To nie miało prawa się udać, ale się udało.
Gdy Striker podniósł ręce, strażnik musiał poczuć pewnego rodzaju ulgę, zdając sobie sprawę, że więzień postanowił jednak się poddać. Ale trwało to zaledwie chwilę. Potem dla mężczyzny o ciemnych, poprzetykanych siwizną włosach wszystko poszło zupełnie nie tak.
Nietrudno było mu wyrwać broń z rąk, bo tego się nie spodziewał. Krótka seria poszła gdzieś w ścianę, o milimetry mijając głowę Charlesa, tak, że praktycznie mógł poczuć pęd powietrza przy wystrzeliwanych pociskach. Wściekłość dodała mu siły, adrenalina, której nie musiał sobie aplikować za pomocą żadnych iniektorów, pomogła mu zareagować błyskawicznie i nie dość, że uniknąć własnej śmierci, to jeszcze przynieść ją drugiej osobie. Gdy szybko obrócił karabin w dłoniach i nacisnął spust, znacznie dłuższa tym razem seria przebiła się z przyłożenia przez klatkę piersiową ochroniarza, pozbawiając jego spojrzenie już wszelkich emocji.
W tym samym momencie Charles poczuł ukłucie w bok szyi, a zanim zdążył zareagować i odwdzięczyć się strażnikowi zastrzeleniem również jego, zaczął gwałtownie tracić władzę w swoim własnym ciele. Na ziemię upadł zaledwie sekundę po pierwszym ze strażników. A potem przed jego oczami zapadła ciemność. Prawie taka sama, jaka zapadłaby, gdyby nie udało mu się uniknąć postrzału, choć z tamtej miałby znacznie mniejsze szanse się wybudzić.
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Najpierw zrobiło się zbyt jasno.
Światło, które znajdowało się wysoko nad nim, świeciło zdecydowanie zbyt mocno, choć przecież to były zwyczajne jarzeniówki, takie, jakie stosowano wszędzie. Potem dotarł do niego dźwięk jakiejś maszyny, prawdopodobnie medycznej, ale chwila zastanowienia nad resztą zmysłów pozwoliła mu dojść do przekonania, że owa maszyna nie była podpięta do niego. Leżał na jakimś łóżku, wysokim, niewygodnym, prawdopodobnie szpitalnym. Dodatkowo wystawały mu z niego nogi. Nie był niczym przykryty, ani rozebrany z pancerza. Przywiązany też nie. Tak jakby wrzucili go tutaj i zostawili samemu sobie. Znając życie, znów uratowały go jego gabaryty. Dawka środka usypiającego, którą ostatecznie mu wstrzyknięto, miała zapewne unieszkodliwić go na kilka godzin, dopóki nie przeniosą go na salę operacyjną, czy gdziekolwiek zamierzali mu wszczepić wspominany przez doktor Clain implant.
Gdzieś po jego lewej stronie było słychać kroki i ciche nucenie czegoś pod nosem przez, jak się później okazało, zajętą swoimi sprawami pielęgniarkę. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że Charles się przebudził, bo przecież dostał narkozę, więc go nie obserwowała. Robiła sobie herbatę, korzystając z czajnika stojącego na długim blacie pełnym przeszklonych szafek z przeróżnymi lekami i innymi specyfikami. Potem usiadła tyłem do Strikera i zabrała się za czytanie jednego z tutejszych portali plotkarskich na komputerze - mężczyzna nawet z daleka rozpoznał charakterystyczną szatę graficzną, znaną nawet tym, którzy nie interesowali się brukowcami.
Maszyna działała jednak z jego drugiej strony. I gdy obrócił głowę w prawo, widok, który mu się ukazał, pewnie całkowicie wybudził go już z odrętwienia, przynajmniej tego psychicznego.
Na sąsiednim łóżku, stojącym jakieś dwa metry dalej, tyłem do niego leżała Wade. Kobieta, za którą tu przyleciał i dla znalezienia której ściągnął tu wszystkich pozostałych.
Nietrudno było rozpoznać tak dobrze mu znajomą sylwetkę, przykryty szpitalną koszulą kształt ramienia i krzywiznę biodra, po której tak często przesuwał dłonią przez ostatnie dwa miesiące. Teraz czarne włosy rozsypane były niedbale po sterylnie białej poduszce, a kobieta przykryta była prześcieradłem tylko do pasa. Wyżej koszula była rozcięta wzdłuż pleców i związana w kilku miejscach tylko po to, by się nie rozjeżdżała. Ukazywała podłużną bliznę, idącą od samego karku po dół kręgosłupa Sonii - taką samą, jaką posiadał Striker, choć znacznie ładniej i czyściej zszytą. Była bardzo świeża, pokryta warstwą medi-żelu. Tak jakby dopiero co zabrali ją z sali operacyjnej. I kto wie, może właśnie przygotowywali ją dla Charlesa.