Wiatr, który co jakiś czas unosił niebieskie włosy biotyczki był mroźny. Smagał twarz, szczypiąc, pozostawiając na policzkach Volyovej zaczerwienie. Pomimo tego, nie drżała z zimna, a podwórko przed samym domem rodzinnym nie było zaśnieżone. Kilkaset metrów dalej wzgórza przechodziły jednak w górskie szczyty, które pokrywała pierzyna białego puchu.
Zimno nie przeszkadzało dwójce ludzi, którzy ubrani byli dość skąpo. Kurtka wciąż tkwiła w dłoniach kobiety, która najwyraźniej zapomniała jej założyć. Mimo tego, że na pokładzie Elpis zwykła zasuwać zamek bluz pod samą szyję i chować dłonie w rękawach, Ziemskie chłody Vancouver i Cordovy wydawały
się nie wywierać na niej tego samego efektu.
Arkadij wyglądał na człowieka, którego lata spędzone w chłodnym klimacie czy zimnym doku zdążyły zahartować. Ich oddech pozostawiał w powietrzu unoszącą się parę, lecz miał na sobie tylko szary sweter, do którego kieszeni wsunął po chwili dłonie. Przyglądał się turianinowi przez chwilę, w której w jego oczach zabłysło zainteresowanie. W przeciwieństwie do Vexa, nie wydostał wcześniej z córki żadnych, nawet szczątkowych informacji na jego temat. Widmo było dla niego niewiadomą, a nawet sam turianin nie miał świadomości tego, do jakiego stopnia był dla jej osoby obcy. Nie pokazała mu wysłanej przez siebie wiadomość - być może nawet nie wspomniała o tym, że pojawi się w jego towarzystwie. Jej powrót zza hipotetycznego grobu skutecznie odwracał uwagę od obecności Viyo, choć Volyov pamiętał o manierach, przynajmniej podstawowych.
Skinął głową na dźwięk jego słów, po czym obrócił się do nich bokiem, wskazując im dom, od którego dzieliło ich kilka metrów.
-
Pogoda ma się pogorszyć niedługo - odrzekł, wyciągając dłoń z kieszeni po to, by strapiony podrapać się po głowie. -
Wejdźmy do środka.
Maya przystała na jego sugestię, dopiero teraz obracając głowę w kierunku turianian. Uśmiechnęła się do niego lekko, jak gdyby bez przekonania, bo gest ten wciąż zabarwiony był obawą. Ojciec stanowił wyłącznie element układanki - mały strzępek obawy, której źródło leżało wewnątrz znajomych, czterech ścian i znajdującej się tam rodzicielki.
Arkadij ruszył wydeptaną ścieżką w górę, w kierunku wejścia, po krótkiej chwili niezastanowienia, podczas której każdy czekał na ruch kogoś innego. Mężczyzna wydawał się również ruszać z lekkim ociąganiem, jakby wcale nie śpieszyło mu się do wejścia do środka, choć był w zupełnie innym położeniu niż niebieskowłosa.
Na wycieraczce przystanął, wyciągając ku Mayi rękę. Objął ją ramieniem, wysuwając przed siebie w pół opiekuńczym geście, który jednocześnie wypchał ją do przodu jako pierwszą. Pozostała dwójka weszła do środka za nią, stając, gdy niebieskowłosa zatrzymała się w przejściu, rozglądając dookoła.
Stanęli w małym przedpokoju wychodzącym od razu na salon połączony z aneksem kuchennym. Przedpokój przekształcał się w korytarz idący dalej, wgłąb domu, oddzielony od salonu schodami biegnącymi na piętro. W części wspólnej na samym środku stał duży stół jadalniany z pasującymi do siebie krzesłami. Kuchnię od reszty pomieszczenia oddzielała wyspa, na której leżała sterta jakichś papierów i datapadów, a także wazon z nieznanymi Viyo kwiatami, których zapach sięgał aż korytarza.
-
Elana, kochanie... - głośno rzucił w eter mężczyzna, rozglądając się dookoła.
-
Pracuję! - odkrzyknął głos dobiegający zza uchylonych drzwi, prowadzących do gabinetu. Brzmiał kobieco i melodyjnie, choć był na tyle doniosły, jakby jego właścicielka stała tuż obok.
-
Możesz tutaj podejść?
-
Obiad jest w lodówce!
Arkadij znów podrapał się po głowie, strapiony. Maya uśmiechnęła się lekko, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Powoli ruszyła wgłąb pomieszczenia, rozglądając się z zastanowieniem po znajomym salonie.
Do wnętrza wpadało światło przez trzy, wielkie okna o zaokrąglonych rogach. Wnętrze urządzone było w dość staromodnym, ale też bogatym stylu. Meble wykonane były z ciemnego drewna. Kanapa i dwa fotele stojące na środku były skórzane i wyglądały na bardzo wygodne. Telewizor zawieszony był na ceglanej ścianie tuż nad kominkiem, w którego wnętrzu paliło się prawdziwe drewno, a ze środka wydobywało ciepło. Na półce nad kominkiem ułożone były dziesiątki zdjęć w ramce i pamiątek.
-
Naprawdę myślę, że powinnaś tutaj przyjść.
Z wnętrza gabinetu dobiegło ich szuranie odsuwanego krzesła, a zaraz po nim stukot uderzających o panele obcasów. Drzwi uchyliły się szerzej, a z wnętrza wyszła elegancko ubrana, wysoka kobieta. Włosy miała brązowe, krótkie, kręciły się w naturalny sposób. Na twarzy zaznaczone były delikatne linie początkujących zmarszczek, a usta wygięte były w lekkim, spokojnym uśmiechu. Jej wzrok był znajomy - oczy połyskiwały lekko w kolorze miodu. Jej rysy twarzy były łagodniejsze niż te, które odziedziczyła młoda Volyova, a cera odrobinę ciemniejsza, jakby opalona pomimo otaczającego ich, mroźnego klimatu. Pomimo tego, podobieństwo było uderzające.
Zatrzymała się w miejscu, z rozchylonymi lekko ustami, jakby przymierzała się do odpowiedzenia swojemu mężowi. Na widok Volyovej zachłysnęła się powietrzem, a po bardzo krótkiej chwili ruszyła do przodu, z rękoma szeroko rozłożonymi w obie strony, łapiąc córkę w objęcia.
-
Myślałam, że nigdy cię nie zobaczę - wydusiła z siebie prosto w zmierzwione, niebieskie włosy, głosem drżącym od emocji. -
Wróciłaś, tak się cieszę.
-
Żyję - potwierdziła biotyczka, lekko zmieszana i odsunęła się delikatnie od matki, która natychmiast puściła jej ciało, umożliwiając jej nabranie dystansu, jeśli tego chciała.
-
Nie wątpiłam w to ani chwili - odrzuciła, uśmiechając się szeroko. Na krótką chwilę umilkła, przyglądając się córce w ciszy. Gdy jej wzrok natrafił na blizny przecinające jej policzek, w oczach pojawiło się zatroskanie, a uśmiech lekko zblednął. -
Co się stało? - spytała cicho, a widząc, jak dziewczyna pochyla nieco głowę, zasłaniając swój profil, westchnęła lekko. -
Wiesz, że zawsze mogłaś ze mną porozmawiać, kochanie. Zawsze...
-
Wiem, przepraszam - ucięła Maya, kiwając głową w geście, który kobieta zrozumiała, przywołując swój wyraz twarzy do tego, jakim był poprzednio. Nie drążąc ani nie naciskając, po prostu odsuwając się lekko.
-
Twój pokój wciąż jest... - zagadnął Arkadij, w reakcji na co Volyova ruszyła prosto w stronę schodów.
-
Świetnie! - rzuciła rezolutnie, choć Viyo znał ją na tyle, by widzieć jej ucieczkę. Od rozmowy i potencjalnych pytań, nawet teraz i tutaj.
Arkadij uniósł lekko brwi, spojrzał pytająco na swoją żonę i, dostrzegając konsternację w jej oczach, uśmiechnął się lekko.
-
Pójdę z nią - oświadczył, ruszając za córką.
Elena podparła boki rękoma, obracając się tyłem do turianina, za to przodem do pierzchającego męża, któremu przyglądała się niczym drapieżnik dostrzegłszy zwierzynę.
-
Wiedziałeś o tym? - spytała dobitnie, sprawiając, że zatrzymał się, z jedną nogą na pierwszym stopniu drewnianych schodów. Obrócił się i odwzajemnił spojrzenie kobiety z kamienną twarzą.
-
Oczywiście, że nie - skłamał wprost, odwracając się z powrotem i ruszając w górę, pozostawiając starszą Volyovą i Viyo w gęstej otoczce zakłopotania.
Włoszka westchnęła lekko, ale jej twarz była nieprzenikniona. Jeżeli nie uwierzyła w słowa mężczyzny, nie dała tego po sobie poznać. Odwróciła się na pięcie w stronę Vexariusa i uśmiechnęła serdecznie, jak gdyby cała ta niezręczna sytuacja nie miała przed chwilą miejsca. Wyciągnęła ku niemu rękę na powitanie.
-
Elena, bardzo miło mi cię poznać - przywitała się, po czym ruszyła do wejścia do swojego gabinetu po to, by zamknąć drzwi. -
Musimy dać jej czas. Odgrzeję... - urwała, przypominając o tym, że jej nowy gość był turianinem. -
Zamówię nam obiad. I tak by nie starczyło dla wszystkich, Maya je za trzech - machnęła ręka, wchodząc do kuchni i sięgając do minibarku. -
Tymczasem, wina? Gdzieś tutaj mamy na pewno Chatti...