co, nie wierzyła do końca że tak po prostu chcę się spotkać i go przyprowadzę. Ale nawet nie zadawała zbyt wielu pytań, po prostu chce się zobaczyć z tobą. Chce, żebyś wrócił.
Ostatnie słowa wypowiedziała z pewną dozą smutku. Swoją drogą, tę rozmowę z Emily powinien przeprowadzić sam Charles i oboje o tym wiedzieli. Tymczasem Wade pewnie przez pół nocy pisała z jego siostrą, załatwiając mu powrót na łono rodziny. Możliwość, której mu zazdrościła, a której sama nie miała. Ale, tak jak mówiła, chciała żeby ta historia skończyła się dobrze. Przynajmniej ta jedna.
- Ty pewnie nie będziesz mieć czasu na zwiedzanie - uśmiechnęła się. - Dopij tę herbatę. Ja pójdę po pancerz i zaraz wracam. Bądź gotowy do wyjścia.
Wstała i przeszła do przedpokoju, gdzie wciągnęła na nogi wysokie buty na obcasie, sięgające ponad kolana. Idealne na temperaturę, która teraz panowała na dworze. Na Islandii miała buty od pancerza, płaskie i zupełnie przeciętne, okazywało się jednak że na co dzień nosiła coś zgoła innego. Płaszcza nie nakładała, bo szła tylko kilka pięter niżej. I faktycznie, kilkanaście minut później wróciła ze swoim pancerzem. Zaniosła go do sypialni, nie zdejmując butów, i wróciła do Strikera ze sporą torbą na ramieniu. Stanęła nad nim, tym razem już w płaszczu, spoglądając na niego znacząco. Była gotowa, więc najwyraźniej wszystko przyszykowała do wyjazdu wczoraj, kiedy Charles spał.
- Chodź.
Jeszcze jakieś kilka minut wygłaskiwała oba koty na pożegnanie i w końcu drzwi jasnego mieszkania się za nimi zamknęły.
Loty publicznymi transportami nigdy nie były przyjemne. Ale przynajmniej udało im się dostać dwa miejsca obok siebie. Tym razem nie było żadnego płaczącego dziecka, co samo w sobie było sukcesem, ale dwie starsze kobiety za nimi przez całą drogę zdążyły wymienić całą encyklopedię chorób, twierdząc, że mają każdą z nich. Wade na początku była całkiem rozbawiona tą rozmową, ale potem stwierdziła, że jest zmęczona, jako że zasnęła przed czwartą i musi się zdrzemnąć. Zamknęła oczy i szybko odpłynęła. W pewnym momencie jej głowa osunęła się na ramię Strikera, które, jako że był wielki, znajdowało się na idealnej, wygodnej dla niej wysokości. Gdy lecieli na Islandię, to by nie przeszło. Była wtedy zbyt zestresowana tym, co miało się wydarzyć. Teraz leciała właściwie dla towarzystwa, na coś w rodzaju wakacji, nadal za kredyty Simarda, więc nerwy nie trzymały jej w stanie podwyższonej świadomości. Lot trwał kilka godzin, Wade większość przespała. Obudziła się godzinę przed lądowaniem, wymruczała jakieś przeprosiny i zaczęła swobodną rozmowę na temat miejsc wartych obejrzenia w okolicach Sendai, jako że z Emily byli umówieni nie w samym mieście, a w parku na jego obrzeżach.
- Jak wysiadłam na Cytadeli, to nie zdziwiło mnie, że powietrze inaczej pachnie, ale tutaj też czuję różnicę - stwierdziła, gdy znaleźli się na zewnątrz, na lądzie. Wychodząc z portu rozejrzała się. Nie było tak zimno jak w Kanadzie, nie było też jeszcze ciemno. - Chcesz się gdzieś zakwaterować najpierw, czy mam się odzywać do Emily i idziemy bezpośrednio?