W galaktyce istnieje około 400 miliardów gwiazd. Zbadano lub chociaż odwiedzono dotąd mniej niż 1% z nich. Pozostałe światy oraz bogactwa, które zawierają, wciąż czekają na odnalezienie przez korporacje lub niezależnych poszukiwaczy.

Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

[Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

31 paź 2019, o 16:51

Z zamknięciem drzwi nie nastała niewygodna cisza, bo już korytarz wydawał się martwy i pusty. Mężczyźni uparcie milczeli - jedynie Donovan mówił, swoim spokojnym i niskim głosem, w którym nie pobrzmiewała agresja czy nienawiść. Objawiał uczucia w zupełnie inny sposób i ten potrafił budzić trwogę bardziej niż wściekłe krzyki.
Gdy kontrolka zmieniła swój kolor na czerwony, podjął pewną decyzję - a może przeszedł z punktu A do punktu B na swoim planie, nakreślonym znacznie wcześniej. Jeden ochroniarz wciąż ściskał ramiona turianina, podczas gdy blokujące jego nadgarstki kajdanki rysowały gładką powierzchnię rękawic, pozostawiając po sobie niemal niewidoczny ślad przy każdym, gwałtownym szarpnięciu.
- Masz rację - odezwał się wreszcie, gdy jego sylweta znów zwróciła się w stronę Viyo, a płaszcz lekko załopotał przy tym ruchu. - To było długie kilka miesięcy.
Nagłe szarpnięcie mężczyzny niemal wytrąciło go z równowagi. Trzymający go ochroniarz gwałtownym ruchem cisnął go w kierunku ściany i natychmiast doskoczył do niego z powrotem wraz ze swoim towarzyszem. Nie widział, którego cios padł jako pierwszy - czyja, wzmocniona rękawicą pięść uderzyła w jego skroń, powodując błysk bieli przed jego oczami. Dwójka mężczyzn i tak wyglądała podobnie. Za wizjerami czaiły się inne twarze, lecz te same, wzgardliwe spojrzenia.
Nie mieli żadnego problemu z wykonaniem rozkazu, który nawet werbalnie nie padł w powietrzu. Niczym dwójka katów, rzucili się do turiańskiego gardła. Pomimo swej innej rasy, niższej, z natury słabszej, ich uścisk wydawał się żelazny i choć jednego mógłby spróbować stratować swoim ramieniem, na zmianę przytrzymywali go w miejscu, lub pomagali sobie nawzajem, jakby okładanie go było sportem zespołowym, a Reed oceniającym ich poczynania trenerem.
Kolejny cios trafił w okolice jego ucha, sprawiając, że coś w nim zaczęło dudnić, tłumiąc odgłosy ich wspólnej szarpaniny. Następny trafił w jego szczękę, nieosłoniętą przez hełm, w której poczuł natychmiast poczuł iskry bólu. Jego plecy uderzyły w ścianę gdy spróbował się od niej oderwać, a uścisk przytrzymał go w miejscu.
Rzucili jego ciałem w następną ścianę, naprzeciwległą do tej, przy której stała półka z narzędziami. Stanęli metr przed nim, dając mięśniom chwilę wytchnienia. Nie mógłby zliczyć, ile faktycznych ciosów przyjęło jego ciało, a ile bólu, który czuł teraz pod płytkami pancerza, wynikało z wysiłku i ciągłego szarpania.
- Pamiętam, jak was opisywano gdy wojna wybuchła - miękko odezwał się Donovan, stojący wciąż pod drzwiami. Obserwował, jak pojedyncza stróżka krwi spływa po brodzie Widma z jego ust. Coś, czego odrętwiałe ciało nie próbowało nawet zarejestrować. - Rogate demony, wysokie na trzy metry, silne jak tury. Odporne na promieniowanie, gorąc i chłód.
Półmrok skrywał większość jego spojrzenia, ale turianin czuł je na sobie.
- Ciekawiło mnie wtedy co myślicie o nas. Dziwnym gatunku, który bez pytania wtargnął na innych podwórko.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

1 lis 2019, o 12:46

Pierwszy cios nie bolał mniej tylko dlatego, że się go spodziewał. Szarpnięcie za ramiona i ciśnięcie o ścianę pozbawiły go możliwości obrony w takiej samej mierze co nadgarstki spięte energetycznymi kajdankami. Żołnierze Donovana byli profesjonalistami w każdej sylabie tego określenia - bez względu na to czy chodziło o wykonywanie rozkazów, wojskowe wyszkolenie czy też zwykłe okładanie więźnia pięściami. Uderzenia spadające na jego ciało były metodyczne i wyważone, nawet jeżeli kierowała nimi frustracja i złość wywołana śmiercią towarzyszy. Kiedy szarpnął się próbując oddać jednemu z mężczyzn, chwytał go drugi; gdy osłaniał się przed nadlatującą pięścią z jednej strony, trafiała go inna z drugiej. Brakowało tu chaosu niezaplanowanej bójki pod wpływem afektu, brakowało tu braku celowości wywołanej buzującymi emocjami - te, jeżeli były obecne, ustąpiły miejsca dyscyplinie katujących go ludzi.
W pewien abstrakcyjny sposób potrafił ich nawet zrozumieć. W Szanghaju zginęło z ręki jego i Mayi ile osób? Dziesięć? Dwanaście? Plus dwoje w Noverii? Ilu z nich było towarzyszami dwóch okładających go żołnierzy? Ilu było przyjaciółmi z którymi służyli wspólnie od lat, ilu piło razem w mesie, ilu wyskakiwało razem na przepustkę, czy to w Castorze, czy też wcześniej, za czasów służby w Przymierzu? Może nawet byli wśród nich bracia? Siostry? Łatwo było przyjąć, że za nieprzeniknionymi maskami ludzi Castora czają się bezimienne, pozbawione emocji i własnego życia roboty. Że ich czas wolny polega tylko na podążaniu za Reedem, na wykonywaniu czarnych operacji i byciu "tymi złymi". Że są tylko beznamiętnymi klonami, które egzystują, żeby uprzykrzać im życie i stać na drodze, gdy Los tego wymaga, i że wcale nie posiadają własnej historii złożonej z milionów drobnych sytuacji, chwil z życia i wspomnień.
Tak było przez pierwsze dwie, trzy sekundy. Jeden z pierwszych ciosów w szczękę wybił mu jednak z głowy wszelkie filozoficzne rozważania, które mogłyby się tam zagnieździć pomimo paradoksalności całej sytuacji.
Uderzenie w skroń stalowymi kłykciami rękawicy rozdzwoniło mu pod czaszką setkę syren alarmowych, sprawiając że na krótką stracił możliwość widzenia. Przed kolejnymi ciosami tylko się garbił, przez następne parę uderzeń nie będąc w stanie nawet myśleć o obronie, poddając się na chwilę fali bólu i niepowstrzymanych razów. Dopiero, gdy cisnęli nim o kolejną ścianę i odstąpili na krok, jego umysł mógł z trudem dogonić odrętwiały, cierpiący organizm.
Ile minęło już z pięćdziesięciu siedmiu minut, które Khouri potrzebował na dotarcie do bazy? Czas zlał się w jedno po utracie omni-klucza, ale teraz ta myśl była jedną, z kilu wyraźnych, których musiał się łapać, żeby zostać na powierzchni.
- Masz dziwny sposób na zaspokajanie swojej ciekawości - wydyszał, schylając się i ciężko próbując złapać oddech. Żebra pulsowały ostrym bólem przy każdej próbie wciągnięcia powietrza, czy to w obudzonym wspomnieniu po urazie na Nos Astrze, czy też na skutek nowych obrażeń. W głowie mu dzwoniło, a w ustach czuł cierpki posmak miedzi; kilkanaście błękitnych kropel zdobiło posadzkę u jego stóp, prawdopodobnie tak samo jak i rękawice jego oprawców.
Odrętwienie sięgało twarzy jak i płytek pod jego pancerzem. Ile z nich popękało pod ciosami, ile skrywało rosnące, fioletowe siniaki i obrzęki? Mięśnie napięte miał jak postronki, zarówno z bólu maskowanego przez adrenalinę, jak i przez cała sytuację. Przesunął językiem wewnątrz ust, czując krew zbierającą się za zębami.
- To kogo wam zabiłem? Brata? - wyrzucił z siebie z trudem, podnosząc wzrok na stojących przed nim ludzi. - Kochanka? - Jak potężna była warstwa dyscypliny, którą trzymał ich Reed? Ile paliwa było potrzeba, żeby rozniecić bardziej tlące się pod nieprzeniknionymi maskami iskry. - I to, i to? Nie oceniam.
Tym razem jednak nie czekał aż któryś spróbuje znowu go złapać. Gdy tylko wyczuł zbliżający się ruch, sam ruszył pierwszy - plując błękitną krwią zmieszaną ze śliną pierwszemu z oprawców w wizjer i odbijając się od ściany, żeby rzucić się na drugiego i może go powalić lub chociaż zranić. Nie miał złudzeń, że sekunda lub dwa przewagi niewiele znaczą w obliczu trzech zawodowych oprawców, niewielkiego pomieszczenia i skutych ramion, i raczej nie na tyle żeby złapać broń któregoś z nich lub uwolnić się z całej sytuacji, ale też i nie to było jego ostatecznym celem.
Na pewnym etapie chodziło już po prostu o sam fakt nie poddania się bez walki i zarobienia kilku własnych trafień w szarpaninie.
Drobne przyjemności.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

3 lis 2019, o 16:14

Powodzenie ataku:
A<30<B<60<C
0
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

3 lis 2019, o 16:55

Błękitna krew wymieszana ze śliną odbiła się od wizjera pierwszego z napastników, a chwilę po tym w jego ciało uderzyło rozpędzona masa dwustu kilogramów turiańskiego ciała. Żołnierz nie zdążył odskoczyć, być może w zaskoczeniu, a może niewiele był w stanie zrobić z taką masą gdy ta zdążyła się rozpędzić po odbiciu od ścian. Jego ciało uderzyło w metalową ramę szafki z narzędziami, przygniecione ramieniem Widma, na którego od razu rzucił się drugi z mężczyzn, odpychając go w bok.
Gdy ponownie uderzył plecami o metal, dwójka doskoczyła do niego w tym samym momencie, nie pozostawiając czasu na oddech. Ochroniarz szybko otrząsnął się po uderzeniu, a teraz ze wściekłością rzucił się do niego z pięściami. Uderzenia, które przyjmował na siebie jego pancerz, rezonowały w starych ranach, otwierając niektóre na nowo. Poruszając zrośnięte żebra, wzmacniając piorunujący ból w obitych lub nadwyrężonych miejscach, który zalewał jego pole widzenia błyskami bieli przy każdym, trafniejszym ciosie, zatrzymywał oddech w obolałej piersi, spinał mięśnie i zaciskał pięści w próżnej walce z kajdankami.
- Twój naród dalej chowa do nas urazę za obronę tego, co było nasze. Ty jesteś zbyt młody by pamiętać - zabrzmiał głos mężczyzny, tak samo jak wcześniej, jakby chwila odwetu ze strony Widma nie nadeszła, tylko dalej postępowali zgodnie z planem. - Ja pamiętam to doskonale. Pamiętam leżące na ulicach ciała mieszkańców, którzy sprzeciwili się oblężeniu. Pamiętam żołnierzy pierwszej floty, rannych, na zawsze okaleczonych, ukrywanych w piwnicach przez wieloosobowe rodziny, chwytających za broń gdy dostrzegli nadciągające posiłki...
Następne zdanie przecięło powietrze, lecz zostało przechwycone przez dudnienie w uszach wywołane kolejnym, trafnym ciosem w bok turiańskiej głowy. Nogi z każdą chwilą pragnęły się poddać, chwiejnie utrzymując go w górze lecz zwiastując zmęczenie. Ciało odruchowo zbijało się w sobie, starając zmniejszyć powierzchnię dostępną dla pięści oprawców, których siła nie współgrała z wątlejszym, ludzkim ciałem.
Ze świstem zaczerpnął powietrza gdy oboje złapali go za ramię, prostując, jakby prezentując światu. Jego prawe oko zalewała błękitna krew, drugie puchło po otrzymaniu uderzenia, rozmywając niejednorodnie obraz stojącego przed nim człowieka. Reed po coś sięgał do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza, w ruchu niebezpiecznie przypominającym wyjęcie broni.
- Opowieści o was przerażały. Rzeczywistość okazała się... łatwiejsza. - westchnął bezdźwięcznie, a uścisk ochroniarzy zmienił się w żelazny, boleśnie wykręcając jego ramiona do tyłu, jakby przygotowywali się na sprzeciw ze strony Widma. - Zabiłeś ludzi. Braci, synów, ojców, siostry, córki, matki. To, kim byli dla innych nie umniejsza ani nie dodaje temu, że ich zamordowałeś - dodał, powracając do wyzwisk, które wydawały się zaistnieć w ich jednostronnej dyskusji godzinę temu, nie kilka minut wcześniej.
Gdy wyciągnął rękę spod płaszcza, nie trzymał pistoletu, tylko medykament. Strzykawkę ukrytą w poręcznej, medycznej tubie, częściowo przeźroczystej. Płyn w środku miał fioletowe zabarwienie, ale niczego nie zdradzał turianinowi. Strzykawka była prosta w obsłudze i choć nie widział wystającej z niej igły, wiedział, do czego służy trzymane przez Reeda urządzenie.
- Pora, żeby ta gra się wreszcie skończyła - dodał, ruszając w kierunku przytrzymywanego Viyo.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

3 lis 2019, o 21:59

Drobne przyjemności były równie drobne, co ulotne.
Opór ciała pod własnym ramieniem i uderzenie nim o ścianę było przerwą, która trwała nie dłużej niż pojedyncze uderzenie serca. Cena za tą chwilę nieposłuszeństwa, za tą próbę podreperowania tłamszonej ciosami dumy, przyszła niemal od razu, gdy został siłą oderwany od żołnierza przez jego towarzysza, a jego ciało otrzymało kolejne razy. Uderzenia opancerzonych rękawic spadły na niego ze zdwojoną siłą i wściekłością - coś czego mógł się spodziewać. Wypuścił z siebie gwałtownie powietrze z bólu, gdy kolejny cios spadł na jego żebra, a potem kolejny gdzieś w okolicę brzucha; skute ramiona uniósł do obrony, ale był to próżny gest, który nie zatrzymał następnych uderzeń spadających na napierśnik, na ręce, na twarz.
Przed oczami eksplodowała mu supernova, gdy stalowe kłykcie trafiły go nad okiem, szarpiąc jego głową do tyłu tak silnie, że aż uderzył potylicą o ścianę. Słowa Reeda, rozbrzmiewające w tle niczym makabryczna wyliczanka, zlały się w nieartykułowany szum. Dyscyplina i logika rozmyły się pod falą bólu i oszołomienia adrenaliną, która powoli przestawała sobie radzić z ilością bodźców, które zalewały jego ciało. Już samo to, że wciąż stał na nogach, graniczyło z cudem i było zasługą ściany za jego plecami oraz ciosów, które co raz nim o nią rzucały. Sekundy zlały się w minuty albo i godziny; ciężko było rozróżnić bieg czasu gdy jego upływ można było tylko mierzyć poprzez eksplozje bieli przed oczami, gwałtowne impulsy bólu pod uderzeniami pięści i ostre jęki metalu o metal, tam gdzie dwa pancerze zderzały się ze sobą w próbie sił.
Niemal nie zorientował się, gdy jego oprawcy w końcu przestali. Uścisk na ramieniu był niczym w porównaniu z falą pozostałych sygnałów, które wysyłało jego ciało, ale gdy został siłą wyprostowany, do jego płuc wdarło się tęskne powietrze. Nie było jednak orzeźwiające, nie było nawet przyjemne - stłuczony mostek i popękane żebra okrasiły nawet tę chwilę cierpieniem, z świstem i niechęcią pozwalając na obowiązkowy oddech. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała gwałtownie, walcząc o każdy haust powietrza.
Słowa łowcy przebiły się z trudem przez jego poobijaną świadomość. Wszelkie próby pyskowania lub żartowania już dawno zostały mu jednak wybite z głowy, a to co teraz w niej zostało było o wiele bardziej pierwotne, o wiele bardziej szczere. Były różne metody na pokonanie murów, którymi otaczali się ludzie, a Reed wybrał tą najbardziej bezpośrednią - brutalną siłę.
- Jesteś pierdolonym hipokrytą, Reed - wycharczał z trudem, nie potrafiąc rozróżnić własnej wściekłości od bólu. - Nie masz prawa oskarżać kogokolwiek o bycie mordercą.
Uścisk trzymających go żołnierzy był żelazny, ale nie próbował się już nawet wyrywać. Spuścił pulsującą głowę, pozwalając krwi spływać po twarzy i pancerzu.
- Rzeczy, które zrobiliście na AZ-99, wykraczają poza to słowo. Widziałem klatki w których trzymaliście moich pobratymców jak zwierzęta, widziałem eksperymenty, widziałem cmentarz w jaki zamieniła się Lyesia przez waszego wirusa - warknął gardłowo. - Pierdolisz o demonach i wspomnieniach wojny, ale sami jesteście o wiele większymi potworami niż ja. Żadna z tych rzeczy, żadna z wizji Steigera i twoich własnych, żałosnych doświadczeń nie usprawiedliwia tego co robicie. Ani ciebie, ani twoich ludzi.
Kolejne szarpnięcie za ramiona, tym razem boleśnie wykręcające je do tyłu, podniosło go do pionu, zmuszając do spojrzenia na człowieka. Między błękitną, gorącą wilgocią, którą czuł na twarzy, a pulsowaniem głowy, dostrzegł jego gest. Strzykawka ujrzała światło dzienne, wyciągnięta spod płaszcza, ale jej zawartość pozostała tajemnicą. Czy była to trucizna, która miała zabić go na miejscu bez spotkania ze Steigerem? Czy nigdy miało do niego nie dojść, bo stary naukowiec po prostu nie dbał już o Widmo, tracąc zainteresowanie przeciwnikiem, gdy ten się poddał, przechodząc od swojego zwycięstwa do ciekawszych tematów? Czy nowe serum, które wymagało najpierw zmiękczenia woli turianina? A może po prostu specyfik, który uśpi go na długie godziny?
Być może w innej sytuacji doceniłby ironię chwili. I fakt, że być może dobrowolne oddanie się w ręce wroga nie było jednak tak dobrym pomysłem.
Czy to samo właśnie przechodziła Maya, zaledwie kilka zakrętów dalej?
- Ostrzegałem cię Reed co się stanie, gdy nie porozmawiam ze Steigerem - wyrzucił z siebie, ale jego wzrok zawisł na igle. Spróbował szarpnąć się w uchwycie ludzi, czując jak do całego bólu, wściekłości i pulsowania zaczyna dołączać desperacja.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

5 lis 2019, o 14:29

Wyświetl wiadomość pozafabularną Wściekłość turianina mieszała się z bólem, który dawno przekroczył poziom, do którego byłby w stanie go ukrywać. Udawać, że nic sobie nie robi z ataków ochroniarzy, wyszkolonych w swoim fachu, dokładających mu cierpienia z niemal metodyczną dokładnością. W ich oczach widać było odbicie jego własnych emocji - żywej złości nie był w stanie zakryć wizjer hełmu przy tak małej odległości. Mimo tego, nie wydawały się kierować nimi wyłącznie uczucia, nie pchały ich do przodu, nie dodawały ruchom chaotyczności.
- Nie próbuję niczego przed tobą usprawiedliwiać - odpowiedział mężczyzna spokojnie, nie zwracając uwagi na to, jak szarpał się w uścisku dwójki ludzki mężczyzn. Zaparli się nogami, po jednym na jego ramię, przytrzymując go w miejscu wbrew jego woli i nieważne, jak bardzo próbowałby się im wydostać, równie dobrze mogły w tej chwili trzymać go mechaniczne ręce. - Zanotowałem ostrzeżenie - dodał, niemal z odrobiną sarkazmu.
W jego szyję wbiła się mała, niemal niewyczuwalna igiełka, acz jej dozownik praktycznie uderzył o jego skórę, wywołując więcej bólu od uderzenia niż od wkłucia. Nieznana substancja przedostała się do centralnej żyły, wypełniając naczynia krwionośne i podróżując wgłąb systemu.
Specyfik działał szybko. Może przed wybraną przez Reeda lokalizację wkłucia, a może przez to, co zawierał. Widmo najpierw odczuł odrętwienie ogarniające jego mięśnie. Palce, które z trudem zgiął i rozprostował, po chwili wydawały mu się obce. Czucie znikało, będąc zarówno ulgą, jak i przekleństwem. Ból stał się wszechobecny, lecz jego charakter się zmienił. Doznania były specyficzne, ciężkie do opisania gasnącemu umysłowi, którego świadomość była mu odbierana przez odurzające działanie narkotyku.
Nie spostrzegł, gdy dwójka mężczyzn go puściła, pozwalając osunąć się twarzą w dół na ziemię. Ostatnim, co poczuł, było uderzenie zimnej podłogi o obitą kość policzkową, nim wizja okutych, metalowych butów przed jego oczami się rozmyła.

Świat spłonął na długo, nim zorientował się, że jest jego częścią. Pomieszczenie, w którym się znajdował, tworzyły kłęby pyłu zbite w przedmioty - stoły, rozrzucone krzesła. Nie miało wyraźnie zarysowanych ścian - w polu peryferyjnego widzenia dostrzegał kąty i linie proste, dzięki którym mógłby lepiej zorientować się w przestrzeni, ale za każdym razem gdy skupiał na nich swój wzrok, rozmywały się w czarną, gęstą mgłę.
Tym razem, jego oczu nie zalewała błękitna krew. Ciało nie piekło po zadanych mu obrażeniach, ból wydawał się odległy, przysłonięty zasłoną snu, kojąco odgradzającą ją od tego, co wydarzyło się wcześniej. Mimo tego, nie był w stanie rozglądać się dookoła swobodnie. Jakby obserwował świat przez kamerę monitoringu mającą problemy ze skupieniem swej ostrości w jednym punkcie. Jego pole widzenia zalewała mgła, by w pewnych miejscach przebijał się ostry, a w innych nawet zbyt ostry obraz. Miejsca te zmieniały swoje położenia w płynny sposób.
Stał w alei, której granice wyznaczały klatki. Smoliste pręty falowały na wietrze, pulsowały niczym bariery biotyczne, ukrywając swoją zawartość. Cele były malutkie. Sięgały mu do pasa, musiałby mocno się w sobie skurczyć by zmieścić się do jednej z nich.
Był sam. Towarzyszył mu jedynie szum pracującego recyklatora powietrza, w którego szmerach zwodniczy umysł wyłapywał słowa.
- Nigdy... ja to zrobię... to jej dzieło...
Dostrzegł ruch w jednej z klatek, która nie zniknęła gdy skierował ku niej spojrzenie. W środku, za kratami, kłębił się mały kształt. Stworzenie zwinęło się w kulkę, lecz było na tyle małe, że spokojnie mieściło się w swojej celi.
- Zapędzili nas... jak zwierzęta... - kształt w środku poruszył się lekko. Obraz się wyostrzył, pozwalając mu rozpoznać w nim kilkuletnie, turiańskie dziecko. Przypominało swój własny cień, a zwinięte w kłębek chowało w ramionach twarz, nie pozwalając mu się dostrzec. - Pomóż mi.
Prośba wydawała się docierać z klatki, w której chował się mały turianin. Znajdowała się po jego prawej stronie, zaledwie metr dalej. Dostrzegł zamek u boku krat - nie był zablokowany, wystarczyło go tylko otworzyć.
- Zginiemy tutaj - damski głos dotarł do jego lewego ucha, zmuszając głowę do odwrócenia się w stronę, z której przybył.
Na środku alei pomiędzy rzędami klatek, kilka metrów przed nim w ciemności zarysowały się zamknięte drzwi. Przez szparę w przejściu, po ich konturze do środka mrocznego pokoju sączyło się światło pochodzące z drugiego pomieszczenia.
- Musimy się stąd wydostać. Proszę.
Nie był w stanie zidentyfikować głosu, ale był pewien, że już go kiedyś słyszał. Wywoływał w nim poczucie ciepła, ale też wzmagającego zagrożenia, o którego obecności pamiętał umysł nawet gdy nie widział go gołym okiem.
Zamek na drzwiach odblokował się ze szczękiem, zachęcając do otworzenia przejścia.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

6 lis 2019, o 23:14

Wyświetl wiadomość pozafabularną Każde szarpnięcie ramionami w uścisku powodowało więcej bólu w obitym ciele, ale im bliżej niego podchodził człowiek z igłą, tym bardziej on próbował się szarpać. Mięśnie paliły go żywym ogniem, a jego twarz wykrzywiała się co i raz w cierpieniu, ale nie przestawał. Nie dlatego że bał się ukłucia, nie dlatego że mogłoby tu uderzyć w jego dumę, ani nawet nie dlatego, że nie wiedział co znajduje się w strzykawce. Ale dlatego co ta strzykawka reprezentowała - cokolwiek było w środku, oznaczało przegraną w walce z Castorem, oznaczało bezpośrednią porażkę ich misji. Oznaczało niespełnienie żadnej z obietnic, które złożył, oznaczało śmierć lub coś gorszego dla Mayi, oznaczało że każda z myśli, które krążyły po głowie Vasir oraz Radnej Irissy, ostatecznie okaże się prawdziwa lub nierozjaśniona. Oznaczało, że w jakimkolwiek stanie się nie znajdzie - oszołomionym otumanieniu po serum prawdy, głębokim śnie środka usypiającego czy zwyczajnej śmierci - nie będzie w stanie zareagować na eksplozje ładunków Khouriego, a także ruszyć z dalszym planem. Jeżeli niebieskowłosa biotyczka właśnie przechodziła to samo, eks-żołnierz Przymierza zostanie sam. Przeciwko całej bazie Castora.
Ukłucie igły w szyję sprawiło, że wykręcił głowę, ale ta była unieruchomiona w żelaznym uchwycie jego oprawców. Uderzenie tłoka wyrwało z jego gardła desperackie warknięcie pełne protestu, ale nawet na to było już za późno - fioletowy płyn ruszył pod ciśnieniem, wciskając się w główną żyłę i dołączając do jego krwioobiegu, mieszając się z błękitem. Trucizna łowcy zaczęła rozprzestrzeniać się po jego organizmie niczym wirus, mknąc do celu, paraliżując organizm i otulając umysł mgłą otumanienia. Drętwienie palców i ciężkość własnego ciała nadeszła chwilę później, ale nie przesłoniła desperacji i uczucia przegranej, które towarzyszyły mu do ostatniej chwili w umyśle osuwającym się w niebyt.
Zarejestrował zbliżanie się podłogi na całe lata po tym, gdy ta uderzyła go w policzek.
A potem nawet i to straciło na znaczeniu, gdy świat przestał istnieć, a jego świadomość się wyłączyła.

Limbo spowite dymem, pełne miraży z mroku. Niewyraźne odbicie rzeczywistości, drgające i rozmywające się w nicość ilekroć próbował zmusić umysł do skupienia na niej wzroku, do znalezienia logiki w bezkresnej przestrzeni pozbawionej sensu. Klatki wyznaczały granicę świata, ale eteryczne pomieszczenie w którym się znajdował ciągnęło się w nieskończoność, niczym obraz z dwóch luster ustawionych naprzeciwko siebie i przykrytych cienką mgłą. Aleja nie miała początku ani końca, tak jak klatki nie miały numerów i formy. Obydwie te rzeczy były jednak tak bardzo rzeczywiste, tak bardzo odcinające się na jego umyśle, że sam ich widok powodował fizyczny ból w jego głowie.
Spróbował się obrócić, rozejrzeć po własnym, prywatnym piekle, ale wszędzie znajdowały się klatki i cienie. Jego oddech przyspieszył, a serce waliło jak oszalałe, poddając się irracjonalnej panice lub być może próbując walczyć ze spalonym światem. Szum recyklatora przypominał zawodzenie wichury, stając się tym głośniejszy im bardziej jego umysł się na nim skupiał, aż w końcu był nie do odróżnienia od szumu krwi pulsującej w uszach.
Zniknął w tym samym momencie, gdy nadszedł szept.
Ruch w jednej z klatek zacisnął mu lodowate szpony na sercu, kiedy umysł podsunął nie widok tego czym była jego zawartość, ale myśl czym mogła być. Stare blizny bolały najbardziej, gdy otwierały się na nowo, wypuszczając ze środka zagrzebane dawno demony. Jego dłoń niemal odruchowo sięgnęła do eterycznych prętów, a sam ruszył w tamtą stronę, czując w ciele opór jakby brodził przez gęstą smołę. Widok zwiniętego w środku ciała skręcał jego własne trzewia, zaciskając gardło które w innym przypadku chciałoby wyć bezsilne z wściekłości i bezradności.
Uratowane turiańskie dziecko było jedyną dobrą rzeczą, która wynikła z AZ-99. Jedynym, pojedynczym promieniem światła w całej jaskini mroku, jedynym elementem na szali tego co musiał zrobić. Ostatni ocalały bagiennej planety, ostatni który ją opuścił i który nadal żył. W przeciwieństwie do setek pozostałych, które były pogrzebane pod warstwą błota i ruin placówki, w przeciwieństwie do umarłych legionów stojących za jego plecami gdziekolwiek by nie szedł i czegokolwiek by nie zrobił, wiszących na skraju świadomości i przypominających o swojej obecności. Do uwięzionych turian, do jego pobratymców.
Do umęczonych niewolników trawionych wściekłością do ludzi, którzy zapędzili ich do klatek jak zwierzęta. Do starych turian, których świat nie był takim, jakim go zapamiętali.
Do szaleństwa mającego różne twarze.
Jego ręka zawahała się, gdy inny szept musnął jego drugie ucho. Inny głos, inne źródło. Zamknięte drzwi stojące na środku alei tak pewnie jakby znajdowały się tam zawsze, tylko do tej pory ich nie dostrzegał. Reprezentujące wszystko i nic. Oddalone o kilka metrów, które już wcześniej zadecydowały o życiu jednej osoby i śmierci drugiej, odległe o najtrudniejsze kilka kroków których nigdy nie wykonał. Ilekroć jednak próbował na nie spojrzeć, nie potrafił poznać czy były to te same drzwi hotelowe, które nie raz i nie drugi widywał w koszmarach, jakby umysł specjalnie rozmywał ich kontury ilekroć on próbował je zrozumieć.
Bo może to nie były te drzwi. Może za nimi krył się inny głos, może miały inny cel. Może zamiast hotelowego pokoju skrywały wieczny lód i czarny ogień.
Szum recyklera wywoływał fizyczny ból w jego potylicy, a myśli poruszały się w głowie z oporem bagna.
Tak łatwo byłoby otworzyć klatkę, tak łatwo wczołgać do środka żeby pomóc albo żeby uspokoić turiańskie dziecko.
Tak łatwo byłoby pozostać w tym więzieniu, do którego wracał każdej nocy.
Ale nie tak łatwo było zapomnieć o złożonych obietnicach, o bezmyślnym postanowieniu będącym upartą, desperacką kotwicą pośród całego chaosu, nawet dla umysłu, który nie potrafił zrozumieć tego co widział.
A może szczególnie dla niego.
Jego organizm buntował się, a żołądek wykręcał gorzej niż po ryncolu, gdy odwracał się od drobnego cienia. Umysł rozdarty na dwie części krzyczał, nie potrafiąc rozróżnić irracjonalnych bodźców, które próbowały skierować go to w jedną, to w drugą stronę, nie potrafiąc też ująć w słowa lub emocje decyzji, która pchnęła ciało do pokonania oporu mgły i ruszenia w stronę drzwi stojących po środku alei, wbrew instynktowi ignorując poczucie zagrożenia, odzierając się z ideałów pozostawianych w stalowej klatce.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

19 lis 2019, o 17:36

Wyświetl wiadomość pozafabularną Gdy jego dłoń dotknęła archaicznej klamki, głos za jego plecami ucichł. Nie pozostawiał za sobą wzmagającego się krzyku, jęku bólu i cierpienia, który odzywał się w tyle jego głowy jako mdłe przypomnienie tego, co pozostawił w klatkach na AZ-99, głęboko pod ziemią, gdy ośrodek spowiły płomienie. Wszystkie odgłosy natychmiast ustały, pozostawiając ciszę przeszywającą. Jak pustka wysysająca z pomieszczenia całe światło, tkwiła w jego głowie wyzbywając jej myśli, sprawiając, że na moment, wszystko poza drzwiami przestało istnieć - i w środku niego i na zewnątrz, nawet jeśli te dwa łączyły się w tym makabrycznym śnie w jedno.
Światło początkowo sączyło się w szczelinie między drzwiami a ich framugą, zachęcając do ich otworzenia. Szczelina ta powiększyła się gdy pociągnął metal do siebie, uchylając więcej przejścia, ale też oślepiających go promieni. Druga strona epatowała zimnem, które poczuł na swojej skórze i ciepłem, które poruszyło jego serce. Nawet w tym dziwnym miejscu i o dziwnym czasie, jego wzrok musiał się przyzwyczaić do panujących na zewnątrz warunków nim zdołał uchylić powieki.
Zieleń, tak jadowita i nasycona, jakby jego własne tęczówki rozlały się po gałkach ocznych zasnuwając pole widzenia. W szmaragdowym morzu nauczył się rozpoznawać pojedyncze źdźbła trawy gdy umiejętnie skupiał na konkretnych punktach swój wzrok. Lecz, mimo tego, drugie środowisko było tak samo ulotne jego zawodnym oczom jak poprzednie, choć wywoływało zgoła inne wrażenia w żołądku.
Gdy uniósł głowę ku górze, zamiast obcych instalacji na błękitnym niebie, dostrzegł przecinające je, górskie szczyty. Wyrastające znad horyzontu, szare, solidne, zmniejszały się wraz z wysokością i wtapiały w jasne niebo swoimi śnieżnymi koronami. Pasma ciągnęły się na całej długości krajobrazu, oświetlane słonecznym blaskiem, lecz gdy Widmo spróbował poszukać jego źródła, nie dostrzegł żadnego, gwieździstego punktu na niebie.
Zauważył za to niebieski punkt pośród zieleni. Kobieta siedziała na trawie, zwrócona tyłem do niego. W fioletowej sukience, z którą współgrały błękitne pasma opadające na jej plecy, ale z rękami charakterystycznie założonymi na klatce piersiowej, z zimna lub nerwów. Gdy podszedł wystarczająco blisko, usłyszała szelest jego kroków i obróciła się, unosząc podbródek do góry. Przywitała go z uśmiechem.
- Zły sen? - zagadnęła łagodnie, obserwując go uważnie gdy siadał obok, choć nie pamiętał, czy zaprosiła go do tego ruchem ręki, czy nie.
Profil Volyovej szpeciła szrama, tak rzeczywista jak ta, którą znał na co dzień. Jej oczy połyskiwały w promieniach słońca, nabierając złotego koloru. Wyglądała młodziej niż gdy ją rozpoznał, a może brakowało jej wiecznie zmarszczonych brwi i skwaszonego spojrzenia. Jedynie usta pozostały zmartwione, wykrzywione nie w tę stronę, w którą powinny.
Gdzieś daleko za ich plecami rozległ się grzmot. Błyskawica nie odbiła się na soczyście zielonej trawie. Poza odgłosem nawałnicy przetaczającej się przez górskie szczyty, nic nie wskazywało o nadchodzącym załamaniu pogody.
- Zaraz tu będą - westchnęła, a jej twarz zaczęła się zmieniać. Nabierała charakteru i poważniała, smutek z ust podążał w górę oczu, przykrywając ich barwę. - Umarłeś kiedyś, Viyo?
Grzmot powtórzył się. Przeszył powietrze daleko od nich, ale początek miał zbyt nienaturalny. Urwany, ale metaliczny. Brzmiał nie na miejscu na soczyście zielonej polanie. Brzmiał jak wystrzał.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

19 lis 2019, o 21:21

Wyświetl wiadomość pozafabularną Klamka była chłodna w dotyku, gładka. Wszystkie mary z bagiennej planety zniknęły, a na kilka uderzeń serca cała rzeczywistość przestała istnieć, nie pozostawiając po sobie nawet wspomnienia. Tam gdzie uprzednio tańczyły cienie, gdzie wił się dym i mgliły zarysy klatek, teraz widniała pustka - przestrzeni i czasu. Na krótką chwilę dotyk zimnego metalu był jedynym bodźcem zewnętrznym, który do niego docierał, przytłumiony, jak echo; bijące gwałtownie serce zamarło i zwolniło bieg, niemal nienaturalnie przestając szarpać się w klatce piersiowej i między jednym uderzeniem, a drugim, wytracając tempo do spokojnego pulsowania.
Otwarcie drzwi i przekroczenie przez próg było niemal fizycznym krokiem poza więzienie, w którym sam się zamykał. Blask światła i intensywnej zieleni po drugiej stronie oszałamiał; zamknął oczy i zrobił krok do przodu, a oddech który wydostał się mimowolnie z jego ust przypominał głębokie westchnięcie - tonącego człowieka wypływającego w końcu na powierzchnię, przebijającego się przez cienką powierzchnię wody, by zaczerpnąć życiodajnego powietrza.
Biel i zieleń wkrótce rozdzieliły się poszarpaną, poziomą linią horyzontu i nabrały kształtu. Po drzwiach nie było śladu, tak jak i po wspomnieniu klatek oraz okrucieństw AZ-99; gdy jego wzrok przywyknął do światła, zaczął wyłapywać pierwsze detale: ośnieżone góry, morze szmaragdowej trawy, które uginało się w delikatnych falach lekkiego wiatru, zapach lasu, subtelną woń niezapominajek. Szelest roślinności, gdy szedł powoli przez polanę, przesuwając nieświadomie dłonią po kładących się źdźbłach trawy. Postać siedzącą pośród zieleni.
Jej widok odsunął wszelkie resztki obaw, które mogły zostać w jego sercu, otulając je ciepłem kontrastującym z chłodem na skórze i wywołując mimowolny uśmiech na ustach. Mgła otaczająca jego umysł uspokoiła się, przestając się bronić jak w przypadku wspomnień więzienia, akceptując tą zmianę z ulgą.
- Zły sen - potwierdził miękko, siadając. - Ale dzięki tobie odchodzi w niepamięć.
Ziemia była chłodna, ale nie na tyle, żeby to przeszkadzało. Jego wzrok próbował przesunąć się po zasłonie gór w oddali, ale nie potrafił rozpoznać ani pasma, ani żadnych detali. I zresztą nie próbował nawet zbyt mocno, bo i dlaczego? Poddał się pod spokojem otulającym polanę, przez kilka uderzeń serca po prostu siedząc w bezruchu i chłonąc ciszę, szelest wiatru w trawie, zapach błękitnych kwiatów, chłód biodra kobiety przy swoim biodrze.
Na duchy, nawet nie pamiętał już jak wygląda spokój.
Nie pamiętał kiedy ostatnio mógł po prostu usiąść, odpocząć i pozwolić myślom płynąć swobodnie, niezmąconym i bez ryzyka zapuszczenia się w niebezpieczne rejony. Miał wrażenie jakby jego pościg i ucieczka trwały całe życie, chociaż zaledwie minęło ile? Kilka miesięcy, rok?
Obrócił twarz w stronę Mayi, błądząc spojrzeniem po rysach jej twarzy i złocie tęczówek. W przeciwieństwie do otaczającej ich rzeczywistości, ta jedna rzecz wydawała się trwała, materialna. Niezasnuta mgłą nieprawdziwości.
- Podoba mi się twoja sukienka - odezwał się łagodnie, niepomny otaczającego ich świata, obserwując jej profil i próbując przegnać smutek z jej uśmiechu.
Grzmot w oddali niemal umknął jego uwadze, gdy umysł był zdeterminowany nie akceptować niczego co mąciłoby jego spokój. Jakaś jego podświadoma część wyczuwała, że na skraju horyzontu czai się burza, że do sielankowej polany zbliża się nawałnica gotowa rozszarpać ciszę i ponownie zaprosić do środka brutalny świat pełen bólu, rwących żeber, płonącej kości jarzmowej i miedzianego posmaku w ustach. I próbowała się bronić. Rozpaczliwie i z desperacją.
- Kto? - zapytał, chociaż miał wrażenie, że zna odpowiedź, nawet jeżeli nie potrafił ubrać jej w słowa ani nawet myśli. Przysunął kolana bliżej siebie, nieświadomy że jego palce zaczynają zaciskać się na ziemi. Im bardziej cień na horyzoncie się poszerzał, tym on bardziej się garbił, nie chcąc uznać jego obecności.
Pytanie kobiety ponownie rozpaliło w jego sercu bolesną iskierkę, która przebiła się ponad zasłonę spokoju. Obawę. Ból. Niechęć do stawiania czoła temu cokolwiek kryło się za uderzeniem grzmotu. Irracjonalny sprzeciw do słów, które same cisnęły się na usta.
Opuścił głowę, opierając dłonie na skroniach, jakby próbował zatrzymać w niej cały świat dookoła.
Zasłużył na spokój. Zasłużył na błogi odpoczynek pośród traw. Przy boku Mayi.
Nie chciał wracać.
Kotwica złożonych obietnic nie wybierała jednak między dobrymi snami, a bolesnymi koszmarami. Była bezstronna i bezlitosna, tkwiąc w tyle głowy bez względu na to czy dookoła szalał chaos i tańczyły cienie przeszłości, czy panował spokój i zasłużony odpoczynek. Drgnął, gdy kolejny huk - wystrzał - przeszył ciszę polany.
- Umieranie jest łatwe - szepnął bezgłośnie, wbrew sobie.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

20 lis 2019, o 13:26

Wyświetl wiadomość pozafabularną Nie zareagowała, ani na komplement, ani na bezpośrednie pytanie. Unoszące się na wietrze źdźbła trawy zafalowały lekko pod wpływem podmuchu, którego nie poczuł na swojej skórze. Nie miał na sobie pancerza, jedynie cywilne ubranie. Nic nie broniło go przed zagrożeniem, ale też żadnego zagrożenia nie mógł dostrzec na horyzoncie. Słyszał za to jak nadchodzi. Czuł wibracje w glebie, na której spoczął i nerwowy uścisk w tyle głowy, próbujący zmusić jego ciało do jakiejś reakcji, choć sam nie wiedział jakiej.
Drzwi za nim zniknęły. Nie mógł już wrócić do kompleksu na AZ-99 i jego spowitych mrokiem korytarzy nawet gdyby bardzo tego chciał. Nie zauważył kiedy to mogło się stać, oślepiony blaskiem promieni padających z niewidocznego słońca.
- Mówi ten, który nigdy nie umarł - żachnęła się ostentacyjnie, ale jej kąciki ust uniosły się nieco w górę w miłym wspomnieniu - nawet jeśli w czasie, gdy się rozgrywało, miłym dla żadnego z nich nie było. - To nie jest śmieszne - dodała, gasząc własny uśmiech.
W jej zdaniach było coś chaotycznego i nienaturalnego, co mógłby zauważyć tylko gdyby obserwował to z boku. Siedząc tuż przy niej, uczestnicząc w rozmowie z nią, nie widział niczego dziwnego - nawet gdy uniosła wskazujący palec i wyciągnęła go przed siebie, tak, jak turiańskie dzieci miały w zwyczaju zakładając się o coś istotnego.
- Przyjaciele przez wspólną traumę? - ponownie się uśmiechnęła, łapiąc jego palec i pieczętując zmyślony pakt w chwili, w której powietrze ponownie przeszył huk.
Wiatr się wzmógł. Trawa zaszeleściła niepokojąco, stanowiąc namacalne potwierdzenie nadciągającej burzy. Powietrze się naelektryzowało, a błękitne kosmyki jej włosów uniosły lekko, przecząc prawom grawitacji, które w tym miejscu nie musiały obowiązywać wcale.
- Już prawie - westchnęła, poruszając się nagle. Podparła się ziemi, wstając z miejsca i niedbale otrzepując sukienkę z trawy. Podała mu rękę, pomagając wstać.
Nagłe huki zmieniły się w jeden, narastający warkot nadciągający zza jego pleców. Jakby dobiegał z gardła bestii, mknącej w ich kierunku z zawrotna prędkością.
Maya stanęła naprzeciw niego z miną pełną ponurej akceptacji, którą kiedyś u niej widział i przebłysków strachu, na jakie pozwalała sobie gdy myślała, że na nią nie patrzy. Zerkała za jego ramię, patrząc na to, co nadciągało w ich kierunku, ale jego ciało było nieposłuszne. Nie pozwalało mu się obrócić i spojrzeć samemu.
Z każdą chwilą, łoskot w tle narastał, wiatr wzmagał, a w jej oczach pojawiały się zalążki paniki. Zasnuwała je mgła, która wcześniej oddzielała ją od słów, którymi próbował ją uspokajać gdy tego potrzebowała.
- Wiesz, że to tymczasowe - powiedziała na tyle cicho, by nie usłyszał jej głosu, a mimo tego jej słowa odbiły się w jego głowie echem. Zmarszczyła brwi, a jej spojrzenie pociemniało. W złotych tęczówkach dostrzegał coś niepokojącego nadciągającego zza jego pleców, ale nie potrafił zdefiniować kształtu. - Idą po ciebie. Jeśli ze mną zostaniesz, cena będzie za wysoka.
Huk stawał się ogłuszający. Ziemia drżała, jak pod tupotem tysiąca stóp. Wśród jazgotu wychwycił zwierzęcy ryk bestii mknącej ku sobie. Od smrodu topionego plastiku i palonego mięsa zrobiło mu się niedobrze. Promienie słońca, którego nie było, dogasały, czyniąc z gór na horyzoncie nieprzyjazne, wystające z powierzchni ziemi kolce, a z trawy morze cieni.
Pokręciła głową, odtrącając od siebie tylko jej znane myśli. Jej włosy zafalowały, a w miejscach, w których przecinały powietrze, pojawiały się małe, czarne iskierki.
- Nie wiesz, gdzie trafię. Ja też nie wiem.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

21 lis 2019, o 21:07

Wyświetl wiadomość pozafabularną Obserwował jej twarz, jej pojawiający się i znikający uśmiech, jej lekkie zmarszczenie brwi, gdy sama upominała siebie o zachowanie powagi, jej niezadowolone poruszenie - wszystkie te drobne, charakterystyczne dla niej elementy, które wyłapywał u niej na co dzień, gdy rozmawiali, śmiali się, kłócili i dyskutowali. Im bardziej próbował skupić się na rozmowie, tym bardziej jego umysł zasnuwał się mgłą, niemal boleśnie broniąc się przed uwagami logiki, więc przestał to robić. Było coś uspokajającego w płynięciu prosto z prądem; słowa trafiały na swoje miejsca, tak jak towarzyszące im odpowiedzi, tworząc chaotyczną, ale i piękną mozaikę, mającą pokręcony sens, który w tamtej chwili był niepodważalnym elementem rzeczywistości. Tylko odległe uderzenia i grzmoty co i rusz przerywały ten spokój, wywierając nacisk na jego głowę, nie pozwalając jej zapomnieć o tym co zbliżało się na horyzoncie.
- To nie są zawody - odpowiedział, mimowolnie odwzajemniając jej uśmiech. Jakaś jego część chciała protestować, chciała powiedzieć, że umierał więcej niż raz. Na AZ-99, w Lyesii. W Szanghaju. Na Elpis. Chciała przypomnieć, że umierał trochę za każdym razem, gdy widział jak biotyczka cierpi przez przeszłość i przez to co sądzi, że znajdzie na horyzoncie. Wyciągnął jednak dłoń, gdy ona wyciągnęła swoją, niemal bez udziału reszty ciała akceptując jej żartobliwą umowę. Obserwował jak ich palce powoli się łączą, pieczętując ich słowa; jej skóra była chłodna w dotyku, jak zawsze, a tam gdzie dotykała jego własną, czuł delikatne mrowienie, coś równie subtelnego co zbierająca się powoli statyczna elektryczność.
- Przyjaciele przez wspólną traumę - powtórzył za nią cicho, nie odrywając wzroku od tego drobnego gestu jakby była to kłódka spinająca dwa różne żywoty. - Nie. Coś więcej.
Kolejny huk, teraz o wiele bardziej głośny, sprawił że drgnął i mimowolnie zgarbił ramiona. Zbliżający się ryk rozerwał na strzępy ciszę i spokój, a delikatny wiatr, który wcześniej zaledwie muskał szczyty traw i ich ubrania, teraz przypominał wichurę, kładąc otaczającą ich zieleń ku ziemi i targając włosy. Ujął dłoń Mayi, gdy zmieniła uścisk ich palców, pomagając mu wstać; warkot przypominał o zbliżającej się bestii, nie dając o sobie zapomnieć, szarpiąc mgłą skupienia na granicy rzeczywistości.
- Co to zmienia? Dlaczego ma nam to przeszkodzić w cieszeniu się tym co mamy tu i teraz? - odezwał się z protestem, ale był to protest słaby, niemal zagłuszony przez grzmoty burzy zbierającej się nad ich głowami. Jego zielone tęczówki odszukały jej własne, próbując dostrzec cienie na złotej powierzchni i zatonąć ponownie w ich głębi. - Chcę tego, bez względu na to co czeka na końcu. Będę walczył o ciebie nawet jeżeli będzie to oznaczało walkę z tobą.
Ryk bestii nie pozwalał się skupić, wydzierając myśli z głowy i wypełniając ją hukiem. Zapach trawy i kwiatów zniknął, wypalony przez woń topionego plastiku oraz węglonego ciała, skręcając żołądek i szarpiąc za trzewia; sielankowy krajobraz zniknął, stanowiąc teraz makabryczną karykaturę tego czym był wcześniej - góry przypominały kły szczerzącej się bestii, trawa szpony wyciągające się ku nim z oceanu cieni, a promienie zachodu refleksy na kałuży krwi. On jednak nie odrywał od niej wzroku, obserwując twarz pośród unoszących się błękitnych kosmyków i drobnych iskierek osobliwości.
Potwór zbliżał się za ich plecami, pędząc po równinie i niszcząc wszystko na swojej drodze. Za nim bestia, przed nim Maya.
Nie.
Inna emocja przebiła się do jego świadomości, wydrapując sobie drogę przez zasłonę mgły i reszty myśli, uparcie wspinając się po resztkach logiki. Czepiając się każdej szczeliny i wciskając w nią palce, walcząc z pragnieniem spokoju i ciszy, walcząc z potrzebą końca i fałszywego szczęśliwego zakończenia, rozdając dookoła ciosy i przedzierając się przez rozszalały tłum.
Jakiś głos, inny, szepnął mu do ucha, że zostanie z nią pomimo tego wszystkiego było najbardziej egoistyczną rzeczą, jaką mógł zrobić. Nie jego własny, ale nie mniej znajomy.
Maya i bestia, a między nimi on.
- Nie wiem co bym bez ciebie zrobił - powiedział cicho, ze zmęczeniem, które prześlizgnęło się do jego głosu pomimo całego tego warkotu dookoła, całego bólu i dezorientacji. - Nie wiem czy starczyłoby mi siły.
Wyciągnął dłoń do jej policzka, niemal tęsknie muskając czarne iskierki, czarne języki płomieni, które powinny go przerażać i niszczyć, a które potrafił postrzegać tylko jako część biotyczki, jako część jej osobowości - jak tańczący ogon warczącej, dzikiej bestii, która uspokajała się po znajomym dotknięciu. Jego palce przesunęły się na jej brodę, żeby pochylić się ku niej w ostatnim, smutnym pocałunku.
Bestia warczała za ich plecami, a huk jej ryków trząsł ziemią dookoła nich. Mógł patrzeć na to jak na wybór, ale w rzeczywistości nie było żadnego. Żadnego, który mógłby zostać podjęty inaczej. Mógł tylko wybierać perspektywę. A perspektywa była taka, że to on stał między nadchodzącym chaosem i zniszczeniem, a Mayą. Nie chodziło już o spokój, o odpoczynek, o koniec.
Chodziło o obronę. O zmuszenie ciała do obrotu nie z ciekawości, nie ze strachu, a do walki. Do stawienia czoła temu co nadchodzi.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

22 lis 2019, o 02:06

Wyświetl wiadomość pozafabularną Jej maski zmieniały się jak w kalejdoskopie, obrazujące pędzące w jej głowie myśli. Wiedziała więcej od niego, a zarazem nie miała pojęcia jak się zachować. Niezdecydowanie przeplatało się z ponurą świadomością tego co nadciągało w ich stronę. Burza zbliżała się z każdą sekundą - albo minutą czy nawet godziną. Czas w tym miejscu upływał w inny sposób, świat działał na innych zasadach, których Widmo nie do końca potrafiło pojąć, ale też nie próbowało. Nie liczyły się górskie szczyty w oddali ani to, jak nasycony był kolor trawy, pośród której stali na wielkiej polanie. Ich miejsce w czasie i przestrzeni traciło na znaczeniu gdy jedynym, co widział ostro przed sobą była jasna twarz stojącej obok kobiety i jej pełne emocji spojrzenie. Wszystko inne nikło w polu widzenia peryferyjnego, rozmazane i niejasne, pozostawione sobie jak problem, którym będzie mógł zająć się później.
- Fortuna ceni odważnych - przyznała, uśmiechając się lekko, jakby dała za wygraną, a jego argumentów nie dało się zbić - albo nie było sensu tego robić w tym miejscu i w tym czasie. Za jego plecami grzmoty uderzały jeden za drugim, wybijając chory, upiorny rytm, niczym marsz nadciągającej armii lub hymny piekielne wydostające się spod ziemi, zapowiadające wyrwanie go z tej chwili ochłonięcia.
Narkotyk utrzymywał jego umysł w ochronnej bańce. Z dala od własnego ciała, z dala od bólu i cierpienia, jakie mu wyrządzono. Maya wypełniała większość jego myśli. Nie zawsze brzmiała jak ona, czasem jej głos nabierał innego charakteru, ale gdy skupiał wzrok na ustach, które wypowiadały wszystkie słowa, łatwo o tym zapominał.
Nawałnica za jego plecami przypominała jednak o swojej obecności przy każdym jego oddechu. Jak natrętna mucha, kręciła się w tyle jego głowy nawet, gdy postanawiał nie słyszeć tych odgłosów lub nie czuć wibracji ziemi, na której stali. Świat powoli się załamywał. Światło dzienne zniknęło całkowicie, pozostawiając za nimi krwawą łunę, której nie mógłby zidentyfikować, nie potrafiąc spojrzeć przez ramię. W tych barwach, jej włosy nabierały fioletowego koloru, a w oczach płonął ogień.
Uśmiechała się blado pod wpływem jego słów, pomimo strachu w oczach, którego nie byłaby w stanie ukryć. Przylgnęła do jego ciała, zadzierając głowę w górę.
- Czy to wyzwanie? - spytała zaczepnie. Jej głos powinien utonąć w huku dookoła nich, ale słyszał go bardzo dobrze. Uniosła się na palcach wyżej, zachłannie sięgając do oferowanego jej pocałunku. Paznokcie wbiła w jego ramiona w desperackim geście, choć nie poczuł nawet bólu. Odsunęła się po chwili, znów ze smutkiem wymalowanym na twarzy, choć zniknęła z niej bezradność i zastanowienie. Przyszła ponura akceptacja. Znów stanęła w roli tej, która wie więcej od niego.
- Ale oni idą po ciebie - powiedziała cicho, trzymając jego ramiona przez jeszcze krótką chwilę.
Huk stał się ogłuszający. Ktoś uderzył w jego plecy w tej samej chwili, w której smród stłoczonych ciał dotarł do jego nozdrzy. Z wrzawy rozpoznał krzyki tłumu, wyróżnił huki wystrzałów i odgłosy walki. Rozpoznał przeraźliwe wrzaski cywili i płacz trzymanych w ramionach dzieci.
Gdy pierwsza fala Lyesiańskiego tłumu wdarła się między nich, dłonie Mayi zniknęły. Kobietę przykryły narastające ciała i choć próbował, nigdzie nie widział niebieskich włosów ani bursztynowych oczu. Widział za to przerażenie na twarzach obijających się o niego asari, widział potykających się ludzi i leżących na Ziemi turian. Uderzany raz po raz przez rozszalałą, dziką grupę, nie czuł korespondującego z tym bólu, a jednak nie potrafił ruszyć się z miejsca. Przytłoczony i sparaliżowany, chłonął przerażające obrazy i dźwięki, czuł zapach dymu, widział upadające pochłaniacze ciepła z broni funkcjonariuszy próbujących zaprowadzić tutaj spokój. Odruchowo wyciągnął rękę w stronę policjantki, jako jedynej ubranej w pancerz bojowy, ale nie widziała jego starań zwrócenia na siebie uwagi. Krzyczała coś do tłumu, gdy on próbował ruszyć do przodu. Jego stopy były zablokowane, a trawa stała się grząska, niemożliwa do pokonania.
Gdy spojrzał w dół, zobaczył, że przykrywają ją ciała.
Jasna, smukła dłoń pojawiła się przed jego oczami chwilę po tym gdy jego umysł zalała panika. Maya stała z powrotem obok, niewrażliwa na omijający ją tłum, lecz zaniepokojona. Jej twarz wyrażała strach pomimo tego, że oboje byli w tym miejscu nietykalni. Strach przed konsekwencjami wyboru, który podjęła.
Nie powiedziała nic. W jednej chwili złapała jego dłonie, przyciągając do siebie na tyle, na ile potrafił się zbliżyć bez ruszania z miejsca. W tle usłyszał przeraźliwy ryk szturmującego w ich stronę yahga, gdy oczy Volyovej zaszły błękitem. Ciała zatrzymały się w locie w trakcie ich upadku, a uciekający na ułamek sekundy zamarli, jakby znaleźli się w pojedynczej klatce filmu.
Pierwsza iskra pojawiła się w jej prawym oku. Za nią pojawiła się następna, a jej włosy zafalowały. Błękit szybko wypierał jednak mrok. Biotyczna łuna otoczyła ich ciała, a wraz z nią podążał czarny, skrzący się dym, łapczywie porywając wytwarzaną energię i podążając jej śladem.
Biotyka otuliła jego ciało niczym kokon nieważkości, ale nim zdołał nacieszyć się nowym doznaniem, pierwsze języki ciemnego ognia dotknęły skóry. Poczuł mrowienie w kończynach, a za nim przejmujący chłód. Świat przykrył czarny dym, ale był świadom tego, że wciąż się w nim znajduje. Słyszał odległy huk, zawieszony w nieskończonej pętli ryk wypełniający jego umysł, podczas gdy języki biotycznego ognia sięgały do jego wnętrzności. Złapały za gardło, w którym uwiązł krzyk. Naparły na płuca, odbierając mu tchu. Ścisnęły mózg, pozbawiając jasności myślenia. Chwyciły za serce, wyrywając je z klatki piersiowej. Wtargnęły do jego ciała, chwytając każdą komórkę z osobna i rozrywając ją na atomy, rozkładając naturę jego istnienia na przerażające cząstki elementarne, plując w twarz opatrzności.
A potem, po prostu przestał istnieć.
Umarł, a świat umarł wraz z nim. Rozszarpany przez targające nim siły, zniknął z powierzchni łąki, którą tak pieczołowicie wytworzył jego umysł. Zniknął Lyesiański tłum, zniknął huk, zniknął yahg, zniknęła nawet Maya, której trzymające go dłonie były ostatnim, co pamiętał przed częściową utratą przytomności.
Nanosekundy wydawały się trwać wiekami, a musiały upłynąć nim ogień złoży jego ciało na nowo. Atom po atomie, komórka po komórce, upychał elementy na swoje miejsce, odtwarzając to, jakim naczyniem było turiańskie Widmo. Gdy wreszcie otworzył oczy, pierwszym, co czuł, był przejmujący ból.
Stał na metalowej podłodze w bazie, którą mógł posądzić o bycie Chascą, ale nie miał pewności. Maya stała przed nim. Uratowała ich przed nacierającym tłumem, ale jej wzrok był pusty.
Świat się odrodził. Świat do niego wrócił, ale nie był taki sam jak wcześniej. Jakby składając elementy na miejsce, czarny ogień popełnił kilka błędów. Składając jego, zapomniał o kilku częściach. Coś zostawił za sobą na idyllycznej polanie, choć nie potrafił określić co. Czuł zasianą w jego sercu czarną materię.
Czuł, że powoli i nieubłaganie, zaczyna rosnąć w jego trzewiach jak rak.
Volyova zdążyła niczego powiedzieć. Spojrzała na niego z trwogą w oczach, jak osoba winna przestępstwu, obarczająca go czymś, czego nie miała prawa na niego zrzucać. Zanim wyciągnął do niej rękę, bazę pochłonęła ciemność.

- Pobudka, księżniczko - głos ścigał się z bólem o to, które pierwsze dotrze do jego budzącego się umysłu. Opuchnięte oko nie dawało się otworzyć, żebra bolały, leżąc na zimnej, metalowej posadzce, obite, prawdopodobnie złamane. Niebieska krew zastygła na jego twarzy i ziemi, tworząc małą kałużę. Świat wciąż był rozmazany i jedyne co widział to sufitowe światła.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

22 lis 2019, o 21:03

Wyświetl wiadomość pozafabularną Najspokojniejszym miejscem każdej burzy stanowiło oko cyklonu. Tu i teraz, pośród traw kładących się ku ziemi, w cieniu gór sięgających szponami ku niebu, w otoczeniu rosnących cieni i szkarłatnego poblasku, była nim Maya. Była kotwicą, która trzymała go w miejscu pomimo huku zbliżającego się niebezpieczeństwa, pomimo drżącej ziemi, pomimo ryków za plecami i uczucia zaciskającego się gdzieś w okolicy karku, gdy organizm przygotowywał się na cios, który nie nadchodził. Rzeczywistość kurczyła się im warkot oraz grzmoty stawały się głośniejsze, wkrótce ograniczając mgłę skupienia do zaledwie okręgu o średnicy pojedynczego metra - niewystarczająco dużego, żeby móc myśleć o tym swobodnie, ale wystarczająco, żeby pomieścić w tej wąskiej świadomości jego i błękitnowłosą biotyczkę.
- Wiara w to, że nie masz wpływu na swój los, ma wiele plusów - potwierdził na jej słowa, uśmiechając się mimowolnie, chociaż wywołało to iskierkę jakiegoś odległego żalu i bólu. Ta wygasła częściowo kiedy jego wzrok skupił się na jasnej twarzy i złotych oczach, na znajomym pytaniu, które stanowiło preludium wszystkiego co było dobre w jego życiu po AZ-99 oraz po Lyesii. Napięcie, oczekiwanie i adrenalina pulsująca przez organizm na chwilę zatrzymały się w bezruchu, wstrzymując oddech.
- Właśnie się nim stało. - Pocałunek smakował tequilą i pachniał niezapominajkami, na czas krótszy niż uderzenie serca gasząc wszystko dookoła - burzę, huk, trzęsienie ziemi, wizję i obawę drapiącą o potylicę. Jednak gdy tylko przebrzmiał, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą, jak gdyby rzeczywistość ze złością rzuciła się na nich całą swoją mocą. Uderzenie w plecy było już czymś więcej niż tylko wrażeniem zbliżającego się niebezpieczeństwa; kolejny cios, popchnięcie ramieniem, ciężar napierających ciał, wszystko przestało być tylko cieniem potwora zbliżającego się ku nim bez końca i mającym nigdy nie nadejść. W jednej chwili polana wypełniła się istotami, gdy żywa rzeka tłumu przelała się między granicami jego pola widzenia, grożąc porwaniem ich ze swoim prądem. Huk i drżenie były objawem tysięcy stóp i butów pędzących po ulicach miasta, po przewróconych ludziach i martwych turianinach, pędzących na skrzydłach zwierzęcej paniki i ślepego szału.
Został sam. Maya zniknęła, gdy tylko na krótką chwilę odwrócił swoją uwagę, a zastrzyk strachu, że została pochłonięta przez żywą masę i zadeptana był niemal równy temu, który popędzał Lyesiańczyków do gnania przed siebie. Nigdzie nie widział błękitnych kosmyków, a jakaś jego część nie chciała ich widzieć - nie pośród innych ciał, nie pomiędzy powykręcanymi rękami i nogami, nie w pobliżu martwych oczu wpatrzonych niewidzącymi spojrzeniami w pustkę.
Dopiero po chwili jasna dłoń odnalazła jego własną. Kotwica wróciła, odnajdując go pośród tłumu, łapiąc nim dopadła do nich ogromna bestia, gotowa rozszarpać ich na strzępy. Czerwień i cienie uciekły w popłochu, gdy świat rozświetliła biotyka, swym błękitem chwytając czas w pojedynczy obraz; sekundy trwały w nieskończoność, pozwalając dostrzegać jak w oczach zamarłych ludzi odbijają się iskierki energii, jak na szponach ryczącego, nieruchomego yagha tańczą długie, poszarpane cienie, jak pośród tego całego bezruchu jedynym żywym elementem są falujące włosy złotookiej kobiety.
A potem biotyka otuliła go swoimi dłońmi, czarne języki sięgnęły do jego własnej istoty i rozszarpały ją na atomy.
Dech uciekający z piersi i umysł rozpadający się na kawałki nie potrafiły zrozumieć tego co się z nim dzieje, przywołując obrazy Bryanta kruszącego się w smolistym ogniu wściekłości Mayi, widoki żołnierzy pochłanianych przez pulsującą osobliwość, fragmenty baru wyciętego w idealny okrąg. Pytanie czy właśnie tak się czuły ofiary czarnej materii przemknęło przez jego głowę na ułamek sekundy, ale potem umysł nie był w stanie już sformułować żadnej myśli; czarna materia wcisnęła się w każdą komórkę jego ciała, rozerwała kwarki i leptony, przecząc fizyce i plując w twarz naturze, pożerając wszystko na swojej drodze.
Aż w końcu nie zostało nic. Nawet wspomnienie.

Powrót do rzeczywistości nie przypominał ani wynurzenia się spod powierzchni wody, ani gwałtownej pobudki, ani nawet odzyskania przytomności. Czas między stronami książki trwał krócej niż ułamek mgnienia, ale gdy czarna materia odbudowała jego umysł, równie dobrze mogła minąć sekunda jak i sto lat. Płomienie zebrały rozrzucone po przestrzeni cząstki elementarne, odbudowały pieczołowicie połączenia między nimi, ułożyły je w coś, co wydawało im się, że było kiedyś turianinem. Składały go fragment po fragmencie, podążając własną logiką i robiąc to najlepiej jak mogły.
Czasami jednak gdy rozsypie się dookoła tysiąc kafelków puzzli, część z nich zostanie zagubiona. Niewyjaśniona, ciążąca w nim pustka była tego dowodem. Pustka, w miejsce której trafiło coś zupełnie innego, coś co rozlewało się chłodem po jego żyłach.
Ból był oślepiający, ale odgonił mgłę oszołomienia. Zrozumienie przyszło w krótkim przebłysku, wiedząc że płomienie nie strawiły jego ciała w ataku, a w czymś zupełnie innym. Czy właśnie tak się czuła Maya, gdy skakała z jednego punktu w drugi? Czy przechodziła przez to ilekroć znikała i pojawiała się gdzie indziej? Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, wyciągając ku niej dłoń, ale nie zdążył.
Narkotyczna rzeczywistość ponownie zbliżyła swoje ściany.

Powrót do świata żywych był czymś jeszcze zupełnie innym. Był gorszy niż pobudka po nocy pełnej ryncolu. Ochrypły szept, który wyrwał się z jego gardła, był niczym więcej jak nieartykułowanym dźwiękiem pozbawionym słów. Ból rozlewał się po jego skroniach i wypełniał czaszkę niczym płynny metal, gorący i zimny zarazem, tak przeszywający że potrzebował więcej czasu, żeby sformułować chociaż pojedynczą myśl. Razem ze świadomością wróciło wszystko inne: chłód posadzki, rwanie żeber próbujących przedostać się przez warstwę skóry i chityny, błękitne strupy na policzku oraz powiece, jeszcze nie do końca zaschnięte, ale już nie wilgotne. Światła sufitu wirowały, nawet te dostrzegalne przez jedno zdrowe oko, którego źrenica teraz rozpaczliwie próbowała się zwężać pod naporem bólu i ostrych barw.
Spróbował obrócić głowę, dostrzec coś więcej, ale sam ten gest niemal z powrotem wepchnął go w odmęty nieprzytomności. Wydostał z siebie bezgłośny jęk, szukając źródła dźwięku - w bezmyślnej próbie ustalenia w jakiej rzeczywistości się teraz znalazł.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

26 lis 2019, o 16:30

Wyświetl wiadomość pozafabularną Przez pierwsze chwile, pomimo tego, że znalazł się w świecie żywych, nie mógł czuć się jego częścią. Im więcej docierało do niego wrażeń sensorycznych tym ulotniejsze wydawały się poprzednie halucynacje, jakby to cierpienie osadzało go w rzeczywistości i utrzymywało na zimnej podłodze jak kotwica. W pewnym momencie do jego nozdrzy dotarła mieszanka zapachów - własnej krwi i ziemi, choć powierzchnia, na której leżał nie przypominała gleby.
Ktokolwiek go obudził, odsunął się. Poczuł drżenie podłogi z każdym krokiem, który oddalał mężczyznę od leżącego na ziemi turianina. Słyszał stukot obcasów o metal, ale był stłumiony, a jedno jego ucho wciąż zatkane po poprzednim uderzeniu.
Gdy zdołał uchylić powieki, dostrzegł, że nie znajduje się już w tym samym pokoju co poprzednio. Pokój był znacznie większy, nie przypominał technicznej klitki, która posłużyła Reedowi i jego ludziom za miejsce tortur. Z sufitu spadało światło, ale gdy poderwał głowę, obracając się na plecy by ulżyć bolącemu ramieniu, nie dostrzegł oślepiających go blaskiem lamp. Góra była przeszklona, a do środka przez grube szyby sączyło się naturalne światło. Wysoko ponad nim, błyszczący złowrogo artefakt obcych wydawał się należeć do innego świata, daleko poza jego zasięgiem.
- Szefie, podać mu adrenalinę?
- Nie ma takiej potrzeby.
Obcy, a zarazem znany głos był bardzo otrzeźwiający. Zmuszał organizm do wysilenia się, do podniesienia z ziemi, choćby do pozycji siedzącej i podniesienia głowy. Rozejrzenia się po pomieszczeniu, choć jeszcze przez następne kilka minut świat wydawał się wokół niego wirować, utrudniając skupienie na czymś wzroku.
Pokój miał kształt ośmiokąta. Za jego plecami znajdowały się drzwi, przed nim, na dwóch ścianach obok siebie, tkwiły kolejne dwa wyjścia. Każde z wyjść obsadzone było przez dwójkę ludzi, choć pozornie nic nie wskazywało na to, by znalazł się w miejscu wymagającym takiej ilości ochrony.
Pomieszczenie wydawało się spełniać łączoną funkcję gabinetu i zielarni. Naprzeciw niego stało staromodne biurko z prawdziwego, ciemnego drewna i stosunkowo skromny w porównaniu, prosty fotel. Na biurku leżało kilka książek i otwarty zeszyt, wszystko papierowe bądź skórzane - coś, czego Viyo nie widział od dłuższego czasu w takich ilościach.
Za biurkiem znajdowały się wysokie rzędy półek zapełnionych roślinnością. Niektóre krzewy przypominały te, które dobrze znał z ogrodów, inne nie wyglądał na nic, co mógłby znać. W większości zielone, niektóre odznaczały się fioletem lub niebieskością. Donice, w których były przechowywane, miały różne kształty i wielkości. Tworzyły łącznie pięć rzędów, z czterema korytarzykami pomiędzy nimi.
Światło dzienne przez szybę nie wystarczało by zapewnić w pomieszczeniu odpowiednią jasność. W rogach pokoju umieszczono lampy emitujące zbliżone do słonecznego promienie, a w połączeniu z zielenią i zapachem gleby, tworzyło to niecodzienną dla stacji kosmicznych mieszanką doznań.
Steiger, którego głos rozpoznał Viyo, stał w głębi korytarzyka między dwoma, zielonymi półkami. Rozłożysta roślina, przy której coś robił, zasłaniała jego głowę i ramiona. Widział tylko stosunkowo proste ubranie - brązowy sweter i ciemne, eleganckie spodnie, nic zbliżonego do garnituru, którego mógłby się po człowieku jego szczebla spodziewać.
Choć daleko i w cieniu, był tutaj. Oddychał tym samym powietrzem, które ze świstem do płuc wciągał teraz turianin, powoli dochodząc do siebie. Po kilku chwilach był w stanie wstać, choć wcześniej nie uwierzyłby, że jego nogi zdolne są do utrzymania go w pionie. Żebra paliły go żywym ogniem, ciało było odrętwiałe, a pół twarzy wydawało się sparaliżowane przez skrzepniętą na niej krew i narastającą opuchliznę, przypominając o przywitaniu, jakim uraczył go Reed wraz ze swoimi ludźmi.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

26 lis 2019, o 21:34

Wyświetl wiadomość pozafabularną Przyzwyczajenie się do nowej rzeczywistości zajęło mu dłużej niż krótką chwilę. Światło, chociaż naturalne, kuło w oczy, przyzwyczajone do miękkiego mroku nieświadomości, a miedziany zapach krwi mieszał się z wonią ziemi i roślinności, zupełnie nie pasującej do stalowej bazy i pustych, zimnych korytarzy, których doświadczył. Ten słodki, ciężki posmak powietrza, wyostrzony i karykaturalnie wypaczony przez pierwsze minuty, ściskał jego skronie, niemal niknąc jednak w pulsowaniu, które rozlegało się pod jego czaszką i tętniło od strony oczodołu. Pół jego twarzy przypominało kamienną maskę, tam gdzie płytki popękały i tam gdzie potworzyły się krwiaki - wspomnienie pięści żołnierzy Reeda, które dopiero teraz wracało, przebijając się przez wirowanie otoczenia i umysł nadal próbujący zorientować się co jest prawdą, a co fałszem. Narkotyczne wizje rozpadały się jednak pod jego palcami, pozostawiając po sobie zarysy i strzępki, jak to sny i koszmary miały w zwyczaju - a może po prostu na razie odsuwały się na dalszy plan, chowając z powrotem do cienia i unikając rzuconego na nie światła prawdziwego świata.
Przymknął na chwilę zdrowe oko, gdy udało mu się usiąść. Jego błędnik szalał niekontrolowanie, poprzez odrętwiałe ciało dając znać, że jego głowa dostała przynajmniej lekkiego wstrząśnienia; zgięcie pleców do pionu sprawiło natomiast, że jego żebra zapaliły się żywym ogniem, zmuszając go do niekontrolowanego zaciśnięcia szczęki - co z kolei poruszyło obitą kość jarzmową.
Świat pod powiekami był czarno-czerwony. Ale były tego plusy - umysł obity nie mniej niż ciało nie miał siły zalewać go tysiącem myśli i setką możliwości, nie miał siły domniemywać co oznaczała jego sytuacja oraz co mogła przynieść przyszłość. Pośród cichego dzwonienia, pulsowania krwi w uszach i dźwięku własnego oddechu, rozkwitło zaledwie kilka pojedynczych myśli.
Głos i widok Steigera zajął jedną z nich.
Drugą zajął fakt, że nie ma przy nich Mayi.
Trzecia podsunęła, że nie ma tu również Khouriego, a w bazie nie wyje alarm.
Otworzenie oka, oparcie dłoni na posadzce oraz podniesienie się na nogi wymagało od niego wszystkich resztek dyscypliny, które mógł z siebie wykrzesać. Wszystkich tych, które zebrały się ze zwykłej turiańskiej dumy w obliczu wroga, z jego własnego głupiego uporu oraz irracjonalnej potrzeby, żeby do ostatniej chwili stać o własnych siłach, nawet jeżeli miałyby to być jego ostatnie chwile. Zmuszenie organizmu do tego wysiłku sprawiało, że nawet ten ruch był odrętwiały i sztywny, ale Widmo nie odzywał się i po prostu pracował nad ostatnią walką, którą miał szansę wygrać - walkę z grawitacją.
Dopiero, gdy w końcu udało mu się wyprostować, wypuścił z siebie powoli świszczące powietrze i ignorując dziurę w sercu oraz szum w głowie, podniósł wzrok pojedynczego, zdrowego oka na naukowca.
- Steiger - wychrypiał z trudem, pokonując opory własnej krwi, którą musiał wcześniej połknąć i miedziany posmak w ustach. Nazwisko mężczyzny zabrzmiało w jego ustach i głowie jak przekleństwo; chociaż świat nadal powoli chybotał się na krawędziach, to figura człowieka doglądającego roślin wciąż była wyraźna.
- Jesteś zadowolony?
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

26 lis 2019, o 23:24

Wyświetl wiadomość pozafabularną Nazwisko mężczyzny przeszyło pomieszczenie, ale nie wywołało widocznej reakcji w częściowo zakrytej liśćmi postaci. Do turianina dotarł szelest odsuwanych gałązek rośliny i odgłos cięcia nożyc, które trzymał w rękach. Pielęgnował coś, co rosło z samego tyłu środkowego rzędu i nie pozwalał, by powracająca przytomność Widma mu w tej czynności przeszkadzała.
Ochroniarze milczeli. Podobnie jak ci, których spotkał dotychczas, przypominali postawione na planszy figury oczekujące bezpośredniego rozkazu wymarszu, obrony lub ataku. Wyprostowani, pilnowali drzwi z dłońmi splecionymi za plecami. Tym razem jednak, kamienne postaci miały twarze.
Nie mieli przy sobie hełmów. Może wisiały przy pasku za plecami, schowane przed wzrokiem Widma, a może w tej części kompleksu ich w ogóle nie potrzebowali. Teraz widział ich wszystkich, widział ich spojrzenia - niektóre utkwione w niego, inne w przestrzeń przed nimi. Widział mężczyzn i dwie kobiety, a na ich twarzach zacięcie i determinacja charakterystyczna do tego, z czym na świat spoglądali żołnierze. Ich pancerze były nieoznaczone, ciemnoszare jak poprzednie, lecz to nie ekwipunek przemawiał za ich doświadczeniem, tylko oczy. Wzrok, który Viyo widział u swoich sprzymierzeńców w wojskowych szeregach.
Wzrok, który czasem spoglądał na niego z lustra gdy jego serce powracało do wojskowych korzeni nawet, gdy ta rzeczywistość już runęła i ustąpiła zupełnie innej, pełnej zarówno większych wolności jak i poważniejszych obowiązków.
- Musisz doprecyzować - odparł mężczyzna donośnie, podnosząc głos by nie umknął, a dźwięki nie zostały stłumione przez bujną roślinność.
Odsunął się od rośliny na krok, odsłaniając wreszcie swój profil - w jasnym, imitującym dzienne świetle nawet z tak daleka jego twarz wydawała się wyraźniejsza niż to, co pokazał Viyo hologram. Każda bruzda na jego twarzy wydawała się nieco głębsza i wyraźniejsza, każde drgnienie powieki lub kącika ust, wszystko to nadawało mu rzeczywistości, której pozbawiał go hologram. Steiger, który groził jego rodzinie kilkadziesiąt godzin temu wciąż łudząco przypominał coś, co mogło go nie dotyczyć - odległą, zimną figurę, którą mógłby wytrącić z planszy idąc po nitce do kłębka. Postać mu obcą, tylko w domyśle związaną z wszystkim, co działo się w życiu Viyo od wielu miesięcy.
- A ty, nie jesteś zadowolony? Wreszcie jesteś w centrum wydarzeń, gdzie tak bardzo chciałeś się znaleźć, zaczepiając nas od dłuższego czasu.
Strzepnął niewidoczny z tej odległości listek ze swojego ramienia, przez chwilę uważnie obserwując swój brązowy sweter w poszukiwaniu innych śladów pozostałych po jego ostatniej aktywności. Wreszcie cofnął się, unosząc wzrok i podziwiając swoje dzieło - czymkolwiek by nie było - z daleka doszukując się czegoś jeszcze, czym mógłby się zająć.
Nie znajdując niczego takiego, ruszył w stronę powrotną, w stronę biurka, uważnie obserwując rośliny po swojej lewej i prawej stronie. Ani razu jego wzrok nie ześlizgnął się z zieleni na stojącego na metalowej podłodze turianina. Przystanął, gdy coś w rzędzie po drugiej stronie przykuło jego uwagę i obrócił się znów bokiem do reszty pomieszczenia, sięgając dłońmi do cienkich listków rosnącego w doniczce kwiatu. Z oddali, jego profil wydawał się być pokryty bliznami.
- Przynajmniej nie kazałeś mi zbyt długo czekać.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

27 lis 2019, o 14:54

Atak na Steigera, jeżeli miałby się odbyć, byłby ostatnią rzeczą, którą zrobi w życiu. Nie miał co do tego wątpliwości. Przesuwając spojrzeniem po stojących ochroniarzach, z których każdy bez wyjątku wyglądał na byłych żołnierzy, a może nawet i siły specjalne Przymierza, wiedział że nawet gdyby był w pełni sił i uzbrojeniu, byłaby to wyjątkowo ciężka przeprawa. Ich spojrzenia, chociaż wpatrzone w przestrzeń nad jego ramieniem lub w niego samego, były czujne, a postawa napięta. Nieruchome figury były uniwersalne, bez względu na rasę i pole bitwy - każdy żołnierz potrafił rozpoznać drugiego żołnierza, szczególnie tych doświadczonych.
Zresztą Steiger nie otoczałby się nikim innym.
- Masz czego chciałeś. Dotrzymałem umowy, jestem tutaj - odpowiedział ochryple, wbijając wzrok w postać między roślinnością. Człowiek wydawał się wycięty z rzeczywistości, nieprzejęty obitym turianinem w jego gabinecie; bijący od niego spokój i chłodna obojętność pasowały do wizerunku, który Vex sobie zbudował na bazie tej pojedynczej konwersacji i kilku wzmianek z ust noveryjskiego inżyniera. Diamentowa maska pobrużdżona zmarszczkami, skrywająca potrzebę autorytetu i kontroli, fasada nad zimnym ogniem, którego pierwsze języki zobaczył podczas rozmowy na Elpis. Teraz jednak nie było miejsca na szczeliny przez które mógłby się wydostać, nie było bodźca który zaburzyłoby jego spokój - temat Widma, który dotarł dalej niż inni, musiał w jego oczach wyglądać na zamknięty. Figury i piony leżały obok planszy, rozgrywka została zakończona.
- Czy jestem zadowolony, że twoi ludzie obili mnie i naszprycowali narkotykami prawdopodobnie na twój rozkaz? Wniebowzięty. Czy oczekiwałem innego powitania? Niezbyt. - Obrócił nieznacznie tułowiem o zaledwie parę stopni, wypuszczając z siebie powietrze przez zęby i badając granicę przy której odzywały się żebra, próbując ocenić nasilenie bólu oraz własne obrażenia. A także przyzwyczaić ciało do nagłego zrywu, do którego zdecydowanie nie było gotowe.
Nie był pewien ile zdąży zrobić kroków nim go dopadną. Ale teraz bardziej niż kiedykolwiek rozumiał Mayę, gdy rozmawiali wcześniej o Steigerze i o tym, żeby pozwolić wygrać cierpliwości, ten dziki głód który fałszywie wypełniał pustkę, łaknąc śmierci człowieka tu i teraz, nawet jeżeli oznaczało by to skok z urwiska i pociągnięcie go za sobą.
Głowa Castora uosabiała ostatnie miesiące, ostatnie poświęcenia i trudne decyzje. Była skutkiem i powodem drogi, którą przebył od AZ-99, była źródłem każdej śmierci po drodze, każdej utraconej części siebie i każdego koszmaru, który budził go w nocy. I wreszcie po miesiącach wątpliwości, pytań i wyrzeczeń, wkroczyli poza zasłonę cienia, żeby móc spojrzeć w twarz wielkim graczom, jak ich określiła biotyczka całą wieczność temu.
Tak, w pewien irracjonalny sposób był zadowolony.
- Która godzina? Ile byłem nieprzytomny? - zapytał zamiast tego, zmuszając suche gardło do pracy. - I gdzie jest Volyova?
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

27 lis 2019, o 17:12

Wyświetl wiadomość pozafabularną Po Steigerze nie było widać śladów satysfakcji. Owszem, dostał w końcu to czego chciał, w zasadzie nie ponosząc przy tym żadnych kosztów. W tej chwili jednak pielęgnacja roślin wydawała się pochłaniać jego pełną uwagę, ale mimo tego Viyo wiedział, że za tą prostą, zajmującą dłonie aktywnością chowa się wiele więcej. Nie mógł w końcu zaciągnąć go do tego pomieszczenia po to, by w obecności Widma bawić się w ogrodnika.
Odgłos zamykających się na jakiejś gałązce nożyc był odpowiedzią na pierwsze słowa wypowiedziane przez turianina. Steiger uważnie obserwował nieznany Widmu gatunek rośliny, niemal pieszczotliwie odgarniając jego fragmenty by odsłonić sobie pozostałe części. Wielkimi, stalowymi nożycami usuwał delikatne niedoskonałości, które mogły mieć negatywny wpływ na jej rozwój, a może zwyczajnie psuły mu pewną estetykę. Był pewien ład w chaosie, który tworzyły zielone gąszcze.
- Podarowałem swoim ludziom swobodę. To, co ci się przytrafiło nie było wynikiem mojego rozkazu. Do pewnego stopnia - odpowiedział neutralnie, ale jego spokojny głos umysł turianina i tak odbierał w sposób negatywny.
Mózg, karmiony żądzą zemsty, oślepiającym cierpieniem i równie bolesnymi wspomnieniami maskował wszelkie ciepło, jakie mogło dotyczyć Mathiasa. Prawda była taka, że nie wyglądał na krwiożerczego żołnierza, ani nawet socjopatycznego naukowca. Nie miał na sobie idealnie wyprasowanego uniformu, a na dłoniach rękawiczek. Nie siedział za pedantycznym blatem i nie spoglądał na niego z nienawiścią. Z daleka był niemal uprzejmie wyglądającym, starszym mężczyzną, który brudził sobie dłonie i ubrania ziemią doglądając swojego małego ogrodu. W półcieniu zmarszczki dodawały mu wiedzy i pokory. Komunikatora nie dało się oszukać, ignorował aurę, którą mężczyzna roztaczał wokół siebie i tak samo ta aura pewnie znikała przy bezpośrednim kontakcie, ale z takiej odległości, częściowo zasłonięty przez zieleń, złudnie przypominał kogoś, kogo Widmo mógłby zignorować na ulicy, nigdy nie posądzając o wyrządzenie komukolwiek jakiejś szkody.
- Nie jesteś królem popularności w tym miejscu, Widmie Viyo - dodał, pokuszając się o uniesienie w górę jednego kącika ust w krzywym uśmiechu. - Moi ludzie zaserwowali ci takie powitanie, na jakie mieli ochotę.
Złapał kolejną gałązkę i odciął, zgniatając w dłoniach razem z poprzednimi, których postanowił się pozbyć. Podobnie jak wcześniej, cofnął się o krok, oglądając swoje dzieło z większego dystansu, jakby miało mu to pomóc w dostrzeżeniu tego, co mógł pominąć przy bliskiej inspekcji.
Usatysfakcjonowany, ruszył dalej. Powoli alejką w stronę biurka, niechętnie stawiając kroki, zajęty doglądaniem pozostałych roślin, otaczających go z niemal wszystkich stron. Zatrzymał się, unosząc wiszący nad przejściem, wąski i długi liść. Miał na sobie fioletowe prążki, a u nasady zmieniał barwę w kierunku granatu. Viyo nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Steiger złapał za liść i przesunął palcami po jego powierzchni, badając jego fakturę, której z takiej odległości turianin nie był w stanie dostrzec.
- Sto trzydziesta siódma, dwunasta piętnaście - odparł na jego pytanie z nutą ironii w głosie, ledwie wyczuwalnej. Wiedział, że taka informacja na nic się turianinowi nie zda. - Interesujący wybór. Przywiezienie jej tutaj - płynnie przeskoczył do trzeciego tematu, ignorując od razu drugi. - Myślałem, że łączy was trochę więcej niż partnerska współpraca.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

27 lis 2019, o 21:08

Kwiaty Steigera mogły być zarówno jego hobby, jak i jednym z wielu eksperymentów. Nieznane gatunki w innych okolicznościach zapewne przyciągnęłyby oko Widma, pobudzając jego ciekawość do pytań, ale w tej chwili warunki ku temu były skrajnie nieprzyjazne. Rośliny poustawiane według wzorca znanego tylko człowiekowi mogły być efektem pieczołowitej, wieloletniej zabawy w wymuszone mutacje lub narzuconym dziedziczeniem konkretnych genów, mogły być jedynymi w swoim rodzaju składnikami suplementów, wirusów i wspomagaczy, które mężczyzna zaprojektował i wyprodukował, a mogły być również jego odskocznią od przygotowywania galaktycznej czystki - wszystkie te pytania znajdowały się jednak głęboko pod powierzchnią nienawiści Vexa, który teraz nawet pod groźbą śmierci nie potrafiłby udawać, że Castor i Mathias to tylko obowiązek narzucony mu przez status ostrza Rady oraz wewnętrzny kompas moralny. AZ-99 i wszystko co przyszło po tamtej planecie już dawno temu stało się w znacznej części osobiste, ale dopiero groźba Steigera sprawiła, że cała reszta zwyczajnie zeszła na dalszy plan. Teraz - rozdzielony z Mayą, której los był nieznany, rozdzielony z Etsy, pobity, spętany, ledwo trzymający się na nogach i z posmakiem własnej krwi w ustach, niemal całkowicie obdarty z nadziei - pozostała jedynie zimna, pulsująca wrogość.
- Do pewnego stopnia - powtórzył za nim, wykrzywiając usta bez wesołości - już sam ten gest sprawił, że jego obita, sztywna część twarzy zaczęła mocniej rwać. Niemal słyszał rozmowę między Steigerem, a Reedem, gdy ten zapytał go co mają zrobić z Widmem. Mógłby się założyć z Fortuną, że jedynym rozkazem było coś w stylu "byleby pozostał żywy".
Widać nie on jeden doceniał drobne przyjemności.
Zrobił powolny krok w stronę biurka. Bez większego planu, ale bardziej próbując się zorientować w reakcji żołnierzy oraz możliwościach własnego ciała. Jego wzrok zawisł na pobliźnionej twarzy człowieka, bo pomagało to zignorować pulsowanie głowy i chybotanie się obrazu na krawędziach rzeczywistości. Myśli z oporem chwyciły rzuconą przez niego godzinę, obracając ją w głowie i kalkulując z tą, o której wyrzucili Khouriego z pokładu Elpis.
Uwaga Steigera odnośnie Mayi trafiła w bolesne miejsce. Gdyby nie to, że nawet oddychanie go bolało, to pewnie zaśmiałby się ponuro na jego słowa.
- Zdziwiłbym się, gdyby akta nie wspominały o jej uporze. Interesujący wybór sugeruje, że jakikolwiek miałem w tym temacie.
Jego palce zacisnęły się mimowolnie w pięści, a szmaragdowe oko śledziło zbliżającego się powoli naukowca.
- Bo tak ci powiedziały raporty Reeda? - zapytał chłodno. - A powiedziały ci też o tym co mówiłem o Khourim przy wejściu do placówki? Powtórzę: gdzie jest Volyova?
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12245
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Rdzawe Morze -> Matano] Chasca

29 lis 2019, o 18:15

Wyświetl wiadomość pozafabularną Jego krok naprzód zabrzmiał w ciszy, która chwilowo powstała. Steiger nic nie mówił, a szelest obracanych przez niego liści był zbyt delikatny by stłumić odbicie ciężkiego buta od metalu. Płytki pancerza zaprotestowały ze zgrzytem, jakby łączenia zdążyły już stwardnieć w tym chłodzie i bezruchu, w którym nie wiadomo jak długi lub krótki czas tkwiło jego ciało. Turianin przesunął się o kilkadziesiąt centymetrów naprzód, choć jego dystans do biurka wciąż wynosił kilka metrów, a Steiger znajdował się jeszcze za nim, w głębi swojego małego ogrodu. Pomieszczenie było duże.
Jeśli wcześniej część ochroniarzy wpatrywała się w losowe punkty przed sobą, tak teraz każda para oczu, poza tą osadzoną w czaszce Mathiasa, wpatrywała się intensywnie w stojące na środku pokoju Widmo. Nikt nie zareagował, nikt nie sięgnął po broń, nikt nie odepchnął się od ściany by ruszyć w jego stronę i sprzedać mu zapobiegawczego kopniaka, przypominając o tym, jak beznadziejna była jego sytuacja. Dłonie wciąż skute miał kajdankami i unieruchomione, ale ciało odzyskiwało mobilność, przynajmniej do pewnego stopnia, do którego było w stanie w takich warunkach i tempie się zregenerować.
- Oboje wiemy, że jest czymś więcej niż kilkoma tabelami w swoich aktach - odpowiedział mężczyzna, dopiero teraz odwracając ku niemu głowę. Jego spojrzenie było badawcze. Lustrował stojącego nieco bliżej niż wcześniej turianina, podobnie jak reszta ochroniarzy niezlęknięty ruchem w jego stronę. Patrzył, szukając wzrokiem jego reakcji, odczytując więcej, niż mówiły wypowiadane przez niego słowa. Nawet z daleka, to spojrzenie było palące.
Z powrotem wrócił do oglądania nietypowej rośliny, jakby nie miała żadnej konkurencji w walce o jego uwagę, a Widmo tylko sporadycznie wypowiedział coś na tyle interesującego by zmusić Steigera do uważniejszego słuchania.
- Nie mam prostej odpowiedzi na twoje pytanie, bo to zależy - odpowiedział zdawkowo na jego pytanie. - O którą jej część ci chodzi?
Viyo mógł wyczuć, jak atmosfera w pomieszczeniu się zmieniła o milisekundę przed tym, gdy dotarł do niego sens słów mężczyzny. Ochrona wyprostowała się nieco, rosnąc w oczach. Mężczyźni i kobiety zakuci w ciemne pancerze wstrzymali oddech, sprawiając, że cisza przypominała tą, której doświadczyć można było jedynie w kosmicznej próżni. Pożerała szum pracujących gdzieś w górze systemów filtracji powietrza, pochłaniała bicie turiańskiego serca i świst oddechu w klatce piersiowej. Stała się przytłaczająca.
- Najważniejsze zostały na miejscu - dodał mężczyzna, zerkając na turianina z półprofilu. Na jego twarzy odmalowywało się zadowolenie, którego jeszcze wcześniej u niego nie widział. Jego mimika uległa niewielkiej zmianie, ale u kogoś takiego najmniejsze wygładzenie zmarszczek na czole było poświadczeniem o zmieniających się w nim emocjach. - Ale nie wiem, czy chciałbyś teraz na nie patrzeć.

Wróć do „Galaktyka”