Z wnętrza apartamentu Virii dobiegała cicha muzyka, znacznie spokojniejsza niż ta, która towarzyszyła im przez cały czas w klubie. Na zewnątrz mieszała się z wiatrem i bijącym głośno, turiańskim sercem, gdy Viyo spoglądał na przestępującego przez ramę, w której niegdyś stała szyba, rosłego kroganina. Na jego napierśniku widniało wyraźne, czerwone logo Krwawej Hordy, a twarz pokrywały paskudne blizny. Cały lewy policzek kiedyś spotkał się z czymś bardzo gorącym, o czym świadczyły wyraźne poparzenia. Strzelba w jego dłoniach wydawała się nie ważyć więcej niż pistolet na wodę.
W oknie celownika karabinu snajperskiego znalazła się krogańska głowa. Wypełniała niemal cały jego obszar, z jasnym blaskiem świateł salonu tworzącymi jej obwódkę. Twarz spowijał półmrok, stworzony przez późną porę Illium.
Kroganin schylił się, rzucając do przodu w marnym uniku. Pocisk karabinu snajperskiego przeszył bok jego skroni, sprawiając, że żołnierz ryknął wściekle, naciskając na spust strzelby. Kula drasnęła jego czaszkę, nie przedzierając się do mózgu i nie kończąc ich potyczki w tak szybki sposób.
Gdy strzelba wypluła z siebie na raz trzy pociski, odbiły się od tarcz turianina, spadając na ziemię w postaci długich, ostro zakończonych kolców, które mogłyby wyrządzić wiele szkód, zatapiając się w jego ciało. Może nawet więcej niż zwykłe pociski.
Kolejny pochłaniacz upadł na ziemię. Trzeci, czwarty? Pas Widma wciąż był ich pełen, choć Wdowa zżerała następne w zastraszającym tempie, zmuszając go do reakcji. Kroganin, dostrzegając, że generator tarcz turiańskiego przeciwnika stoi mu na przeszkodzie, rzucił się do ataku we wściekłej szarży, którą nieraz mógł oglądać na żywo lub na vidach akcji, przedstawianą przez innych jego rodaków. Po raz pierwszy od dawna mógł jednak poznać jej gorzki smak. Kolba uderzyła z całej siły w szczękę Widma, sprawiając, że cofnął się, na moment czując, jak gdyby kula ciemnej energii wybuchła przed jego oczami, pochłaniając każdy obraz i dźwięk, wcześniej rejestrowany przez jego mózg. Fala bólu długo nie nadchodziła, gdy zawładnięte adrenaliną ciało reagowało zanim jego umysł otrząsnął się z uderzenia.
Ochroniarz stał blisko, bardzo blisko. Viyo czuł smród wydobywający się z jego otwartego pyska, a może własny strach, który pojawił się niczym dobrze zamaskowane ukłucie, motywujące go do działania. Jeden, potężny atak kroganina był w stanie wywołać u drugiej osoby kalectwo, jeżeli był odpowiednio mocny. Atak, do którego szykował się najemnik Krwawej Hordy, miał dokończyć to, czego poprzednie uderzenie nie zdołało dokonać.
Znokautować lub zabić.
Lufa karabinu snajperskiego znalazła się przy czaszce najemnika, co turianin obserwował czując wciąż potężne otępienie, które sprawiało, że czuł się bardziej obserwatorem, niż uczestnikiem wydarzeń. Następne, co odczuł, to odrzut trzymanego koślawo karabinu, zbyt wielkiego by móc wyprostować swobodnie dzierżące go ręce.
Najemnik zwalił się do przodu, na swojego oprawcę, całym, dwustukilogramowym cielskiem, nieomal przygniatając gdyby trzeźwość nie wróciła do głowy Widma, nakazując mu się odsunąć. Krew szumiała mu w uszach, a szczęka pulsowała bólem, jak gdyby została wytrącona ze swojego prawidłowego miejsca.
W oddali, niebieskowłosa podniosła się z trudem do pozycji siedzącej. Oddychała ciężko, w jej oczach tkwił ból. Na ramieniu, na panelu sterowania jej pancerza, migały napisy o kolejnych, aplikowanych dawkach medi-żelu i leków przeciwbólowych. Coś, w co była zaopatrzona też kiedy ostrze Bryanta przebiło jej brzuch. Końska dawka leków utrzymywała ją w transie w sytuacji, w której każdy inny straciłby przytomność i również teraz, wbrew logice, kobieta usiłowała podnieść się na nogi.
Nie zrobiła tego jednak póki nie otrzymała pomocnej dłoni turianina. W odruchu silniejszym niż rozsądek odsunęła się, nie pozwalając pomóc sobie ponad to. W dłoni ściskała pistolet maszynowy, z oczu zniknęła wściekłość. Przez sekundę, zatliło się w nich coś nowego, coś, czego Widmo jeszcze dotychczas nie widziało. Pustka braku determinacji, przybicia tym, czego człowiek nie mógł znieść, a może zwyczajnego cierpienia nagromadzonych, odniesionych wczoraj i dziś ran.
Zimno wypędziło z jej miodowych tęczówek tę chwilę słabości.
- Dokończmy to - powiedziała cicho, choć zdecydowanie, nie patrząc na stojącego obok turianina. Nie ruszała się wciąż z miejsca ale stała, lekko zgięta, nie poruszając się bardziej, niż musiała. Wpadła w trans, jak Widmo chwilę wcześniej, niemal znokatowane przez turianina. - Musisz iść przodem.