Wyświetl wiadomość pozafabularną
Wychodząc, niebieskowłosa uśmiechnęła się łobuzersko na dźwięk jego komentarzy. Pociągnęła go za rękę w kierunku wyjścia, nie dbając o to, że żadne z nich nie zamówiło taksówki i będą musieli szukać jakiejś w doku. Lekkość w jej sercu odbijała się także w jej ruchach, a cywilne ubrania, nieprzypięty do paska pistolet, tylko to podkreślały. W tej chwili nie przejmowała się niczym, ani tym, co było wczoraj ani tym co mogło być jutro. Ani problematyczn ym telefonem, który będzie musiała wykonać ani tabletkami, które zapominała ze sobą wziąć. Jakby dobre samopoczucie wystarczyło by odeprzeć migrenę, gdy ta nieuchronnie nadejdzie, czy za godzinę, dwie czy dwanaście, zmuszając ich do powrotu na statek.
- Pani porucznik nie wie, gdzie nas zaprowadzić - poinformowała go, niestrudzenie prąc do przodu, do postoju taksówek, choć w każdej chwili mogli oszczędzić sobie trudu i po prostu zmusić jedną, by przyleciała prosto do nich. - Dawno tu nie byłam. Niczego nie pamiętam.
Pokręciła głową, ale niezrażona tym stuknęła w drzwi pojazdu i wsiadła do środka, odpalając omni-klucz. Przez krótką chwilę z zamyśleniem przyglądała się własnemu urządzeniu, nie wiedząc, jaki adres podać systemowi, nim wreszcie coś zadecydowała. Prom piknął na potwierdzenie, zamykając za nimi drzwi i, powoli, podrywając się do lotu.
- Obiecuję, że nie umrzesz od czekolady - pocieszyła się, tylko tyle zdradzając w kwestii doboru swojej lokalizacji. - Ale może na wszelki wypadek nie jedz żadnych warzyw.
Parsknęła śmiechem, przyglądając się widokom z góry. Ich lot nie trwał długo - po prawie pięciu minutach prom podchodził do lądowania. Zabrał ich w centrum miasta, pomiędzy wysokie, białe wieżowce i podniebne autostrady. Gdy wylądowali, uderzyło w nich chłodne, Kanadyjskie powietrze. O tej porze roku w Vancouver nie było zbyt ciepło, co wydawało się na nią nie działać - nie teraz, gdy rozgrzewała ją od środka euforia i nie musiała chować się w grubych bluzach.
Prom zostawił ich na skrytym między budynkami lądowisku. W przeciwieństwie do tego, co widzieli w okolicach Siedziby Przymierza, tutaj z każdej strony atakowała ich soczysta zieleń roślin porastających ściany wokół. Mech wspinał się dookoła barierek i okien, przysłaniał neonowe znaki i bilboardy, pokrywał dachy budowli. Naiwnym było założyć, że do tego jednego miejsca udało się wtargnąć naturze, że tutaj mogła tryumfować wśród natłoku betonowej dżungli. Jej obecność wydawała się zamierzona, a jej dzikość w praktyce starannie pielęgnowana. Nadawała temu miejscu niepowtarzalnego klimatu, ale stanowiła wybór stylistyczny.
Prawdziwa czy fikcyjna, stanowiła miłą odmianę dla oczu przyzwyczajonych do wpatrywania się w metal każdego dnia.
- Tutaj świętowałam ostatni awans - uśmiechnęła się, ciągnąc go za sobą dalej, do wysokich schodów na szczycie których znajdowało się wejście do restauracji. Nad drzwiami połyskiwał zielony napis Bliss.
Minęli się z porą obiadową. W środku nie było natłoku ludzi, w którym mogli umknąć obsłudze. Kelnerka wychwyciła ich natychmiast, podchodząc do nich i zapraszając do środka zarówno słowem, jak i szerokim uśmiechem. Poprowadziła ich wgłąb, przez ustrojone roślinnością i kamiennymi rzeźbami wnętrza, pomiędzy stolikami, aż do wyjściowych drzwi, przez które przeszli dalej, na skąpany w promieniach słońca taras. Volyova niemal od razu wybrała jeden stolik, jakby kierowały nią wspomnienia - a może chęć posiadania większej prywatności, bo w jego okolicy nie siedział nikt inny.
- Na Palavenie na pewno takich ładnych miejsc nie macie - rzuciła niewinnie, przyjmując od kelnerki kartę i rzucając wzrokiem za polecane przez kelnerkę pozycje.