Ostre słowa kobiety sprawiły, że zamilkł. Chociaż kobieta nie miała broni ani nie groziła mu otwarcie, jej ostrzeżenie zawarte w pojedynczym wyrazie uciszyło jego wyrzuty. Zacisnął szczękę tak silnie, że aż mu zazgrzytały zęby, ale nie odezwał się, zamierając w miejscu i tylko śledząc ją spojrzeniem.
Irissa była jedną z czterech najpotężniejszych osób w galaktyce. Wiedział co ryzykuje, gdy się jej sprzeciwiał, ale i tak ta świadomość nadal tliła się w jego głowie, próbując kontrolować zimny ogień palący się w jego sercu. Beznamiętna logika, która czasami brała nad nim górę, gdy dochodziło do sytuacji stojących między śmiercią, a życiem, teraz w panice usiłowała dojść do głosu. Tylko za jej pomocą udało mu się nie kontynuować i słuchać kobiety w ciszy. Jedno uderzenie serca, drugie, trzecie... Im dłużej milczał, tym bardziej jego nagła złość parowała, częściowo zażegana również przez słowa asari. Kobieta mówiła zimno, ale przedstawiała fakty, co do których wątpliwości do tej pory piętrzyły się mu przed oczami.
W końcu i chłód zniknął z jego spojrzenia zastąpiony wyłącznie przez nieokreślone zmęczenie. Jego ramiona opadły, a z jego gardła wyrwało się westchnięcie; rozluźnił pięść, wywołując tępe mrowienie w całej długości ręki.
- Przepraszam. To były... długie miesiące - mruknął w końcu, podnosząc niechętnie wzrok na kobietę. Nie widział na szlachetnej masce żadnej rysy; twarz dyplomaty wróciła na swoje miejsce, nie pozwalając dostrzec czy jego słowa dotknęły Irissę ani czy miał rację. Polityk, który decydował o życiu milionów, odzyskał kontrolę, odsuwając osobiste pobudki na bok - a przynajmniej zdecydował tak się prezentować. Jego wypowiedź była szczera i wyrwała się na wierzch pomimo prób zachowania kontroli, ale ostatecznie nie miało to znaczenia.
Być może rzeczywiście miał problem ze swoim językiem. Z czterech najważniejszych osób w galaktyce udało mu się zwymyślać dwoje.
Dzięki duchom, że jeszcze nie dane mu było rozmawiać prywatnie z Radną Salarian albo Radną Ludzi.
Zamilkł ponownie, słuchając decyzji kobiety. Zacisnął usta, ale już nie skomentował jej, przytakując tylko sztywno głową. Zeznawanie było dalekie od ideału, tak samo jak sąd wojskowy, ale musiało wystarczyć. Jaką miał alternatywę? Szansa na odzyskanie życia dla Mayi albo ostateczne zerwanie więzi, a następnie życie jako uciekinier. Drugie było łatwiejsze, ale tracili na tym oboje. Niebieskowłosa biotyczka nie wracała do rodziny, jego własna musiała radzić sobie z jego mianem terrorysty, a oni żyć ciągle w biegu.
- Dziękuję - powiedział tylko z ociąganiem. Osłoda smakowała goryczą, ale nie mógł jej odrzucić. Nie ruszył jednak od razu za kobietą, tkwiąc w bezruchu jeszcze przez kilka sekund, nim w końcu zmusił ciało do ruchu i wyjścia. - Kiedy ustalimy... ostateczną wersję, którą będę musiał przedstawić innym?