Chyba w życiu nie czuł tak wielkiej satysfakcji z wyśmiania kogoś. Czuł się teraz trochę jak zazwyczaj ci gnębią mniejszych. Dla niego zresztą każdy był mały, ale to co zrobił z Abramem było o wiele gorsze od innych rozwiązań. Oczywiście mógł mu przywalić w krtań ale to już doprowadziłoby do zwykłej bójki między nim, a najemnikami. Na takie rzeczy chwilowo humoru w ogóle nie miał. Wolał też nie zrobić sobie żadnej krzywdy przez misją. Przeciąganie tego nie miało żadnego sensu.
Dopiero na dworze mógł ochłonąć. Mimo wszystko wciąż chciało mu się śmiać z tego wszystkiego. Jego uśmiech z prześmiewczo przeszedł w ten ciepły, którym obdarowywał tylko Sonyę, w momencie, kiedy ta postanowiła się przysunąć bliżej mężczyzny.
- Wiem, że nie masz.
Spróbował pocieszyć kobietę tym niezbyt wyszukanym komplementem. Chociaż w ostatnich dniach zdążył się przekonać, że jej dupa wcale nie jest chuda i koścista. W jego wspomnieniach była ona po prostu idealna. Jakby nie patrzeć dla niego ona cała była jednym wielkim ideałem.
- To nie wojsko, Sonya. Każdy z nich po prostu na wolności zachowuję się inaczej ale pewnie Vova i Shon przemówią chłopakowi do rozsądku. Pewnie to nie pierwszy raz jak robi im taki syf.
Widział twarz Vovy, słyszał też jego ton głosu. Nawet nie chciał wiedzieć jak bardzo musiał wkurwiać swojego dowódcę, kiedy pracowali razem. Teraz nie byli żołnierzami, którzy mogą sobie pozwolić od czasu do czasu żeby wkurwić dowodzącego, teraz mieli klientów, którzy jeśli tylko im coś się nie spodoba każą im spierdalać lub w najgorszym przypadku poinformują ich szefów. Nawet nie chciał wiedzieć jak bardzo mogłoby to wkurwić biednego Siemiona, czy kogoś kto zajmuje się ich PMC.
- Czasem nie warto się kłócić, Sonya. – Uśmiechnął się szerzej. – Nie musisz im niczego udowadniać, ja przecież też cię na początku cię nie doceniałem myśląc, że jesteś zwykłym dzieciakiem z bronią. Teraz czuje mieszaninę respektu wymieszanego ze strachem.
Parsknął śmiechem. Raczej nie mówił serio o strachu, ale o respekcie jak najbardziej. To co udało jej się dokonać imponowało mu. Sama wykonała swoją zemstę z precyzją godną niejednego stratega. Do tego udało jej się go wykiwać jak dziecko. Już drugi raz dał się nabrać na niewinną buźkę jakiejś osoby. Trzeci raz na to nabrać się nie da. Kiedy widział, że szuka już noclegu przewrócił oczami.
- Tą kwestie mamy już załatwiona, tak mi się wydaje.
Charles nie mówił Sonyi zbyt dużo o miejscu do którego właśnie mieli się udać. Wiedziała tylko tyle że lecieli w stronę dystryktu Kima. Różnica była tylko taka, że taksówka wysadziła ich w bardzo specyficznym miejscu bo w uliczce, która raczej do najpiękniejszych nie należała. Wyróżniała się chyba tylko tym, że nie było tutaj żadnych vorchy. Striker prowadził wzdłuż drzwi. Wyglądało to jak małe schowki czy komórki dla lokalnych mieszkańców. Zatrzymał się w końcu przed jedną z nich. Przesunął metal ze skrzynki elektrycznej znajdującej się obok drzwi. Zamiast poplątanych kabli znajdował się tam panel. Wpisał szybko hasło, a brama przed nimi się uniosła. Przed nimi pojawiły się coś na kształt małego pokoju z jedną parą drzwi. Weszli do środka, a brama za nimi się zamknęła. Mężczyzna powoli podszedł do kolejnego panelu. Tym razem zbliżył do niego twarz, która została zeskanowana, a potem dodał jeszcze.
- Charles Striker, numer identyfikacyjny sto jedenaście.
Dopiero wtedy drzwi się otworzyły. W środku raczej czekał na nią widok którego nie mogła się spodziewać. Był to w pełni wyposażony apartament raczej którego nie dało się spotkać w takim miejscu jak Omega. Oczywiście, było trochę zakurzone ale było w dobrym stanie. Byli w pomieszczeniu głównym gdzie znajdował się salon połączony z kuchnią. Po jego prawej i lewej stronie były pootwierane drzwi. W większości pokoi można było zauważyć pościelone łóżka, ale dwa pokoje były inne. Jedno wyglądało na pokój medyczny, za to drugie na zbrojownie.
Striker podszedł kolejny raz do kolejnego terminalu. Połączył się z nim swoim omni-kluczem. Zaczął coś wpisywać, kiedy nagle do pomieszczenia zaczęły wlatywać małe roboty, które zaczęły sprzątać wszystko, a żaluzje które zasłaniały okna zaczęły się unosić. Widok z tego miejsca był zapierający dech. Można było zobaczyć stąd cały środek stacji.
- Sonya, witam cię w safehousie Rosenkova na omedze.
Uśmiechnął się do kobiety, jednak nie ruszał się z miejsca czekając aż cała maszyneria upora się z czyszczeniem. W międzyczasie wyciągnął papierosa i go odpalił.
- O tym miejscu wiem już chyba tylko ja, jako, że większość operatorów, którzy byli na omedze już nie żyje. Wygląda dokładnie tak samo, kiedy ją opuszczaliśmy.
Rozglądał się po pokoju. Trzeba było przyznać, że mieli rozmach jeśli chodzi o niektóre miejsca. Zresztą Striker sam wspominał, że ich noclegi potrafiły być przeróżne od statków transportowych w których strach było się zadrapać, po najdroższe hotele. Tutaj chyba jednak włożono kupę kredytów.
- Rosenkov uznał, że nie będziemy już latać na Omegę ale tak jak myślałem, nie zrobili nic z tym miejscem. Pewnie dalej za niego płacą jakieś krocie, a nikt o nim nie wie.